Mimo że mamy dwoje uszu, a jedne usta, mimo że usta możemy zamknąć, a uszy zawsze pozostają otwarte, to prymat słuchania nad mówieniem wcale nie jest tak łatwy do zachowania.
Momo potrafiła słuchać
Michael Ende napisał wiele książek dla dzieci, popełnił też piękną baśń filozoficzną. Jej tytułową bohaterką jest dziewczynka o wdzięcznym imieniu Momo. Miała ona jedną szczególną i wyjątkową zdolność: potrafiła słuchać i to tak, „że ludzie bezradni lub niezdecydowani nagle wiedzieli dokładnie, czego chcą. Albo nieśmiali czuli się niespodziewanie wolni i odważni. Albo nieszczęśliwi i przygnębieni stawali się ufni i radośni...”. Po prostu: „Momo potrafiła słuchać tak, że głupcom przychodziły do głowy bardzo mądre pomysły”.
Bywają takie rozmowy, gdy mam wrażenie, że właśnie powiedziałem coś mądrego i co więcej, dalej idę w tym kierunku. Oczywiście wywołuje to we mnie wiele przyjemnych uczuć, jak choćby zadowolenie, dumę, radość, spełnienie. Jednak po przeczytaniu książki Michaela Ende zrozumiałem, że to mój słuchacz powinien tak się czuć. Bo właśnie uważne słuchanie otwiera w naszych bliskich zupełnie nowe pokłady, których obecności czasami nawet nie przeczuwali.
Słuchanie nie jest proste. Słuchania trzeba się uczyć. Czasami sam jestem aż upokorzony swoją nieumiejętnością słuchania. Tu ktoś zaczyna dopiero swoją opowieść, a ja zaraz przerywam, rozwiązuję problemy, udzielam rad, choć nikt mnie o to nie prosi. I nie chodzi tu o brak cierpliwości. Zachowuję się tak, jakbym nie nabrał dostatecznej ufności do słuchana. Jakbym jeszcze nie spożywał słodkich owoców tego drzewa. A jakie to owoce? Otóż słuchanie rodzi przyjaźń.
„Pan miał pewnie piękne życie?”
Jako młody chłopak chorowałem na kamicę nerkową. Na kilka tygodni przed święceniami kapłańskimi, gdy wracałem z przymiarki nowej sutanny u krawca, poczułem atak nerek. Bez wahania udałem się do najbliższego szpitala i poprosiłem o leki rozkurczowe i przeciwbólowe. Niestety, zaraz położono mnie na oddziale. Na sali był starszy mężczyzna. Jak się domyśliłem z rozmów, które prowadził z córkami, był w stanie bardzo ciężkim i za żadne skarby nie chciał się spotkać z księdzem, do czego był usilnie namawiany. Wieczorem leżałem zupełnie bezradny. Obok umierający, choć przyznam, dosyć opryskliwy człowiek bez pojednania z Bogiem, a ja – prawie ksiądz – nie wiem co począć.
„Raz kozie śmierć” – pomyślałem. Wstałem w nocy, przystawiłem taboret do jego łóżka i powiedziałem: „Pan miał pewnie piękne życie?”. Spojrzał na mnie zdumiony i opowiedział mi całe swoje życie. Trwało to godzinami, gdyż nie było mu łatwo mówić. Zmarzłem na kość, ale siedziałem i słuchałem. Zorientowałem się, że dzieje się coś ważnego. Na koniec zapytał: „A kim ty jesteś?”.
Byłem w niemałym kłopocie. Takich słów jak „kleryk” czy „diakon” mógł nie zrozumieć – był zadeklarowanym ateistą całą gębą. Wymamrotałem „księdzem”, a w duchu dodałem „prawie...”. On uśmiechnął się szczerze i wyszeptał: „Widzisz, jeszcze na koniec życia zaprzyjaźniłbym się z księdzem”.
Ja nic nie zrobiłem, tylko słuchałem, na skutek czego zagorzały ateista zobaczył przyjaciela w księdzu. Taką słuchanie ma siłę.
To Bóg nas pierwszy wysłuchał
Ale słuchanie nie jest proste. Trudno nabrać zaufania do słuchania. Niektórzy twierdzą, że tak naprawdę słuchać może tylko człowiek, który sam został wysłuchany. A jak zauważył już ks. Krzysztof Grzywocz, my jesteśmy ludźmi głęboko wysłuchanymi, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Naszą najczęstszą modlitwą jest: „Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Panie”. My żyjemy w głębokim przekonaniu, że Bóg nas słucha. Oczywiście od razu zadajemy sobie pytanie: „Kim ja jestem, że Bóg mnie słucha? Jaka jest moja wartość? Jak cenny jestem w Jego oczach?”.
Boże słuchanie jest źródłem wszelkiego słuchania. Gdyby jakiegoś dnia ta nasza modlitwa stała się nieaktualna, świat by się zawalił. Świat istnieje, bo Bóg jest weń wsłuchany. W Bogu leżą wszystkie źródła słuchania. To On nas pierwszy wysłuchał. A to daje ogromną siłę. Dzięki tej sile my sami możemy słuchać.
Poza Słowem Bóg nie ma nic do powiedzenia
11 lipca wspominamy w Kościele wielką postać, św. Benedykta. Pierwsze słowa jego słynnej Reguły brzmią: „Słuchaj, synu, nauk mistrza i nakłoń [ku nim] ucho swego serca”. Co to znaczy „nakłonić ucho swego serca”? W Biblii serce jest siedliskiem naszej woli, jest miejscem podejmowania decyzji, tam kształtują się nasze postawy i stamtąd wypływają czyny. Czyżby zatem w swej Regule św. Benedykt mówił o słuchaniu, które kształtuje konkretne postawy, konkretne zachowania, po prostu zamienia się w życiowy konkret?
Chrystus wraz z Bogiem Ojcem stają przed nami jako wzór umiejętności słuchania. Syn jest nieustannie wsłuchany w Ojca. Ojciec jest tym, który zawsze Go wysłuchuje. Jest między nimi jakieś głębokie napięcie wzajemnego słuchania. Chrystus jest tak głęboko wsłuchany w Ojca, że staje się jego Słowem. On jest jedynym Słowem, jakie wypowiedział Bóg. Poza Nim Bóg nie ma nic do powiedzenia.
Aż chce mi się żyć!
Bóg mnie słucha, jest głęboko zainteresowany moim losem. Tu rodzi się umiejętność mojego słuchania. Rodzi się w powolnym procesie uczenia się. Szukam mistrza, przyglądam się, próbuję, ćwiczę. Doświadczam rozwoju. Na tej drodze tworzą się nowe i umacniają już istniejące więzi w moim życiu. Wychodzę z obszarów alienacji. Jestem prowadzony od spotkania do spotkania. Tak buduje się wspólnota, powstaje sieć powiązań, jest nam bliżej do siebie nawzajem. Już nie jestem sam. Nigdy sam. Odnajduję sens swego życia, słodycz życia. Mówię sobie: „Aż chce mi się żyć!”.
Sam Benedykt tak o tym mówi: „Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym i w wierze, serce ci się rozszerzy i pobiegniesz drogą przykazań Bożych z niewysłowioną słodyczą miłości”.