Zaczyna się – jak żartują lutnicy – od zamiatania trocin z podłogi w pracowni mistrza. Później, zabawa w rzeźbienie drobnych rzeczy dłutkami, a dopiero z czasem można pozwolić sobie na odpowiedzialne zadania. Podczas długich godzin spędzanych w manufakturze na przyglądaniu się precyzyjnej pracy manualnej, nim przyjdzie czas na własne próby, młody adept sztuki lutniczej chłonie wszechobecny zapach drewna na najróżniejszych etapach obróbki oraz lakieru, który nada barwę i ostateczną „twarz” instrumentowi.
Terminowanie w pracowni mistrza to praktykowana od stuleci droga nauki zawodu lutnika. Drugą, stosunkowo młodą, jest szkolnictwo. W Polsce podstawy budowy instrumentów smyczkowych można poznać w dwóch szkołach średnich: w Zakopanem i w Poznaniu — stolicy polskiej wiolinistyki. Nieprzypadkowo to właśnie w tym mieście lutnictwo artystyczne stało się w 1978 r. także kierunkiem studiów. To ewenement na skalę europejską, jesteśmy bowiem jedynym krajem, w którym zawodu lutnika można się uczyć na dwóch poziomach edukacji publicznej, i jednym z trzech, gdzie lutnictwo artystyczne można obrać jako kierunek studiów.
Między muzyką a plastyką
Wspomniane dwa licea różnią się od siebie profilem. Zespół Szkół Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem kształci w zakresie sztuk plastycznych, dlatego najwięcej uwagi poświęca się tam wizualnym detalom pracy nad instrumentem. W nieco innym środowisku tajniki lutnictwa zgłębiają uczniowie Poznańskiej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej im. Mieczysława Karłowicza. W takim miejscu silniej kształtuje się ich wrażliwość słuchowa — tym bardziej że wszyscy uczniowie szkoły w Poznaniu mają w swoim planie lekcji także lekcje gry na (strunowym, oczywiście) instrumencie. Młodzież z tych dwóch ośrodków spotyka się później na studiach w Akademii Muzycznej w Poznaniu. Również tutaj każdy ma swojego mistrza — wszak profesorowie akademiccy to równocześnie praktykujący lutnicy, którzy na co dzień budują i naprawiają instrumenty oraz smyczki w swoich pracowniach.
— Droga akademicka to równocześnie droga naukowa — mówi lutnik Andrzej Łapa, dziekan Wydziału Instrumentów Smyczkowych, Harfy, Gitary i Lutnictwa. — Opieramy się na badaniach, korzystamy z coraz bardziej precyzyjnej aparatury, z przyrządów pomiarowych, których kiedyś nie było. Sami także prowadzimy badania naukowe, często wspólnie ze studentami.
Ludzkie oblicze instrumentu
Choć optymalne parametry instrumentów, takie jak wymiary, kształty czy rodzaj drewna, są określone od lat (do dziś lutnicy wzorują się na cremońskich mistrzach sprzed trzech i czterech stuleci – Stradivarim, Amatim czy Guarnerim), nie da się skrzypiec zrobić po prostu w maszynie.
— Instrument ma w sobie coś z człowieka, każdy jest inny — wyjaśnia profesor Łapa. — Przede wszystkim każdy kawałek drewna ma swoją specyfikę, na którą wpływa mnóstwo czynników — warunki atmosferyczne, w których drzewo rosło, przyrost i układ słojów, twardość, sprężystość… Indywidualne podejście do każdego z elementów instrumentu, zwłaszcza płyty spodniej i wierzchniej, przekłada się bezpośrednio na jego walory akustyczne.
Lutnictwo wymaga podobnej pokory, co zawód kompozytora. Instrument bowiem — tak jak utwór — nie ma racji bytu, dopóki nie zostanie przekazany w ręce muzyka-wykonawcy. Praca lutnika jest spokojna, cierpliwa, a na jej efekty trzeba czekać nieraz miesiącami. Wybudowanie nowego instrumentu zajmuje doświadczonemu lutnikowi od dwóch do czterech miesięcy.
— Najpiękniejszym momentem jest zakładanie strun — ostatni element pracy nad instrumentem — wyznaje profesor Łapa. — Wtedy bowiem przychodzi chwila, w której można oddać swoje dzieło w ręce muzyka i usłyszeć wreszcie rzeczywisty efekt, zaspokoić ciekawość, czy udało się w pełni osiągnąć zamierzone walory brzmieniowe.
Wartość ostatecznego rezultatu weryfikują również takie imprezy, jak odbywający się właśnie w Poznaniu Międzynarodowy Konkurs Lutniczy im. Henryka Wieniawskiego. Wówczas artyści-lutnicy oceniają nadesłane instrumenty pod kątem jakości i wizualnych szczegółów wykonania, a wybitni skrzypkowie — pod względem brzmienia i komfortu gry.
Przedłużyć życie instrumentem
W przeciwieństwie do dętych, klawiszowych czy perkusyjnych, instrumenty smyczkowe są długowieczne. Co więcej — im starsze, tym lepsze. Z biegiem lat zyskują na brzmieniu, a więc i na wartości, oczywiście pod warunkiem prawidłowego korzystania z nich przez muzyków. Do dziś niedoścignione arcydzieła włoskich mistrzów z XVII i XVIII stulecia ożywają w rękach najwyśmienitszych muzyków i biją rekordy cen na aukcjach. Sami lutnicy od dawna przeczuwali, że w instrumencie mogą zawrzeć kawałek siebie, który będzie trwał dłużej niż ich życie, dlatego sygnowali swoje dzieła, umieszczając wewnątrz kartkę z nazwiskiem.
Każdego roku w poznańskiej uczelni tytuł magistra uzyskuje od dwojga do czworga lutników. W tym samym czasie studia muzyczne w całej Polsce kończy kilkudziesięcioro skrzypków, zapotrzebowanie na instrumenty jest zatem ogromne. Warto dodać, że polskie instrumenty (zwłaszcza skrzypce) cieszą się zainteresowaniem nie tylko rodzimych artystów. Krąży zresztą legenda, że skrzypce powstały w XVI w. właśnie w naszym kraju. Tym bardziej cieszy fakt, że tak wielu ludzi docenia piękny zawód lutnika i dokłada wszelkich starań, aby pielęgnować go nie tylko jako rzemiosło, ale wyjątkową, niepowtarzalną dyscyplinę artystyczną.