Pracownia lutnicza w Konikowie pod Koszalinem jest niepozorna. To nieduże pomieszczenie, w którym stoi kilka szafek i trzy robocze blaty. Na nich leżą porozkładane narzędzia, dłuta i heble, butelki z lakierami i bejcami. W rogu przy oknie stoi wiertarka stołowa. Jedne skrzypce wiszą posklejane, polakierowane i czekają na montaż strun. Gitara z przyklejoną główką i naprawionym pęknięciem pudła rezonansowego jest gotowa do odbioru. Dwa kolejne instrumenty w zniszczonych już futerałach czekają na swoją kolej. Jedne z tych skrzypiec należą do żony lutnika, więc ciągle przechodzą na koniec kolejki, bo zlecenia zewnętrzne są pilniejsze. Teraz uwagę lutnika zdominuje harfa.
Lutnik z krainy jesiotra
Oleg Wayner jest Rosjaninem, a naprawą instrumentów w Polsce zajmuje się od kilkunastu lat. Wcześniej robił to w swoim rodzinnym Rostowie nad Donem. Z wykształcenia jest muzykiem, kontrabasistą i gitarzystą. W Rosji pracował jako nauczyciel gry na instrumencie. Grał też w zespole klasycznym i rockowym. Lutnictwo, jak sam przyznaje, to przypadek. – Jednego dnia kolega, który był u mnie, zahaczył o mój kontrabas. Instrument spadł i się rozsypał – wspomina Wayner. Kontrabas trzeba było naprawić, więc Oleg spróbował sam sobie z tym poradzić. Udało mu się. Kiedy zobaczył to jego nauczyciel, powiedział, że powinien zajmować się lutnictwem. I tak się stało. Rzemiosła Oleg uczył się od znanego w Rosji lutnika. Nauka zajęła mu cztery lata. Kiedy w jego ojczyźnie zaczęły się przemiany ustrojowe, tzw. pierestrojka, wraz z kolegami założyli firmę naprawiającą instrumenty. – Firma rozwijała się dobrze. Mieliśmy zamówienia nawet z Ministerstwa Kultury na produkcję instrumentów dla szkół, uczelni i dla orkiestr – wspomina Wayner.
Lutnik w kraju nas Wisłą
Decyzja o wyjeździe do Polski związana była z jego żoną. To ona 24 lata temu przyjechała do Polski, a on dołączył do niej po czterech latach. – Myślałem, że jak przyjadę do Polski, to zacznę robić kije bilardowe, bo tym również zajmowałem się w Rosji. Niestety, nie mając stałego zameldowania w Polsce, nie mogłem otworzyć firmy – tłumaczy Wayner. Ponieważ jego żona pracuje w Filharmonii Koszalińskiej, zaczął naprawiać muzykom instrumenty: gitary, skrzypce, altówki, wiolonczele, kontrabasy, pianina, fortepiany, banjo, harfy i cytry. Najczęściej psują się gitary. Wystarczy nieuważnie oprzeć instrument. Kiedy się przewraca, może odpaść główka. Skrzypce psują się rzadziej, bo przechowywane są w futerale.
Naprawa których instrumentów jest najtrudniejsza? Oleg odpowiada, że nie ma trudnych napraw, mogą być tylko pracochłonne. – Jeśli mamy duży remont harfy, to trzeba ją całkiem rozebrać, zdjąć zepsutą część, zrobić nową, przymocować tak, żeby nie było widać – wyjaśnia. Taka naprawa może zajmować nawet dwa lata, bo jeśli dotyczy starego instrumentu, to brakujące lub popsute elementy lutnik sam musi dorobić. Nie da się ich dokupić. Kiedy w starym fortepianie brakuje młotków, trzeba wykonać ich kopie. Oleg opowiada, że do jego pracowni trafił kiedyś stary fortepian gabinetowy. – Tam było popsute dosłownie wszystko! – wspomina. – Nie wiem, gdzie stał, ale był bardzo zniszczony, między innymi przez korniki. Trzeba było dużo szpachlować, dorabiać, kleić.
Zabytkowy instrument angielski też naprawiał dwa lata. Fortepian został do niego przywieziony w kawałkach. – Mechanizm nie działał, był cały zardzewiały, a pedałów nie można było wciskać. Trzeba było wszystko rozkręcać, czyścić i dorobić brakujące elementy obudowy – wyjaśnia lutnik. Przyznaje, że lubi tę pracę, bo nie ma dwóch jednakowych zniszczeń. Każda naprawa wymaga innych rozwiązań.
Klej „na amen”
Renowacja zabytkowych instrumentów często wymaga uzupełnienia zniszczonych zdobień, złocenia, czy drewnianych ornamentów. Te brakujące elementy wykonuje się z drewna lub z masy, powstałej z połączenia pyłu marmurowego z żelatyną. Do sklejania elementów drewnianych używa się m.in. kleju, robionego z pęcherzy jesiotra. Oleg pęcherze przywozi z Rosji, bo Rostów nad Donem, z którego pochodzi, to kraina jesiotra. Tłumaczy, że to najmocniejszy klej, i pokazuje wysuszone płatki pęcherzy, które po zmieleniu w młynku do kawy łączy się z zimną wodą, a następnie rozpuszcza w kąpieli wodnej. – Rozrabiam ten klej w słoiczkach i jak coś zostanie, to wyrzucam. Gdy ten klej zaschnie, to powstaje sucha skorupa. Gdybym chciał ją oderwać, to odeszłaby razem ze szkłem. Można się tylko poranić – wyjaśnia Oleg i dodaje z uśmiechem, że jak coś się sklei tym klejem, to „na amen”.
Najpierw w głowie
Skrzypce wykonuje się głównie z drewna świerkowego i jaworowego, które pochodzi ze szczytu rośliny. Górną płytę pudła rezonansowego robi się z drewna świerkowego, a dolną, boki, szyjkę i główkę z drewna jaworu. Podstrunnicę czy żabkę w smyczku wykonuje się z hebanu, bo to najtwardsze drzewo. Do wyrobu gitar wykorzystuje się m.in. mahoń, olchę czy klon. Oleg brakujące elementy wykonuje ręcznie. Do obróbki drewna używa m.in. piły łuczkowej, różnej szerokości dłut oraz strug drewnianych. Hebli ma kilka rodzajów. Ten specjalny do harf, kilkucentymetrowy, służy mu do obrabiania drewna pod kątem. Sporo narzędzi sam konstruuje, bo nie jest w stanie ich nigdzie zamówić. Wspomina, że tak było z przyrządem, które pomaga mu nabijać końskie włosie na smyczek. Kiedy zaczął się uczyć lutnictwa, nie potrafił tego robić, a jego mistrz powiedział mu tylko, że to proste, i nie wyjaśnił. – Bóg mi pomógł. Poszedłem do parku, usiadłem na ławeczce i wymyśliłem, jak to zrobić. Wróciłem do domu i w ciągu pół godziny zrobiłem przyrząd do nabijania włosia, z którego do dziś korzystam – opowiada Oleg. Tłumaczy, że do wykonania smyczków używa się białego końskiego włosia, które pochodzi z ogona koni czystej krwi arabskiej. Ten włos ma inną strukturę niż ciemne włosie od koni gniadej maści. – Biały włos jest okrągły, a ciemny jest jak taśma. To ma wpływ na jakość dźwięku. Ciemne włosie montuję tylko w uczniowskich smyczkach – dodaje Wayner. Lutnik pokazuje też różne metalowe ostrza, którymi szlifuje drewno. Ich ostrość sprawdza na paznokciu. Mówi, że to nie boli.
„Obudzić” harfę
– Kiedyś harfistka z koszalińskiej filharmonii poprosiła mnie o naprawę harfy. Wcześniej nigdy tego nie robiłem, ale udało mi się i do dziś na niej gra – mówi Oleg. Tamten sukces sprawił, że postanowił nauczyć się naprawy harf. W tym celu jeździł do Antoniego Gralaka do Katowic i teraz sam już od czternastu lat zajmuje się naprawą tych dostojnych instrumentów. Mówi, że raz na pół roku trzeba robić korektę harf, więc ma zlecenia z filharmonii i z innych instytucji, które posiadają te instrumenty. – Część z nich jest już stara i wymaga bardziej skomplikowanych napraw, między innymi wymiany górnej części, gdzie montuje się mechanizm, czy naprawy pudła. Lutników harf w Polsce jest kilku, ale naprawami tego typu zajmuje się tylko pan Wayner.
Najstarszym instrumentem, jaki trafił do jego pracowni, był fortepian gabinetowy z 1780 r. Oleg przyznaje, że kiedy w jego ręce trafia zabytkowy instrument, często bardzo wartościowy, trochę go onieśmiela. Jednocześnie zawsze towarzyszy temu ciekawość, jak instrument będzie brzmiał po naprawie. – Trudno to nazwać słowami, ale podczas naprawy instrumentu, jakby się we mnie coś cały czas paliło. To ta niecierpliwość, kiedy wreszcie usłyszę ten instrument – wyjaśnia Oleg. Cieszy go, kiedy udaje się zniszczonym, starym instrumentom przywrócić życie. – To jest dla mnie ważne, żeby fortepian zaczął znowu grać, a nie był tylko elementem dekoracyjnym w domu albo co gorsza, niszczał gdzieś na strychu – dodaje Wayner. Przyznaje, że czasami trafiają do niego instrumenty, które traktowane były jak meble, na których stawiane były kwiaty doniczkowe, przez co powstawały zacieki, a lakier odpryskiwał. Teraz znowu grają, m.in. Jezioro Łabędzie Piotra Czajkowskiego czy utwory Chopina. Sam Oleg kocha muzykę, szczególnie klasyczną, ale i też rockową (wymienia z uśmiechem The Beatles). Mówi, że tam gdzie kończą się słowa, pozostaje właśnie muzyka.