Podróżuje po całej Polsce, zawsze ubrany w strój kurpiowski. Spotykamy się w tych miejscach, w których organizowane są wydarzenia związane z folklorem, muzyką, historią, ale przede wszystkim z rzeźbą. Andrzej Staśkiewicz bierze udział w plenerach, warsztatach twórczych dla młodzieży i kiermaszach. Tworzy, uczy, sprzedaje, idealnie łącząc talent z zawodem. Jednak zanim to nastąpiło, podejmował się różnych zajęć. Nie zawsze satysfakcjonujących, a co gorsza, zmuszających go do długich wyjazdów z rodzinnego Kadzidła.
Rzemiosło we krwi
Już jako dziecko, potrafił wykonać proste drewniane zabawki. Nic dziwnego, skoro jego ojciec był cieślą i narzędzia potrzebne do obróbki drewna, były mu dobrze znane od pierwszych lat życia. Dopiero gdy podjął pracę w kadzidlańskim skansenie, gdzie organizowane są festyny regionalne, pan Andrzej poczuł impuls, który skłonił go, by ponownie sięgnąć po dłuto.
– Kolejność doboru narzędzi zaczyna się od siekiery do coraz drobniejszych dłutek i nożyków o różnych kształtach ostrza – wyjaśnia. – W miarę uzyskiwania żądanego kształtu, praca przebiega coraz wolniej. Na pewnym etapie trzeba ją przerwać, nie będąc do końca zadowolonym z efektu. Rzeźba zawsze jest niedokończona. Czasem drewno podpowiada, co robić dalej, coś pęknie, pojawia się sęczek w środku i wtedy odpowiednio zmienia się sposób obróbki. Najbardziej lubię proste, znane, banalne wprost tematy, przy których myśli biegną swobodnie, a ręce wykonują rutynowe czynności. To relaks, odpoczynek, ucieczka od codzienności. Tak powstają ptaszki, aniołki, Jezuski Frasobliwe, które sprzedaje się na kiermaszach. Co innego rzeźba dla wymagającego odbiorcy, na konkurs czy wystawę. Tu zawsze jest stres i niepewność, ale jest to swego rodzaju wyzwanie, które podejmuję. Podobnie duża rzeźba plenerowa. Taki sport dla twardzieli – mówi.
To trwa już 18 lat. W zeszłym roku prace pana Andrzeja, można było oglądać na wystawie w Galerii Rondo, warszawskiej filii Cepelii.
Później zawołały skrzypce
Powrót do pasji rzeźbiarskiej, miał swoje rozwinięcie: zrodził zamiłowanie do muzyki. Zaczęło się od skrzypiec, choć i w tym przypadku pierwszy kontakt artysty z instrumentem miał miejsce już dawno temu. Gry bardzo chciał nauczyć go dziadek, ale kto to słyszał, aby młody człowiek w czasach, w których każdy marzył o gitarze, brał do ręki skrzypce? Co na to powiedzą rówieśnicy? A jednak jakieś ziarno musiało przeleżeć uśpione w sercu. Sentyment, ciekawość, kolejny impuls? Nie wiadomo. Pan Andrzej postanowił kupić skrzypce.
Ostatecznie nie doszło do tego, bo czemu rzeźbiarz nie miałby sam spróbować zrobić instrumentu? Wyzwanie okazało się bardzo trudne, ponieważ skrzypce są bardzo logicznie skonstruowanym przedmiotem i nie ma w nich nic przypadkowego. To, co laikowi wydaje się elementem ozdobnym, w rzeczywistości ma konkretną, funkcjonalną rolę. – Dwukrotnie łamałem je i składałem od nowa, ucząc się na błędach. Szukałem wiedzy w książkach, podpytywałem skrzypków z kapeli kurpiowskiej, podglądałem szczegóły konstrukcyjne profesjonalnych instrumentów – wspomina.
Tak artysta stworzył ludowe skrzypce dłubanki. Później przyszedł czas na kolejne instrumenty. Każdy był coraz bardziej złożony i wymagał nie tylko zaawansowanych umiejętności, ale też prawdziwego zacięcia. W ten sposób powstały: moraharpa, czyli skrzypce klawiszowe, lira korbowa, suka biłgorajska, fidele kolanowe, surdynka, czyli skrzypce kieszonkowe, flety, fujarki, piszczałki, ligawy, gwizdki, kołatki i różne zabawki grające.
Wreszcie zagrała muzyka
Lirę korbową, instrument z blisko tysiącletnią historią, zobaczył po raz pierwszy w 2006 r. w szydłowieckim Muzeum Ludowych Instrumentów Muzycznych. Niespokojna myśl, cały czas tkwiła gdzieś w jego głowie. Kiedy pół roku później w Poniedziałek Wielkanocny lira mu się przyśniła, artysta postanowił ją zbudować. Po kilku miesiącach mozolnej dłubaniny, była gotowa i pan Andrzej zagrał na niej kolędy. Wkrótce odkryto, że w kadzidlańskim kościele wśród motywów uwiecznionych na freskach, jest wizerunek… liry korbowej. Malowidło powstałe w latach 1907–1908 to dzieło uczniów Jana Matejki i Wojciecha Gersona. Przez 120 lat nikt nie wiedział, co to za przedmiot, z niczym powszechnie znanym nikomu się nie kojarzył. Ostatecznie instrument rozpoznano po korbce. Zagadka się rozwiązała. – Tak więc mamy kurpiowską lirę korbową. To prawdziwe odkrycie, bo takich malowideł jest bardzo niewiele w naszym kraju – cieszy się pan Andrzej.
Marzy, by kiedyś zrekonstruować i ten instrument, ale praca rzeźbiarza rzadko kiedy przypomina wyobrażenia o niej. Kiedy stanowi główne źródło utrzymania, nie ma zbyt wiele czasu na realizację natchnionych wizji. Trzeba robić to, na co jest zapotrzebowanie, wykonywać zamówienia indywidualne.
Czy ten zawód jest trudny? – Zależy jak na to patrzeć. Jeśli ktoś ma naturę majsterkowicza, to da radę. Do rzeźbienia wystarczy ostry nożyk i kawał patyka. Może to być plastelina, glina, kawałek pustaka i proste narzędzia. Zwykle jak ktoś rysuje, to poradzi sobie z rzeźbieniem. Z czasem bierze się coraz trudniejsze zadania i doskonali technikę w trakcie pracy. Nie, nie jest to trudne zajęcie – stwierdza.
Przekaż dalej
Ludowe instrumenty muzyczne to unikalna dziedzina i choć zaledwie kilkadziesiąt osób w Polsce kultywuje ten rodzaj rzemiosła, nie można nazwać go dochodowym. Na Kurpiach tylko pan Andrzej realizuje to czasochłonne zajęcie, wymagające zarówno wiedzy muzycznej, jak i technicznej. Specjalistyczne narzędzia są kosztowne, a nie ma gwarancji, że instrument się uda. Mimo to artysta wierzy, że znajdą się naśladowcy, pragnący rekonstruować dawne instrumenty. Swoją wiedzę chętnie przekazuje podczas warsztatów, jakie prowadzi w szkołach i na festynach regionalnych.
– Jako twórca ludowy uważam, że mam wręcz obowiązek pielęgnować, chronić i rozwijać to, co jest naszym dobrem narodowym: rodzimy folklor, rzemiosło, przekazywać swoje doświadczenia młodemu pokoleniu – stwierdza i przywołuje postać wybitnego etnografa, badacza kultury kurpiowskiej, Adama Chętnika. – Dzięki jego staraniom, powstały m.in. takie placówki jak Skansen w Nowogrodzie i Muzeum Północno-Mazowieckie w Łomży. Wincenty, ojciec Adama, był zdolnym wiejskim majstrem, który również budował instrumenty.
Dziś nie ma już tych, którzy pamiętaliby dawny spontaniczny sposób gry bez nut. Autentyczną żywiołowość i biegły warsztat muzykantów samouków zastąpiła muzyka biesiadna. Na szczęście folklor nie tylko muzyczny odradza się w wielu regionach Polski, choć droga do list przebojów i salonów jest jeszcze długa.