Logo Przewdonik Katolicki

Poeta stepowy

Natalia Budzyńska
FOT. PIOTR LIGIER/MUZEUM NARODOWE W WARSZAWIE

Z okazji stulecia niepodległości w Muzeum Narodowym w Warszawie trwa wystawa monograficzna malarstwa Józefa Brandta. Pomyślana jest w kluczu narodowym, który skutecznie mógłby zniechęcić i pozbawić kolorytu tego twórcę.

Całe szczęście reklamę Brandtowi zrobiono bardzo atrakcyjną. Na przykład w reklamie internetowej posłużono się świetnie zanimowanym, niezwykle barwnym obrazem Targ na sokoły z 1889 r. Ileż tu się dzieje! Obrazy Brandta aż się proszą o takie poruszenie, w nich wszystko aż drży od ruchu. Zatrzymane w kadrze, przesadnie podbarwione sceny wydają się nieco egzotyczne, ale przez to jakie atrakcyjne! Henryk Sienkiewicz, który jako literat uważał, że również może pisać o malarstwie (choć wielokrotnie wykazywał brak obeznania – ale wówczas krytyka sztuki po prostu nie istniała), napisał o Brandcie tak: „nie ma [on] sobie równego w odtwarzaniu stepów, koni, zdziczałych dusz stepowych i krwawych scen, które się rozgrywały dawniej na onych wiecznych pobojowiskach. Takie obrazy mówią, bo na ich widok przychodzą na myśl stare tradycje, stare pieśni i podania rycerskie, słowem wszystko to, co było, przeszło, a żyje tylko we wspomnieniach, zaklęte w czar poezji! Brandt jest po prostu poetą stepowym (…). Czasy zamarłe zmartwychpowstają pod jego pędzlem, a na widok jednego epizodu mimo woli odtwarza się w duszy cały świat rycersko-kozaczy”.
 
W pracowni Generała
Pokój był zagracony i niezwykle barwny. Dużych rozmiarów płótna oprawione w grube złocone ramy, mnóstwo wschodnich tkanin, wiszących, udrapowanych, leżących, lejących się, perskich dywanów, szali i narzut, orientalnych kotar i chust. Do tego broń: szable, miecze, rapiery, zbroje. Wazony, uprzęże, tarcze i hełmy. Manekiny. Wreszcie pędzle. Tak wyglądał monachijski salon Józefa Brandta, w którym chętnie gościł swoich młodszych, wpatrzonych w niego kolegów z Polski. Ale i wśród Niemców pracownia Josepha von Brandta (bo tak go tytułują) staje się modnym miejscem, w którym warto bywać. Te wszystkie eksponaty zbierane skrzętnie przez lata podczas podróży po wschodnich rubieżach dawnej Rzeczypospolitej stanowią kolekcję wciąż uzupełnianą. 40-letni Brandt wynajmuje przestronną pracownię nieopodal monachijskiej starówki, kilka pokoi w nowej kamienicy przerabia w duże i jasne pomieszczenia. Tam będzie przyjmował gości, uczniów i marszandów; odwiedzają go także członkowie królewskiej rodziny, ówcześni celebryci, oczywiście miłośnicy sztuki. Pracownia monachijska będzie atrakcją przez najbliższe 40 lat, czyli do końca życia artysty. Łatwo sobie wyobrazić wrażenie młodych polskich artystów, ubogich i niemal głodujących (jak wyglądała codzienność polskiej kolonii artystycznej w Monachium świetnie opisuje Stanisław Witkiewicz), którzy przekraczali próg pracowni starszego od siebie mistrza. Książki i ryciny, turecki namiot rozłożony na środku pokoju, porozkładane sztalugi, porozpoczynane obrazy. Perski dywan aż zaprasza do tego, żeby się na nim rozłożyć, oprzeć o pufy i zapalić fajkę wodną. Czy wypada? Brandt nie wyrzuca, ale pozory zachować trzeba. Wtedy potrafi być hojny i wspomaga młodzież nie tylko dobrą radą, ale i pieniądzem. W tym czasie mówi się o nim, że jest Generałem, a artystów, który wokół niego się gromadzą nazywa się Sztabem. Wśród nich można wymienić Maksa Gierymskiego i Adama Chmielowskiego, późniejszego Brata Alberta, choć temu akurat bliżej do młodszej generacji i temperamentem, i podejściem do sztuki. Brandt budzi szacunek, dostaje międzynarodowe nagrody i zarabia niezłe pieniądze. Rynek niemiecki fascynuje się polskim malarstwem, który na tle sztuki niemieckiej okazuje się oryginalne i jedyne w swoim rodzaju.
 
Arcypolskość w cenie
Owszem, Brandt był tak polski, że nawet jego miejsce urodzenia jest nie do wymówienia przez żadnego obcokrajowca: Szczebrzeszyn. Jego obrazy są również arcypolskie. Ale pokazywał Polskę różnorodną, barwną, szaloną. Z trzy lata starszym Matejką łączył go historyzm, różnił brak idealizmu, postawienie na realizm. Wiadomo, że w polskich warunkach zaborów historyzm musiał być połączony z patriotyzmem, tęsknotą za Polską dawną. Obrazy Brandta, na których przedstawiał  rycerskie walki, kozackie potyczki, kresową buńczuczną szlachtę, przypominają jednak nie narodowy nadmuchany balon, ale barwne przygodowe opowieści, awanturnicze historie opowiadane przy kominku. Zresztą często szukał inspiracji w literaturze, więc ta fabularyzacja jego obrazów jest jak najbardziej zrozumiała.
Pochodził z rodziny szlacheckiej, wychowywał się w dworkach pod Radomiem, a pod wpływem Juliusza Kossaka zainteresował się sztuką i ukraińskimi stepami. Od pierwszej podróży z Kossakiem wyprawiał się na Ukrainę i Podole systematycznie, zafascynowany krajobrazami i historią. Skupywał od zubożałej szlachty meble i szaty, które stały się później początkiem jego ogromnej kolekcji. Z Paryża przeniósł się do Monachium, gdzie królował historyzm i malarstwo batalistyczne. Z tego miksu powstały dzieła oryginalne. Mdłym sielankowym pejzażom, idyllicznym baśniowym krajobrazom czy nudnym scenom batalistycznym Brandt przeciwstawiał obrazy pełne werwy, kolorytu, zaangażowania, anegdoty, realizmu i charakteru. W latach 80. XIX w. Józef Brandt był najsłynniejszym polskim malarzem w Europie, otrzymując nagrody w Madrycie, Berlinie, Dreźnie, Pradze. Wystawiał oczywiście za granicą, ale nigdy nie zapominał o warszawskiej Zachęcie, choć propozycję objęcia katedry w krakowskiej akademii odrzucił. Każde lato spędzał z żoną w pięknym dworku w Orońsku pod Radomiem, gdzie również urządził sobie pracownię i prowadzi letnią szkołę malarską. Ten dworek w otoczeniu drzew i on na werandzie, w białym kapeluszu, to też obrazy zakodowane w naszym wyobrażeniu jako arcypolskie. To, co polskie w jego obrazach, to brak sentymentalizmu, na który z kolei cierpiała ówczesna sztuka niemiecka. Można się spierać, czy fascynacja Brandta XVII wiekiem wynika z założonej przez niego idei patriotycznej, czy z wpływu kresowyh krajobrazów i ekspresyjnej anegdoty. Sądzę, że to drugie, co nie wyklucza, że zniewolony przez zaborcę odbiorca mógł karmić się sukcesami Chodkiewicza czy Czarnieckiego. Ale w jego dorobku to wcale nie obrazy batalistyczne są najważniejsze, ale rodzajowe, a na każdym jeździec i konie. Albo właśnie wyruszają w drogę, albo przed chwilą skądś przybyli, albo odpoczywają. Czy to żołnierze, czy chłopi – często nie wiadomo.
 
Turcy, Kozacy, Tatarzy, Wiedźmin
Rzeczywiście, zaskakujący jest fakt, że to pierwsza tak obszerna wystawa dzieł Brandta, który dotąd nie doczekał się opracowania swojej twórczości. Na wystawie zgromadzonych zostało ponad 300 jego prac, w tym te najbardziej znane, jak Bitwa pod Wiedniem czy Chodkiewicz pod Chocimem. Oprócz tych monumentalnych płócien jest wiele mniejszych, mniej znanych, niektóre z nich zobaczymy po raz pierwszy. Wszystkie bardzo kresowe i wyraziste, egzotyczne i barwne, pełne ruchu i dynamiki. Nie ma tu nic z narodowej zadumy i ckliwej tęsknoty tak charakterystycznej dla potocznego rozumienia patriotyzmu. Brandtowi, choć potraktowanemu w kluczu narodowym, bliżej do rysownika pełnego życia komiksu niż smętnego rozpamiętywania dawnej wielkości. Nie zdziwiłabym się, gdyby jego obrazami inspirował się Sapkowski, tworząc świat Wiedźmina.
 
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki