Przed nami rok z Józefem Chełmońskim. Wystawa, nad którą pracowały trzy Muzea Narodowe, właśnie rozpoczęła się w Warszawie. Potem zawita do Poznania i na koniec do Krakowa. Można na niej zobaczyć niemal 200 obiektów, w tym obrazy olejne, akwarele, rysunki i szkicowniki niezwykle płodnego artysty. Pochodzą z różnych kolekcji, także prywatnych. Wydaje nam się, że znamy jego twórczość – w końcu jego obrazy idealnie wyrażają ideę „polskości”, są jej kwintesencją, mamy je „wgrane” w naszej pamięci, żeby nie powiedzieć w duszy. Lecące bociany, kuropatwy na śniegu, bosonoga wiejska dziewczyna, konne zaprzęgi gnające przez siebie… I pejzaże: bezkresne pola, rzeki, rozlewiska i szerokie niebo. Zanim jednak znajdziemy się w muzealnych salach, warto zapoznać się z samym Chełmońskim. Napiszę jeszcze o jego sztuce, teraz poznajmy kilka faktów z jego życia.
Monachium
Chełmoński uwielbiał wieś. Urodził się w 1849 r. (czyli 175 lat temu) w Boczkach, podłowickim majątku dzierżawionym przez jego ojca, a zmarł w 1904 r. (czyli 110 lat temu) w Kuklówce pod Grodziskiem, we własnym niewielkim dworku. I właściwie tak by można rozpocząć opowieść o Chełmońskim – od wsi. Tak, kochał naturę, tak, był jej bacznym obserwatorem i tak, potrzebował jej do życia, była jego największym natchnieniem. Ale jego biografia związana jest z miastami.
Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się w prywatnej pracowni Gersona w Warszawie. Jeden z jego kolegów, Antoni Piotrowski, opisał ten czas krótko: „Nie obchodziło nas absolutnie nic prócz rysunku. Ani jedzenie, ani teatr, ani polityka, ani kobiety, ani nawet, co prawda, czysta bielizna”. Podobnie było w Monachium, gdzie chętnie wyjeżdżali polscy malarze uczyć się w akademii u niemieckich profesorów. Monachium było miejscem wyjątkowym, bo oprócz niezłego programu nauczania można było spotkać znanych artystów, no i zaznajomić się z dziełami sztuki światowej, które były eksponowane w tamtejszych galeriach. Chełmoński wyjechał tam dzięki pieniądzom Maksa Gierymskiego, który w tym czasie odniósł w Monachium sukces – jego obrazy chętnie kupowano, a on był ceniony. Ceniony w Monachium, bo w Polsce wciąż jeszcze krytyka hołdowała starym regułom i każde od nich odstępstwo uważała za błąd. Niedługo zresztą przekona się o tym i Chełmoński. Na razie poznaje Stanisława Witkiewicza, z którym dzieli jedną pracownię, i Adama Chmielowskiego. Te przyjaźnie są bardzo ważne, bo dzięki temu tworzy się w środowisku pewien ferment. Dyskusje o sztuce, o tym, co pokazać na obrazie i jak, otwartość na nowe idee, pomagają otworzyć się na nowe doświadczenia. Chełmoński za to Monachium uwielbia, nienawidzi zaś za brak powietrza i polskiego pejzażu. Razem z Witkiewiczem uciekali za miasto, słuchali ptaków i udawali, że są gdzie indziej. Rysowali i głodowali.
W 1872 r. o Chełmońskim napisze w piśmie „Kłosy” najważniejszy wówczas krytyk Struve. Niepochlebnie. Zarzuci mu, że „przebiera niekiedy miarę” i nie ma względu na „prawdę, naturalność i ścisłość kompozycji i rysunku”. Nie rozumiał wówczas jego obrazów także Prus, który w jednym z felietonów pisał o obrazie Powrót z balu: „Nie wiadomo, co znaczy malowidło, na którym pewna liczba zwierząt apokaliptycznych udających konie ciągnie sanki powożone przez bezgłowego furmana”. Te opinie nie były odosobnione. Dla krytyków tamtego czasu śnieg na obrazie miał być biały, a koń anatomicznie doskonały. Chełmoński nie zraża się, maluje coraz więcej i więcej, obrazy wysyła do Warszawy, niektóre pokazywane są na wystawach.
Warszawa
„Chełmoński pierwszy zaczął malować chłopa rzeczywistego” – napisał kiedyś Witkiewicz. Dotąd bowiem malowano chłopa stylizowanego, wymuskanego, rekwizyt polskiej wsi. A tutaj idealizm zastąpił realizm. Chłop Chełmońskiego ma obdartą koszulę i bose nogi. Co gorsza, stoi w błocie, więc jego stopy są brudne. Tak jak w przypadku dziewczyny z obrazu Babie lato. Kuźnią realizmu stała się pracownia na ostatnim piętrze Hotelu Europejskiego w Warszawie, gdzie zamieszkali Witkiewicz, Piotrowski, Chmielowski i Chełmoński, gdy wrócili z Monachium. Ta komuna artystyczna stanowiła wtedy centrum polskiej awangardy. To tutaj powstawały pierwsze polskie obrazy realistyczne, tutaj także dochodziły do głosu nowe idee estetyczne, rozpoczynała się wielka rewolucja w sztuce. Rozmawiano o tym, że absolutnie należy odrzucić akademizm i malarstwo historyczne, tę wieczną anegdotę, którą musi opowiedzieć obraz poprzez swoją treść. Nie jest ważne co, ale jak – mówili Chmielowski i Witkiewicz, a Chełmoński pokazywał, że to „jak” dotyczy tego, co gra w duszy. Nie przejmował się krytyką, malował i wystawiał, a w prasie rozgorzała dyskusja na temat „nowego malarstwa” tak intensywna, jak chyba nigdy przedtem i nigdy potem. Otwarta na te nowe idee była najsłynniejsza polska aktorka, uwielbiana przez wszystkich Helena Modrzejewska. Zapraszała tych młodych, ekscentrycznie ubranych malarzy, na swoje słynne wieczorki salonowe.
Paryż
„Chełmoński wziął Paryż w ciągu tych paru godzin, które potrzebowała publiczność stolicy świata na obejrzenie oficjalnego Salonu 1876 roku. Wieczorem jego nazwisko widniało w pierwszej linii wszystkich sprawozdań” – wspominał krytyk i malarz Henryk Piątkowski. Obraz Chełmońskiego został natychmiast kupiony, na kolejne złożono zamówienia, od razu też nawiązał z nim współpracę słynny paryski marszand Goupil. Wiele płócien w kolejnych latach wyjechało do Stanów Zjednoczonych, sporo do Anglii. Ten sukces sprawił, że Chełmoński nie miał już po co wracać do Warszawy. Tam bieda, tu fortuna. Miał w Paryżu swoją pracownię, mnóstwo pieniędzy i mieszkanie, w którym śpi pod baldachimem.
Mimo to Witkiewicz pisał o swoim przyjacielu tak: „Chełmoński, który od pierwszego występu w Paryżu staje się sławnym, który jest tam otoczony dobrobytem i czcią największych artystów, pozostaje ciągle tym dzikim z pól i lasów polskich człowiekiem, noszącym po Paryżu nieustanną tęsknotę za tym życiem wsi polskiej”. Do stolicy Francji i sztuki przywiózł swoją młodą żonę, na świat przychodziły dzieci, ale brakowało mu inspiracji. Potrzebował polskich pól.
Kuklówka
„Po przyjeździe do Polski zaraz powiedział, że się nie umyje, nie uczesze, dopóki nie zrobi pierwszego obrazu” – wspominała żona artysty. Mieszkają pod Grodziskiem, na mazowieckiej wsi, w Kuklówce. Spełniły się właśnie marzenia Chełmońskiego: kawałek własnej ziemi, duży drewniany dworek, sfora psów, sielanka, bo wokół pola, łąki, rzeczka, na horyzoncie las. Nie za bardzo, bo krytycy wciąż nie są do niego przekonani, a w małżeństwie się nie układa i to z jego winy: był bardzo porywczy, zazdrosny i agresywny. W Kuklówce zostanie do śmierci, najpierw z trzema córkami, a potem sam, a z żoną się rozstanie. Pisała, że trudno było z nim wytrzymać: „zmienił się w brudnego, niechlujnego, małorolnego chłopa”. Było w tym trochę prawdy, Witkiewicz wspominał, że podczas odwiedzin w Kuklówce obcinał Chełmońskiemu brodę, bo tak się zaniedbał. Jak zwykle nie obchodzi go wygląd. Chodzi ubrany rzeczywiście niczym chłop, w wysokich butach z cholewami, w czerwonej łowickiej kamizeli, pyka fajkę, siedzi w swojej samotni i nie zajmuje się wielkim światem. Owszem, dziwaczeje.
Maluje już tylko pejzaże, na ich tle ptaki, zwierzęta. Wychodzi ze sztalugami na pole. Jego obrazy są proste, nieskomplikowane, minimalistyczne. Niezbyt interesuje go to, że zostają mu przyznawane kolejne nagrody i medale. Zachowało się kilka zdjęć artysty z Kuklówki: siedzi na werandzie, brodaty, w słomkowym kapeluszu na głowie, u jego stóp pies; jedzie w bryczce konnej, głaszcze swojego konia, trzyma za łapy psa Kwiatka.
Ostanie dni Chełmońskiego opisuje jego uczennica Pia Górska: „Od paru dni mocował się w gorączce z sennymi widziadłami. Zdawało mu się, że jest w otoczeniu dawnych towarzyszy, gdzieś w odległej puszczy. Hooop! Hoop! Hoop! – nawoływał przeciągle i dziwił się, że nikt mu nie odpowiada… Czasem zrywał się z łóżka, czasem próbował śpiewać resztkami sił dawno słyszane ukraińskie piosnki, to znów wydawało mu się, że błądzi wśród leśnej ciemni. Dyszał, wyciągał ręce, poszukiwał drogi do pełnego światła”.