Pierwsze skojarzenie ze słowem „dudziarz”? Szkocja. I słusznie, bo szkoccy dudziarze, stanowiący nieodłączny element armii imperium brytyjskiego, obecnej w okresie kolonialnym na wszystkich kontynentach, stali się swoistą ikoną tego instrumentu. Ale i Wielkopolanie nie mają się czego wstydzić. Tym bardziej że bogata tradycja dudziarska tego regionu pozostaje żywa do dziś.
Na pastwiskach i we dworach
Wypada jednak zacząć od początku, czyli cofnąć się o jakieś 5 tys. lat, bo tyle mniej więcej liczy sobie historia dud wywodzących się, jak się przyjmuje, z Półwyspu Indyjskiego. Ten instrument o rodowodzie pasterskim dotarł aż po północno-zachodnie krańce Europy. Utriculus, jak brzmi łacińska nazwa dud, prawdopodobnie mieli na wyposażeniu legioniści rzymscy, także ci stacjonujący w II w. na Wale Hadriana, odgraniczającym cesarstwo od barbarzyńskiej wówczas Szkocji. Miał też uczyć się na nich grać cesarz Neron.
W naszym kraju najwcześniejsze udokumentowane przekazy mówiące o używaniu dud pochodzą z XIII–XIV w., jednak niewątpliwie ich tradycja jest jeszcze starsza. – Ich najprostszą wersję używaną przy pasaniu bydła, w której miech zrobiony był z wytrawionego pęcherza moczowego świniaka czy młodego byka, połączony jedynie z piszczałką melodyczną i ustnikiem, tak zwane sierszenki, spotyka się w Wielkopolsce do dziś – mówi Janusz Jaskulski, kustosz jedynego w Polsce Muzeum Instrumentów Muzycznych, oddziału Muzeum Narodowego w Poznaniu. Dudziarze obecni byli również na dworach magnackich i królewskich, jeszcze za Jagiellonów i pierwszych królów elekcyjnych oraz obok bębnistów w oddziałach jazdy polskiej. Dudy w polskiej kulturze muzycznej mają więc swoją bogatą tradycję i były instrumentem wszelkich stanów, choć ich ograniczona skala muzyczna i wchodzące do użycia nowe instrumenty, zwłaszcza smyczkowe i rozbudowane dęte, z czasem wyparły je z dworów. Ale pozostały popularne wśród niższych warstw społecznych i to w całym kraju, o czym świadczą choćby rejestry podatkowe. Już w XVII w. podatek na wsi płacił właściciel karczmy, młynarz i... sam dudziarz, grający zarobkowo na weselach czy po jarmarkach, który potrafił zastąpić całą kapelę.
Wielkopolska dudami stoi
Jedna z najbardziej rozwiniętych form dud, francuskie barokowe musette – instrument wielogłosowy z możliwością zmiany tonacji, dający ogromne możliwości muzyczne – ostała się jedynie m.in. w zespołach muzyki dawnej. – Dziś, kiedy Europa szuka swoich korzeni, wraca się także do dud, które śmiało można nazwać wspólnym muzycznym mianownikiem kultur tradycyjnych zdecydowanej większości krajów europejskich. Dlatego jeśli nawet tradycja gry na nich nie była w jakimś kraju żywa, to podejmuje się starania, by ją zrekonstruować, często od podstaw – podkreśla Janusz Jaskulski. Zauważa przy tym, że np. w Holandii, gdzie na przełomie XIX i XX w. wręcz zarzucono dudy, dziś odtwarza się je z fragmentów piszczałek zachowanych w muzeach i na podstawie malowideł mistrzów flamandzkich wiernie oddających detale konstrukcyjne tych instrumentów, a bywa, że i zapisy nutowe utworów przez nie wykonywanych. – Jako Polacy, zwłaszcza Wielkopolanie, nie powinniśmy mieć tu żadnych kompleksów, niewiele bowiem odstajemy od zachodniej Europy. Słusznie mówi się, że „Wielkopolska dudami stoi”, co nie jest żadną przesadą. Na osiem odmian dud w Polsce, u nas spotykanych, do dziś jest aż pięć i to wszystkie będące w żywej praktyce muzycznej. Nie mamy też większego problemu z brakiem młodzieży chętnej do grania na dudach, z czym nie zawsze radzą sobie inni, np. Szkoci. Tam gry uczą się zazwyczaj dorośli pasjonaci, płacąc za to sami. Nam udało się zachować ciągłość tradycji i metodę nauki gry na dudach opartą na relacji mistrz–uczeń, obecnie kontynuowaną w ośrodkach kultury, m.in. w poznańskim Centrum Kultury Zamek czy szkole muzycznej w Zbąszyniu – mówi kustosz Muzeum Instrumentów Muzycznych. Jest on też jednym z inicjatorów, obok Stanisława Pochyluka, wójta gminy Połajewo, odbywającego się od szesnastu lat w Wielkopolsce, w trzecią niedzielę stycznia, wspólnego kolędowania kapel dudziarskich. Przybywają na nie muzycy zarówno z różnych regionów Polski, m.in. z Podhala, gdzie odradza się tradycja gry na dudach podhalańskich zwanych kozą, jak i z innych zakątków Europy. A przyciąga ich do niewielkiego, położonego na północ od Poznania Połajewa znajdujący się w tamtejszym kościele renesansowy tryptyk Pokłon pasterzy Mateusza Kossiora z 1572 r., przedstawiający scenę Bożego Narodzenia, w której jeden z pasterzy przybyłych do żłóbka gra na dudach, a drugi właśnie schował je za pazuchę.
Słuchając mistrza
W tym kolędowaniu dudziarzy regularnie bierze udział jeden z wielkopolskich mistrzów, Romuald Jędraszak. Na co dzień jest kierownikiem działającej od lat 70. ubieglego wieku poznańskiej Kapeli Dudziarzy Wielkopolskich, najstarszej takiej kapeli w Polsce. To także dzięki niemu w Połajewie powstała kapela, będąca gospodarzem tamtejszych Międzynarodowych Spotkań Kolędników-Dudziarzy. Jak sam przyznaje, nie ma żadnego wykształcenia muzycznego, a gry na dudach nauczył go, jako młodego jeszcze człowieka, mistrz Stanisław Grocholski, w ramach szkółki poznańskiej kapeli. Dziś sam ma ponad 40 uczniów – docenianych na różnorodnych przeglądach i konkursach dudziarskich nie tylko w Polsce – w Poznaniu, Starym Gołębinie, Szamotułach, Stęszewie i Połajewie, gdzie dojeżdża w poszczególne dni tygodnia, po pracy. – Przekazuję teraz to, co kiedyś sam dostałem. I robię to z wielką przyjemnością, choć dudy nie są łatwym instrumentem. Trzeba sporo ćwiczyć, nie ma też podręczników, więc najważniejsze to jest mieć się od kogo uczyć. Tradycyjną technikę grania przejmuje się po prostu od swojego mistrza – wyjaśnia. Pan Romuald uczy również gry na sierszenkach, skrzypcach przewiązanych i 3-strunowych mazankach, które towarzyszą nieodłącznie dudom, będąc do nich dostosowane w tonacji. – Takie skrzypce spotka pan tylko w Wielkopolsce! – dodaje.
Tłumaczy też, że tradycyjne dudy wykonuje się z tego, co dudziarz miał dostępnego w swoim obejściu. Zbiornik powietrza powinien być ze skóry bukatowej (w przypadku wielkopolskiego kozła stanowiącego odmianę dud, jest to skóra ściągana z kozła w całości, z włosiem na zewnątrz) lub pęcherza. Do tego przebierka melodyczna z drewna owocowego zakończona dźwięcznikiem z rogu i mosiężnej blachy, piszczałka burdonowa o stałym, jednolitym brzmieniu oraz dymka, czyli mieszek do pompowania powietrza. – Grając na dudach, trzeba skoordynować rytm mieszka, uciskanie dużego zbiornika powietrza i przebieranie palcami, by wygrać melodię i jeszcze zestroić się z burdonem. Ot, cała sztuka – mówi mistrz Romuald, wydobywając ze swoich dud charakterystyczny, donośny dźwięk, do którego już za chwilę dołącza melodia kolędy Do szopy, hej pasterze.