Jest rok 1796, dwa lata temu upadła insurekcja kościuszkowska, a niemała grupa polskich żołnierzy rozpierzchła się po Europie. Jeśli zostali na terenie zagarniętym przez zaborców, byli przymusowo wcielani do wojska. Dziś wydaje się to nielogiczne – żołnierz, który jeszcze przed chwilą walczył z zaborcą, a teraz ma walczyć w jego imieniu, ma raczej niskie morale. Dlatego wielu z nich wybierało wyjazd na Zachód. Weźmy choćby gen. Jana Henryka Dąbrowskiego – najpierw zawitał on w Berlinie na dworze króla Fryderyka Wilhelma II. Nie wskórawszy za wiele w interesie swojego kraju, udał się dalej do Paryża. Dotarł tam we wrześniu i dzięki swoim znajomościom mógł prosić francuskich ministrów o utworzenie polskich legionów.
Jeszcze Polska nie zginęła
Jak wspomnieliśmy, zasobów ludzkich było we Francji sporo. Potrzebny był jednak oficjalny glejt od władz państwa, by tworzenie formacji wojskowej na ich terenie nie zostało odebrane jako akt terroryzmu. Republika Francuska, wciąż jeszcze pod władzą wielkiej rewolucji, takiego wsparcia chętnie udzielała, ale nie zamierzała Polakom płacić.
9 stycznia 1797 r. Jan Henryk Dąbrowski podpisał z rządem Republiki Lombardzkiej umowę dotyczącą utworzenia polskich oddziałów w służbie i na żołdzie tejże Republiki. Oddziały otrzymały nazwę Legiony Polskie Posiłkujące Lombardię, mundury i sztandary były zbliżone do polskich, język komend i stopnie wojskowe również były polskie. Na szlifach widniał włoski napis „Ludzie wolni są braćmi”. Kokardy przypięte do mundurów były trójkolorowe, w nawiązaniu do rewolucji francuskiej, symbolizując sojusz i protekcję Republiki. Oficerom i żołnierzom nadano obywatelstwo lombardzkie wraz z prawem powrotu do kraju, jeśli Lombardia nie będzie ich już potrzebować.
Gdzie Francja, gdzie Lombardia, a do tego jeszcze Napoleon? Sprawa wyglądała tak, że władze Republiki pozwoliły krewkiemu Napoleonowi Bonaparte stworzyć satelickie państewko na północy dzisiejszych Włoch, co wymagało walki z Austrią, roszczącą sobie prawo do tych ziem. I tu historia zatacza koło, bo wcielani pod przymusem do armii austriackiej Polacy dezerterują z niej i dołączają do polskich Legionów. Dąbrowski udaje się więc do Reggio nell’Emilia, stolicy regionu Emilia–Romania. Dołączą do niego później współtwórcy polskiego wojska: Karol Kniaziewicz, Józef Wybicki i Antoni Amilkar Kosiński. Jest to miasto wolności, w nim również, także w 1797 r., zostanie zaprezentowana słynna, czerwono-biało-zielona włoska flaga, tam rozpocznie się długi marsz do zjednoczenia Włoch.
Dał nam przykład Bonaparte
Najpierw jednak Polacy, pod francuską banderą, ale z polską wyobraźnią i duchem walki, wypływają na wojenny szlak. Metafora morska pasuje tu dlatego, że gen. Dąbrowski traktowany był z respektem równym kapitanowi statku, choć nie był to szacunek wymuszony. W Legionach Polskich panował demokratyczny duch, awansować mogli również ludzie pochodzenia plebejskiego, nie stosowano kar cielesnych i wszyscy zwracali się do siebie „obywatelu” – to zapewne wymóg francuskich rewolucjonistów. Dąbrowski wprowadził w Legionach nowoczesny system dowodzenia na wzór francuski, nakazał naukę czytania, pisania oraz podkreślał polskość formacji. Początkowo Legiony walczyły u boku Napoleona. Pierwszy raz w kwietniu 1797 r. pod Rimini, Weroną i nad jeziorem Garda, w akcji przeciw zbuntowanemu ludowi włoskiemu.
Jak to jednak bywało już w historii działań Napoleona, dokonał on niespodziewanej wolty i w październiku 1797 r. podpisał pokój z Austrią. Polskie legiony nadal były jego przyboczną armią. Co ciekawe, dalej francuski wódz wysłał je do… obalenia władzy papieża w Rzymie i ochrony Republiki Rzymskiej, a następnie najechał Królestwo Neapolu – generalnie Napoleon wykorzystywał to wojsko do tłumienia antyfrancuskich rebelii. W 1799 r. około 8 tys. polskich legionistów wzięło z kolei udział w… koalicji antyfrancuskiej. Zbuntowanych Napoleon zesłał na Haiti, a polski pułk pozostały we Włoszech wcielił zasadniczo do swojej armii, która służyła mu aż do bitwy pod Waterloo.
W Legionach walczyło w sumie około 35 tys. ludzi, zginęło blisko 20 tys. Wykształciły one znakomitą kadrę przyszłych oficerów, były szkołą patriotyzmu i demokracji.
Z ziemi włoskiej do Polski
Dla pozbawionych państwa polskich patriotów widok mundurów z polskimi barwami, dźwięk ojczystej mowy w wojskowej musztrze niezwykle podnosiły na duchu. Już nieźle zorganizowane wojsko zobaczył w lipcu 1797 r. wybitny polski polityk, publicysta i poeta Józef Wybicki. Największe wrażenie wywarły na nim zorganizowane przez władze miejskie uroczystości w dniu 16 lipca 1797 r. dla uczczenia przyłączenia Reggio do Republiki Cisalpińskiej, świeżo utworzonej w miejsce Republiki Lombardzkiej. Po przyjęciu na ratuszu i Mszy w katedrze przez ulice miasta przemaszerowała defilada wojskowa, w której uczestniczyły też polskie oddziały legionowe.
W tych okolicznościach Wybicki napisał słowa pieśni znanej obecnie jako Mazurek Dąbrowskiego. Zobaczył marsz świeżo sformowanych pułków, ich reprezentacyjny krok i tak narodziły się w jego głowie słowa „Marsz, marsz Dąbrowski!”. Nie mamy pewności, czy ktoś skomponował melodię tej pieśni – mówiło się, że był nim może Michał Kleofas Ogiński (ten od znanego z dawnych studniówek poloneza). Zdaje się jednak, że była to melodia ludowa, popularna, co sprawiło, że mogła szybko rozprzestrzenić się wśród polskich żołnierzy. 29 sierpnia 1797 r. gen. Dąbrowski pisał do autora tekstu z Bolonii: „Żołnierze do Twojej pieśni coraz więcej gustu nabierają”.
Z początkiem 1798 r. znana była już we wszystkich zaborach. Tekst ogłoszono po raz pierwszy w Mantui w lutym 1799 r. w gazetce „Dekada Legionowa”. Pieśń śpiewana była podczas triumfalnego wjazdu gen. Dąbrowskiego i Wybickiego do Poznania 3 listopada 1806 r. Potem – ze zmienianym tekstem, m.in. podstawionym za gen. Dąbrowskiego Józefem Piłsudskim czy gen. Władysławem Sikorskim – towarzyszyła polskim żołnierzom w trudnych chwilach. A od 26 lutego 1927 r. towarzyszy nam wszystkim jako hymn państwowy.
Złączym się z narodem
Na tle innych hymnów nasz jest wyjątkowy – jego metrum na 3/8, swego rodzaju skoczność, wyróżnia go spośród innych patetycznych pieśni narodowych. Jest to zresztą mazurek, a właściwie mazur – polski skoczny taniec, wykonywany w parach, nazwany tak na cześć mieszkańców Mazowsza (określano ich wtedy Mazurami). Tak jak my wspominamy w naszym hymnie ziemię włoską, tak Włosi w swojej pieśni narodowej mówią o braciach Polakach, ale to także ewenement, by przyjaźnie wymieniać w hymnach inne nacje.
Była to także pieśń nadziei dla polskich uchodźców – nie zapominajmy, że polscy oficerowie i prości żołnierze byli wtedy przybyszami, mężczyznami w sile wieku, na terenie obcego państwa. W oryginalnej wersji nawiązywała do doświadczeń bliskich legionistom, niedawnej insurekcji kościuszkowskiej („Dosyć tej niewoli/mamy Racławickie Kosy,/Kościuszkę, Bóg pozwoli”). I do inspirujących w tamtym czasie postaci jak gen. Dąbrowski czy Napoleon. To prawdziwie pieśń ludowa, która stała się symbolem naszej państwowości.