Jest wieczór 6 listopada owego 1806 r. Do znajdującego się pod zaborem pruskim Poznania przybywają gen. Jan Henryk Dąbrowski, twórca legionów polskich we Włoszech, i Józef Wybicki, autor naszego hymnu. To wysłannicy Napoleona, który pobiwszy wojska Prusaków, zajął już Berlin. Wraz z nimi do stolicy Wielkopolski przybywa nadzieja na odzyskanie utraconej zaledwie kilkanaście lat wcześniej wolności. Nic więc dziwnego, że już na rogatkach miasta oczekują na nich wiwatujące tłumy. Wyprzęgają też konie z wiozącego ich powozu i przy wtórze Mazurka Dąbrowskiego poznaniacy sami zaciągają go na Rynek. Tak rozpoczęło się pierwsze Powstanie Wielkopolskie – tak samo jak i to z 1918 r., zakończone sukcesem.
Jak Polacy przekonali Napoleona
Co się właściwie wówczas stało w Poznaniu? Emisariusze cesarza Francuzów przywieźli ze sobą jego obietnicę, że jeśli Polacy pokażą, że zależy im na odzyskaniu swojego państwa, to on byłby gotów przywrócić im niepodległość. W ogłoszonej następnego dnia przez gen. Dąbrowskiego odezwie do rodaków znalazły się m.in. słowa Napoleona: „Obaczym, jeżeli Polacy godni są być Narodem. Idę do Poznania, tam się moje pierwsze wiążą wyobrażenia o jego wartości”. „Polacy! – pisał dalej Dąbrowski – Od was więc zawisło istnieć i mieć ojczyznę: wasz zemściciel, wasz stwórca się zjawił (...) Powstańcie i przekonajcie go, iż gotowi jesteście i krew toczyć na odzyskanie ojczyzny”. No i Polacy pokazali, na co ich stać. Na całym obszarze Wielkopolski przejmowano administrację pruską i formowano oddziały. Wkrótce powstanie przeniosło się także na ziemię sieradzką i ówczesny departament bydgoski, a powstańcy zajęli również, jeszcze w listopadzie, Jasną Górę. – Trzeba jednak przyznać, że wyrzucaniu Prusaków z tych terenów nie towarzyszyły najczęściej jakieś szczególnie zacięte walki. W Poznańskiem nie doszło do nich wówczas właściwie wcale. Także przejęcie samego Poznania odbyło się bezkrwawo, bowiem garnizon pruski opuścił miasto, na wieść o klęskach pod Jeną i Auerstaedt i zbliżaniu się Napoleona, już w nocy z 1 na 2 listopada. Dzień później przybył tu natomiast francuski oddział szaserów, czyli strzelców konnych – zauważa prof. Przemysław Matusik z Instytutu Historii na poznańskim uniwersytecie, specjalizujący się historii politycznej Polski XIX w.
W efekcie tych działań, kiedy 27 listopada Napoleon przyjechał do Poznania, Polacy powitali go na tych ziemiach jak gospodarze. Istniały już polskie struktury wojskowe i administracyjne, egzamin został więc zdany. Jednak na ostateczne decyzje i rozstrzygnięcia trzeba było zaczekać jeszcze ponad pół roku. Dopiero na początku lipca 1807 r. traktatem w Tylży zakończyła się bardzo trudna dla Napoleona i walczącego u jego boku wojska polskiego kampania, prowadzona przeciwko wojskom pruskim i rosyjskim. Utworzono wówczas z ziem drugiego, trzeciego i częściowo pierwszego zaboru pruskiego Księstwo Warszawskie. Co prawda ani jego nazwa, w której nie pojawiło się słowo Polska, ani obszar, nie satysfakcjonowały do końca Polaków, ale ten stan rzeczy, jak przyjmują historycy, był pewnym kompromisem wynikającym z realiów wojennych i aktualnego układu sił w tej części Europy. Napoleon wcale jeszcze nie był tu hegemonem. Cały czas jednak dawał Polakom nadzieję na coś więcej w przyszłości.
Wykorzystana szansa
Niekiedy w dyskusji historycznej próbuje się umniejszyć znaczenie powstania z 1806 r., przekonując, że Napoleon po zajęciu Berlina i tak musiał dalej iść na wschód. – Nic wówczas nie było przesądzone! Prusacy mogli zawrzeć separatystyczny pokój z Francuzami, bowiem część otoczenia Napoleona była dosyć sceptyczna co do pomysłu angażowania się w długotrwałą kampanię wojenną w głębi Prus sięgających aż po Królewiec. Należało się też spodziewać, że Rosjanie będą chcieli powstrzymać dalszy marsz Napoleona na wschód. Również Austria nie była całkowicie pobita. A Francuzi wciąż oddalali się od własnej ojczyzny, stanowiącej naturalne zaplecze dla armii – argumentuje prof. Matusik. Także kwestia polska nie była rozstrzygnięta, choć Napoleon planując dalszą wojnę w Prusami, z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że może znaleźć sprzymierzeńców w Polakach.
Dyskutując o pierwszym powstaniu wielkopolskim, podnosi się również ten argument, że w dużej mierze nie polegało ono na czynie zbrojnym, ale raczej na czynie cywilnym, kiedy to grupy Polaków przejmowały władzę na swoim terenie. Odbywało się to wszystko bez większych walk i w cieniu zbliżającej się armii francuskiej. W pierwszych miesiącach, kiedy tworzyły się od nowa struktury państwa, przyjęto od Prusaków sprawnie funkcjonujący system zarządzania i na nim się oparto. To dzięki niemu gen. Dąbrowski, znany zresztą w Wielkopolsce z udanej dywersji, jaką przeprowadził na tych terenach przeciwko Prusakom podczas powstania kościuszkowskiego w 1794 r., mógł wręcz błyskawicznie stworzyć ponad 20-tysięczną armię. – Dla mnie ten ogromny sukces organizacyjny to rewelacja. I został on osiągnięty właściwie bez strat własnych. A na okazanie męstwa i przelewanie krwi w walce była okazja w kolejnym roku. Proszę zwrócić uwagę, że na początku wiosennej kampanii Napoleona polska armia liczy już 40 tys. żołnierzy. Gen. Dąbrowski, który niewątpliwie był geniuszem organizacyjnym, utworzył ją zaledwie w parę miesięcy z terenów jedynie Wielkopolski, Mazowsza, części Śląska, podczas gdy ogromna przecież Rzeczpospolita przez kilka ostatnich lat swojego istnienia nie była w stanie stworzyć armii 30-tysięcznej – przekonuje prof. Matusik. – W listopadzie 1806 r. po prostu chwycono nadarzającą się okazję, ten właściwy moment historyczny i wykorzystano go w stu procentach. To budzi wielki szacunek. No i Poznań, znajdujący się przez ostatnie wieki na uboczu polskiej polityki, powrócił na nią w tak dziejowej chwili.
Pamięć w końcu zaczyna powracać
Mimo niewątpliwego sukcesu i chlubnej karty historii, jaką zapisali 210 lat temu nasi przodkowie, wiedza na temat tego, że w 1806 r. w ogóle było jakieś powstanie wielkopolskie, jest mizerna. Nawet wśród poznaniaków. W Muzeum Powstania Wielkopolskiego (tego z 1918 r.), dysponującego zresztą stosunkowo niewielką przestrzenią wystawienniczą, jest ono jedynie zasygnalizowane w pierwszej, wprowadzającej części ekspozycji, która wspomina o okresie napoleońskim. I to wszystko.
Jest jednak nadzieja na zmiany. W tym roku w Poznaniu po raz pierwszy (!) bowiem w rocznicę wybuchu powstania przygotowano inscenizację historyczną przedstawiającą wjazd gen. Dąbrowskiego i Wybickiego do miasta. Zwyczaj ten ma być odtąd kontynuowany co roku. Rocznicę powstania uczcił też specjalną uchwałą Sejm RP. Bardzo optymistyczne są również zapowiedzi Tomasza Łęckiego, od niespełna roku dyrektora Wielkopolskiego Muzeum Niepodległości. – Nasze muzeum jest obecnie rozproszone, posiadając osobne oddziały poświęcone różnym okresom walk Wielkopolan o niepodległość. Powstała jednak nowa wizja muzeum będącego rzeczywiście zintegrowanym Muzeum Niepodległości. Chcemy przy tym sięgnąć w jego części insurekcyjnej nawet do konfederacji barskiej i powstania kościuszkowskiego, do naszych wielkopolskich tradycji walki o niepodległość opartych nie tylko na elitach wojskowych i czynie zbrojnym, ale na długodystansowej pracy organicznej, systematycznym budowaniu struktur, stawianiu dalekosiężnych celów – tłumaczy Łęcki, dodając, że koncepcja ta znalazła poparcie we władzach samorządowych i w opinii publicznej, a w budżecie miasta na przyszły rok zapisane są środki na opracowanie dokumentacji technicznej i projektu ekspozycji. Budowa powinna ruszyć w 2018 r. i zakończyć się w ciągu trzech lat. – To muzeum może być czymś równie wyjątkowym, jak Muzeum Powstania Warszawskiego, które wytyczyło pewną drogę dla muzeów narracyjnych, w które się wchodzi i w których jest duża teatralizacja, duże nasycenie multimediami. Nie chcemy jednak licytować się na multimedia, które powinny jedynie ułatwiać i uzupełniać spotkanie z autentycznym zabytkiem i pamiątką z minionych czasów – zastrzega dyrektor. Jest również przekonany, że będzie to na pewno muzeum inne niż to w Warszawie. – Mamy bowiem w Wielkopolsce to doświadczenie w walce o niepodległość, o którym w największym skrócie możemy powiedzieć: Jesteśmy specjalistami od zwycięstw. Zwycięstw, które potrafiliśmy wyzyskać, zagospodarować i korzystać z nich.