Logo Przewdonik Katolicki

Żydowskie dźwięki bez folkloru

Natalia Budzyńska
Koncert zespołu Cukunft / fot. PAP

Muzyka żydowska w Polsce po Holokauście była wymarła. Potomkowie Żydów albo nie znali swojej tożsamości, albo chcieli od niej uciec. Młode pokolenie, pragnie wrócić do korzeni…

„Zastanawialiśmy się, w jaki sposób można wykonywać muzykę żydowską po Holokauście. Czuliśmy, że jesteśmy wobec niej w jakiś sposób bezbronni, śniła nam się po nocach” – mówił Mikołaj Trzaska, wybitny polski saksofonista (autor muzyki do filmów Wojciecha Smarzowskiego), który spotkał się z gitarzystą Raphaelem Rogińskim w zespole Shofar. Obaj byli na etapie odkopywania korzeni własnej rodziny. Rogiński najwcześniejsze dzieciństwo spędził w Niemczech wśród emigrantów z Europy Wschodniej. Słyszał, jak rozmawiali w jidysz, od zawsze znał rodzinne opowieści. Zmierzył się z nimi po powrocie do Polski, już jako muzyk. Mikołaj Trzaska dowiedział się o swoim żydowskim pochodzeniu jako nastolatek, nie miał pojęcia, że język, w jakim mówiła jego babcia, gdy nie chciała być przez niego zrozumiana, to jidysz. Shofar to zespół, który wzbudza zachwyt także amerykańskiej publiczności, przyzwyczajonej do traktowania muzyki żydowskiej w sposób twórczy. W latach 90. Nowy Jork był mekką muzyki neoklezmerskiej. W Polsce mimo pojawiających się coraz liczniej festiwali kultury żydowskiej, wciąż z rozrzewnieniem, ale bez poruszeń serca, słuchano żydowskiej cepelii. Owszem, w każdym z nas płynie we krwi nienazwana tęsknota za światem, którego nie ma, a przecież był obecny przez tyle pokoleń. Nasi dziadkowie, prababcie, prapraciotki stykały się z muzyką żydowską – tego możemy być pewni. Dzisiaj to właśnie w Polsce powstaje najciekawsza nowa muzyka żydowska. Shofar, Cukunft, Ircha, Alte Zechen – w tych wszystkich zespołach-projektach przewijają się dwa nazwiska: Raphaela Rogińskiego i Mikołaja Trzaski.

Tradycja wciąż żywa
„…w ulicy słychać jak skrzypce wygrywają przeciągle melodie chasydzkie. Płaczą skrzypki Szlojmy Linszecera. Gwiazdy na niebie i biały świat wokół wsłuchują się w milczeniu. Chasydzi śpiewają słodkie pieśni. Lampy i świece wyzierają z okien… a skrzypki grają, chasydzi śpiewają i jaśnieją świece hawdałowe…” – pisał znany XIX–wieczny pisarz polski Szalom Asz w powieści Miasteczko, opisując Kazimierz Dolny. Chasydzi znacznie ubogacili muzykę, ale klezmerzy, czyli wędrowni muzykanci, odwiedzali wioski i miasteczka Europy Wschodniej już w XVIII w. „Klej zemer” oznacza w języku hebrajskim „święte instrumenty” i przywodziło na myśl zestaw instrumentów muzycznych wykorzystywanych w czasie składania ofiar na ołtarzu świątyni. Nowożytni muzykanci żydowscy nie grali jednak na bębenkach, trąbach i harfach, ale instrumentach współczesnych, charakterystycznych dla terenów, na których działali. Grupy muzykantów były zapraszane nawet na dwory szlacheckie, by muzyką uświetnić różne uroczystości. Najczęściej jednak grano podczas radosnych świąt żydowskich, przede wszystkim podczas „khasenes”, czyli na żydowskich weselach. Niektórzy muzycy osiągali sławę, a zawód był przekazywany z pokolenia na pokolenie. Charakter muzyki klezmerskiej nieco się zmienił pod wpływem ruchu religijnego chasydów. Z jednej strony wiązało się to z tym, że każdy dwór chasydzki posiadał własnych klezmerów, którzy pragnąc być odróżniani od innych, wypracowywali oryginalną linię melodyczną i harmonikę. Z drugiej strony, chasydyzm muzykę „umistycznił”: granie i śpiewanie miało nie tylko funkcję rozrywkową, ale przede wszystkim modlitewną. Wędrujący po kraju klezmerzy spotykali innych i zapożyczali nowe warianty żydowskich melodii, inspirując się nawzajem. Jeden z najciekawszych i najważniejszych muzyków związanych z falą muzyki klezmerskiej lat 90., David Krakauer, napisał w swej Refleksji o byciu klezmerskim muzykantem: „Dla mnie w muzyce klezmerskiej najważniejsze są dwie rzeczy. Jedna: zachować jej żydowskość, odbicie języka jidysz w muzyce, jak w melodii mowy mojej babci, przechowanie tradycyjnych ornamentów, frazowania, z posmakiem śpiewu kantorów. Druga: uchronić muzykę od skostnienia w muzeum – pisać nowe utwory i improwizować na starych formach z uwzględnieniem wpływów współczesności”.

„Rozkosz być Żydem…”
Rogiński odnalazł zbiór pieśni chasydzkich opracowanych przez muzykologa Bieregowskiego, który w latach 20. minionego stulecia badał muzykę żydowską na terenach dzisiejszej Ukrainy, Polski i Mołdawii. „Niguny”, czyli magiczne pieśni religijne oraz „frejlaksy”, czyli utwory taneczne wywodzące się z liturgii żydowskiej zostały przetworzone przez to, co w duszy muzyków gra. Chasydzkie tradycyjne pieśni w języku jazzu improwizowanego? Nie do wiary, jak to wszystko staje się żywiołowe, żywe i nie traci niczego z sacrum. To wciąż muzyka religijna i żydowska. Na płytach i koncertach Shofaru usłyszeć można też muzykę najstarszego obrządku w synagodze czy pieśni kantorów z międzywojnia. Żadnego stylizowania, żadnego folkloru, żadnych cepeliowych ozdobników, żadnej ludowości. Shofar to transowa muzyka, w której elementy muzyki chasydzkiej przefiltrowane są przez osobowości genialnych muzyków. W projekcie Cukunft Raphael Rogiński zajmuje się żydowską muzyką świecką, która ma swoje odmiany: jest miejska, wiejska, teatralna, weselna. Cukunft ostatnio odkrywa żydowską muzykę weselną, którą miksuje z muzyką amerykańskiej psychodelii lat 60. Próbuje w ten sposób twórczo odtworzyć transowość żydowskiego wesela. Tak należy rozumieć „klezmerskość” – na żydowskim weselu, klezmer, czyli muzykant, czerpał z całego bogactwa kulturowego obszarów, na których mieszkał. Grał więc i pieśni niemieckie i polskie, ukraińskie, a także wszystkie ówczesne pop szlagiery.
W wywiadzie dla portalu dwutygodnik.com Rogiński wspomina, jak szukał źródeł kultury żydowskiej w Polsce: „To była moja pierwsza trauma, bo wtedy uświadomiłem sobie, że w tej materii w Polsce nic nie istnieje. Szukałem bezskutecznie nut, płyt – niczego nie mogłem znaleźć. Mogłem polegać tylko na swoich wspomnieniach, tym, co usłyszałem od innych i słuchaniu płyt z muzyką innych kultur, w poszukiwaniu wspólnego mianownika z kulturą żydowską. Wymyśliłem też sobie «muzykologię miejsc», swoistą podróż do danego miejsca związanego z kulturą żydowską i tak długie o nim myślenie, wyobrażanie sobie przeszłości, aż w głowie pojawią się dźwięki, barwy, tony”. Mikołaj Trzaska zaznacza, że muzyka żydowska to coś więcej niż sama melodia. To pamięć, tradycja, historia, doświadczenie, przekaz. I wspólnota serc.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki