W połowie listopada 1794 r. powstanie kościuszkowskie definitywnie upada. Rozpoczynają się represje. Blisko 50-letni Józef Wybicki, polski szlachcic, z wykształcenia prawnik, z konieczności polityk i powstaniec, pod przybranym nazwiskiem ucieka do Francji. W ostatniej chwili, poszukują go bowiem tajne służby wszystkich państw zaborczych, a w Prusach został zaocznie skazany na karę śmierci.
Trzy lata później, kiedy we Włoszech powstają Legiony Polskie i rodzą się widoki, mgliste na razie, na walkę o wolną ojczyznę, Wybicki pojawia się u boku dowodzącego nimi gen. Jana Henryka Dąbrowskiego. Nieprzypadkowo. Obaj panowie poznali się w Warszawie podczas insurekcji, gdzie Wybicki był członkiem departamentu wojskowego władz powstańczych. Tam wyciągnął, prawie że dosłownie, spod szubienicy Dąbrowskiego, niesłusznie oskarżonego o zdradę. Taki był początek ich przyjaźni. To na prośbę generała Wybicki pisze (dokładnie 220 lat temu) we włoskim miasteczku Reggio nell’Emilia dla polskich żołnierzy Pieśń Legionów – nie wie jeszcze, że to najważniejszy utwór w jego życiu. Chętnie nucą ją żołnierze tęskniący za krajem, jak wyznaje w jednym z listów gen. Dąbrowski, a wkrótce zyska niebywałą wręcz popularność wśród kolejnych pokoleń Polaków walczących o wolność.
Długa droga do hymnu
Dokładne drogi, jakimi Mazurek Dąbrowskiego dostał się na znajdujące się pod zaborami ziemie polskie, nie są znane. Zapewne jednak do jego rozpropagowania przyczynili się emisariusze dowództwa legionów będącego w stałym kontakcie z ośrodkami politycznymi w kraju. Faktem jest, że kiedy niecałe dziesięć lat później Dąbrowski i Wybicki przybyli do Poznania jako wysłannicy Napoleona, zostali przez rodaków przyjęci z wielkim entuzjazmem, a witał ich śpiew „Jeszcze Polska nie zginęła”. Byli zwiastunami realnej nadziei na wyzwolenie, gdyż Francuzi gromili wojska pruskie. W tych okolicznościach chwycono za broń i 6 listopada 1806 r. w Poznaniu wybuchło pierwsze powstanie wielkopolskie – co ważne, zwycięskie, bowiem Napoleona, który przybył tu trzy tygodnie później, Polacy powitali już jako gospodarze. Można się tylko dziwić, że znany we wszystkich zaborach Mazurek nie został ogłoszony hymnem utworzonego przez cesarza rok później Księstwa Warszawskiego. Kiedy jednak zauważymy, że głównodowodzącym wojsk księstwa został książę Józef Poniatowski, a nie gen. Dąbrowski, odpowiedź nasuwa się sama.
Nie tracąc na popularności, Pieśń Legionów była niewygodna również dla władz zależnego od Rosji Królestwa Polskiego, powstałego po upadku Napoleona. Nic dziwnego, jej duch był jawnie pro-Napoleoński. W tym okresie promowano raczej Hymn na rocznicę ogłoszenia Królestwa Polskiego Alojzego Felińskiego (znany dziś jako Boże, coś Polskę). Zresztą w niepodległej już Polsce był to jeden z konkurentów Mazurka, obok m.in. Pieśni Grunwaldzkiej Marii Konopnickiej z 1908 r. (znanej jako Rota) do roli hymnu państwowego. I tym razem, jak się zdaje, zwyciężyła polityka, bo piłsudczykom zdecydowanie bliżej było do tradycji legionów Dąbrowskiego i ostatecznie w 1926 r. Pieśń Legionów została oficjalnie uznana za hymn Polski.
Co zrobił Czarniecki?
Wraz z upływem lat i pod wpływem różnych okoliczności, zdarzało się, że pojedyncze słowa, a nawet całe zwroty przyszłego hymnu były przeinaczane. Niektóre ze zmian wprowadzono jednak umyślnie. Ot, choćby pierwotnie użyty zwrot „Jeszcze Polska nie umarła” już w 1799 r. zamieniono na „nie zginęła”, aby uwypuklić różnicę między umieraniem, które kojarzy się z procesem naturalnym, a ginięciem w walce w tragicznych okolicznościach agresji obcych państw. Błędnym natomiast, choć nierzadko używanym, jest zwrot „póki my żyjemy”, odnoszący się do osób aktualnie wypowiadających te słowa, gdy tym czasem użyte przez Wybickiego słowo „kiedy”, w znaczeniu „jeśli”, wskazuje zależność istnienia Polski od istnienia Polaków w ogóle.
Sami żołnierze śpiewający Mazurka przerobili z kolei wers o Czarnieckim, który dla ratowania ojczyzny „wracał się” przez morze, na „wrócim się”, odnosząc te słowa do siebie. Wersja ta została uznana za oficjalną, bo stanowi jednocześnie wezwanie dla nas, by w razie nagłej potrzeby wracać do kraju. Dlaczego natomiast autor przywołuje tu postać polskiego hetmana? Owszem, na wezwanie króla Jana Kazimierza powrócił z Danii, gdzie walczył jako koalicjant ze Szwedami, na wojnę z Rosją, ale drogą lądową, a nie przez morze. Można jednak przypuszczać, jak domniemają historycy, że chodzi tu o odważny i sławny potem w Europie manewr hetmana z grudnia 1658 r., kiedy Szwedzi zajęli wyspę Als. Poprowadził on wówczas swoją konnicę wpław przez morską cieśninę odbijając wyspę.
Nieco dziwny i niezrozumiały może wydawać się też fragment drugiej zwrotki hymnu, w której żołnierze gen. Dąbrowskiego powracający do Polski deklarują, że przejdą najpierw Wisłę, a dopiero potem Wartę, gdy w rzeczywistości było zupełnie na odwrót. Przypuszcza się, że Wybicki utrwalił w swojej pieśni niezrealizowany ostatecznie plan, według którego szlak bojowy Legionów miał wieść przez Adriatyk i Bałkany. Gdyby rzeczywiście wojska napoleońskie prowadziły ofensywę z tego kierunku, wyzwalając Polskę najpierw musiałyby sforsować Wisłę.
Inspirujący Mazurek
– Nasz hymn ma nietypową melodię jak na pieśń wojskową, nie jest bowiem marszem, ale opiera się na łatwo wpadającej w ucho melodii tańca nazywanego mazurem. Znalazł on niebywały oddźwięk także wśród innych ludów słowiańskich, stając się wręcz protoplastą dla innych hymnów i pieśni: Słowaków, Chorwatów, Ukraińców czy Czechów, których pieśń Hej, Słowianie zalecano śpiewać „tak jak Jeszcze Polska”. Zresztą na Zjeździe Wszechsłowiańskim w Pradze w 1848 r. uznano ją za oficjalny Hymn Wszechsłowiański. Z kolei na przykład hymn byłej Jugosławii jest po prostu kopią Mazurka Dąbrowskiego – opowiada prof. Marcin Sompoliński.
Jak podkreśla dyrygent, nasz Mazurek, niezależnie od aktualnej sytuacji politycznej, żył można powiedzieć własnym życiem, podnosząc Polaków na duchu. Niezwykle popularny, wręcz uznawany za hymn, podczas powstania listopadowego, zyskał wówczas nowe zwrotki poświęcone powstańczym generałom, m.in. Chłopickiemu i Dwernickiemu. Śpiewany był na emigracji (na jego podstawie powstał na kontynencie amerykańskim Marsz Polonii) i podczas obu wojen światowych. Doszło nawet do tego, że propaganda hitlerowska w 1944 r. wzywała znajdujących się pod okupacją Polaków do wspólnej walki z Armią Czerwoną słowami „Jeszcze Polska nie zginęła... ale grozi jej zagłada ze strony bolszewizmu”.
* * *
Józef Wybicki zmarł w 1822 r. w swojej wielkopolskiej posiadłości w Manieczkach. Sto lat później jego prochy spoczęły w Krypcie Zasłużonych Wielkopolan w kościele św. Wojciecha w Poznaniu. Zagadką pozostaje natomiast, co stało się z rękopisem Pieśni Legionów. – Był on w posiadaniu jego córki Teresy, po mężu Rożnowskiej. Z czasem jednak mieszkająca w zaborze pruskim rodzina Rożnowskich uległa zniemczeniu i potomkowie Teresy nawet nie zdawali sobie sprawy, że wywodzą się od Józefa Wybickiego. Wiadomo, że Johannes von Roznowski, znany berliński lekarz, pod koniec II wojny światowej zdeponował swoje pamiątki rodzinne w Banku Rzeszy. I tu ślad się urywa – opowiada prof. Marcin Sompoliński. Czy autograf hymnu wywiozły w 1945 r. specjalne oddziały radzieckie zajmujące się grabieniem dóbr kultury, czy też padł ofiarą czerwonoarmistów niszczących wszystko na swojej drodze? A może pozostał w Berlinie i znajduje się gdzieś w tajnych archiwach byłej NRD? – Po wojnie wielokrotnie podejmowano próby ustalenia jego losów. Jak na razie, bezskutecznie. Jednak nie potwierdziły one również tego, że uległ zniszczeniu. Poszukiwania więc trwają.