Logo Przewdonik Katolicki

Dokąd idziesz Hiszpanio?

Jacek Borkowicz
FOT. PABLO BALAZAQUEZ DOMINGUEZ/GETTY IMAGES

Dawna „katolicka Hiszpania” odeszła już w przeszłość. Dwóch na trzech statystycznych Hiszpanów albo nie wyraża dziś szczególnego przywiązania do Kościoła bądź też jest Kościołowi niechętnych.

Socjalistyczny premier, który po wyborze, po raz pierwszy w historii, złożył przysięgę bez krzyża i Biblii, zapowiada wyprowadzenie religii ze szkół oraz odwołanie konkordatu. Jednocześnie sondaże wykazują stały spadek odsetka wierzących, idący w parze ze znacznym wzrostem liczby ateistów. Czy to zapowiedź definitywnego końca katolickiej Hiszpanii? Wbrew pozorom – niekoniecznie.
 
Dwadzieścia procent poparcia
Spektakularne dojście do władzy lidera socjalistów wcale nie oznacza jakiejś gwałtownej zmiany ideowej wskazówki w politycznej busoli Hiszpanii. PSOE (Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza), której liderem jest Pedro Sánchez, wybrany 2 czerwca na premiera, pozostaje, jak wcześniej, ugrupowaniem mniejszościowym, mogącym liczyć na niewiele ponad 20 proc. głosów hiszpańskich wyborców. Co więcej, rządząca dotąd centrowa Partia Ludowa (PP) Mariano Rajoya nadal cieszy się popularnością, w parlamencie zaś dysponuje bezwzględną większością krzeseł. W Hiszpanii bowiem zwyciężyli nie tyle socjaliści, ile sam Sánchez.
Ten nienagannie ubrany przystojniak to lustrzane odbicie innego pięknisia, jak nazywają ich sami wyborcy, Luigiego di Maio, populistycznego wicepremiera Włoch. Obaj nie wyróżniają się szczególnymi cechami charakteru, mają jednak dość sprytu, aby swój zewnętrzny wizerunek wykorzystywać dla wzrostu popularności. W dodatku Sánchez zdobył władzę dzięki szczególnemu zbiegowi okoliczności. Gdy wyszło na jaw, że przywódcy Partii Ludowej od lat wspomagani są za pomocą korupcyjnych praktyk, rząd Rajoya (choć on sam nie został oskarżony) musiał podać się do dymisji. Socjalista Sánchez, bez większych ideowych problemów, zmontował egzotyczną koalicję z nacjonalistami z Katalonii i Kraju Basków oraz skrajną lewicą z partii Podemos. Wygrał, ale owoce jego zwycięstwa zapewne będą nietrwałe.
 
Spłaszczony stosunek do chrześcijaństwa
To prawda, że Hiszpanie generalnie odwracają się od Kościoła, nie czynią tego jednak z pobudek ideowych. Spadek znaczenia katolicyzmu, który od wieków był dominującym wyznaniem w tym kraju, bierze się tam raczej z tendencji ogólnego odwrotu od wszelkich ruchów o silnym ideowym zabarwieniu, jakie wyznaczały polityczny kierunek Hiszpanii w poprzednich stuleciach.
Kraj ten epokę swojej potęgi wiąże z okresem panowania zdecydowanie katolickich dynastii królewskich. Przez wieki katolicyzm był tam jedynym prawnie uznanym wyznaniem. Jednocześnie, mniej więcej od połowy XIX w., wzrastały tam siły, które walkę z absolutyzmem królów łączyły z niechęcią do utożsamianego z władzą Kościoła. Tak zrodziło się, charakterystyczne dla hiszpańskich realiów, współistnienie dwóch ostro sobie przeciwnych tendencji. Jednak paradoksalnie zarówno tamtejszy klerykalizm, jak i antyklerykalizm karmiły się podobnie rozumianym podejściem do wiary jako do podpory hiszpańskiej tradycji i hiszpańskiego tronu. Gdy jedni uważali ten model za cnotę, inni gwałtownie go zwalczali jako przeżytek epoki feudalnej tyranii.
Ten spłaszczony, dwubiegunowy stosunek do chrześcijaństwa przejęła w spadku republika, co dało w wyniku tragedię w postaci wojny domowej lat 1936–1939. Jak wiadomo, zwyciężyła w niej prawica generała Franco, kreująca się na obrońcę Kościoła. W ten sposób schemat „podpory tronu” przetrwał aż do śmierci dyktatora w 1975 r.
Co to oznaczało dla mentalnej struktury hiszpańskiej społeczności? Dla przykładu porównajmy ją z Włochami, gdzie po 1945 r. lewica cieszyła się nieograniczonym, poważnym udziałem we władzach. Tymczasem w ówczesnej Hiszpanii całe pokolenie potencjalnych lewicowych liderów zostało tej możliwości pozbawione. Drogę do politycznej aktywności otworzyła tym ludziom dopiero zmiana 1975 r. Wtedy do władzy doszli ludzie, w których mentalności lewicowe postulaty społecznej sprawiedliwości nierozerwalnie wiązały się z hasłem ograniczenia lub nawet całkowitego wyrugowania wpływów Kościoła. Ludzie z tego właśnie pokolenia stanowią dzisiaj trzon politycznej klasy Hiszpanii.
 
Cisza morska
Tak jest na poziomie klasy politycznej. Wśród milionowych rzesz zwyczajnych Hiszpanów sprawa ma się nieco inaczej. Tam lewica nie liczy się wiele bardziej niż dawne prawicowe ugrupowania profrankistowskie. Można powiedzieć, że Hiszpanie w swojej masie nie ufają już żadnej ideologii, gdyż zawiedli się na wszystkich rządach z etykietką prawicy i lewicy.
Jednak taka pryncypialnie antyideowa postawa odbija się rykoszetem w postaci stałego spadku odsetka praktykujących. 70 proc. Hiszpanów deklaruje, że nie chodzi do kościoła, a 4 na 10 Hiszpanów to ludzie, którzy swoje związki z chrześcijaństwem widzą jedynie w perspektywie dość luźnej tradycji rodzinnej. Jeśli do tych 40 proc. dodamy do 25-procentową populację osób, które identyfikują się jako ateiści, otrzymamy konkluzję: dwóch na trzech statystycznych Hiszpanów, przedstawicieli narodu ongiś katolickiego, nie wyraża dziś szczególnego przywiązania do Kościoła bądź też jest Kościołowi niechętnych.
Do nich właśnie kieruje swoje przesłanie Pedro Sánchez, który dla zapewnienia sobie popularności wykorzystuje stary schemat „ideowej wrogości”, który dziś zamienił się w model „niechętnej obojętności”. Rezygnacja z Biblii i krzyża podczas przysięgi szefa rządu, postulaty zniesienia konkordatu i wyprowadzenia religii ze szkół – wszystkie te, wyraziste medialnie znaki, mają pozwolić utrzymać się przy władzy liderowi mniejszościowej partii.
Sánchez nie wytycza tu zresztą jakiegoś nowego kierunku. To przecież za rządów Partii Ludowej Mariano Rajoya w kraju wzrosła dwukrotnie liczba aborcji, wtedy również uchwalono tam prawo zawierania związków par homoseksualnych. Społeczeństwo Hiszpanii, niezależnie od tak czy inaczej powiewającej ideowej chorągiewki kolejnych rządów, stopniowo odchodzi od wierności nauczaniu Kościoła. I tej tendencji nie da się w najbliższym czasie ani gwałtownie zatrzymać, ani też sztucznie przyspieszyć.
Jest to także szansą dla nowej ewangelizacji. Naród, który w XX w. wydał z siebie takie postacie, jak Josemaría Escrivá de Balaguer (twórca ruchu Opus Dei) czy Kiko Argüello (założyciel Drogi Neokatechumenalnej), z pewnością ma w sobie dość sił, aby z czasem – niezależnie od takich czy innych politycznych zawirowań – wypracować nową, oryginalnie hiszpańską propozycję społeczności chrześcijańskiej XXI stulecia. Cisza morska zawsze poprzedza przecież poryw wiatru.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki