Policjanci, którzy kopią leżące kobiety i ciągną je za włosy. Gwardziści pałujący i strzelający do tłumu gumowymi kulami. Prawie tysiąc rannych, dziesiątki aresztowanych, co chwila przybywają nowi zatrzymani. Czy to obrazki z tłumienia rewolty lumpenproletariatu w którymś z wielkomiejskich gett Europy? Nie, tutaj nikt nie rabował sklepów, nikt nie podpalał samochodów, nie atakował policjantów. Naprzeciw uzbrojonych po zęby szwadronów stanęli obywatele, którzy pragnęli jedynie oddać swoje głosy w referendum.
Siła ludzi wolnych
W niedzielę 1 października mieszkańcy Katalonii, którzy już od rana przybywali do lokalnych punktów wyborczych, napotkali tam oddziały hiszpańskiej policji i Gwardii Narodowej. Przysłane przez rząd w Madrycie siły porządkowe rozbijały drzwi, rozpędzały komisje wyborcze i niszczyły karty do głosowania. Tłumnie gromadzącym się wyborcom uniemożliwiono wejście do środka. Dantejskie sceny rozegrały się w kilku punktach wyborczych Barcelony; telewizje całego świata puściły stamtąd w obieg relacje dokumentujące brutalność policji. Brutalność wyjątkową nie tylko w skali Hiszpanii, ale też nie mieszczącą się w dotychczasowych standardach całej Unii Europejskiej.
Referendum – uznane przez Madryt za nielegalne – dotyczyło proklamowania niepodległości Katalonii i oderwania jej, jako republiki, od Hiszpanii. Według wstępnych szacunków, podanych bezpośrednio po zakończeniu głosowania, wzięło w nim udział nieco ponad 42 proc. obywateli Katalonii (kraj liczy 7,5 mln mieszkańców). Spośród nich 8 proc. opowiedziało się przeciw secesji z Hiszpanii, 80 proc. głosowało za niepodległą Katalonią. Liczby te nie odzwierciedlają jednak rzeczywistej skali poparcia dla idei samostanowienia, gdyż wiele lokali wyborczych zostało przez hiszpańską policję rozbitych, zaś dziesiątkom tysięcy ludzi uniemożliwiono głosowanie. Spośród 2300 punktów wyborczych całkowicie sparaliżowano 319, jednak znacznie więcej miejsc (około 1300) do głosowania napotykały różnego rodzaju policyjne utrudnienia. Faktyczna frekwencja była – a raczej byłaby – znacznie wyższa. Wszystko wskazuje więc na to, że udział zdecydowanych zwolenników niepodległości jest wśród Katalończyków znaczący i umacnia się z roku na rok.
Nowością jest fakt, że po stronie rozpędzanych wyborców stanęła utworzona niedawno katalońska policja (Mossos d’Esquadra). W kilku miejscach niemalże nie doszło do potyczek pomiędzy nią a żołnierzami Gwardii Narodowej oraz policjantami przysłanymi „z centrali”.
Premier na prezydenta
To nie pierwsze niepodległościowe referendum w kraju, którego mieszkańcy od lat, konsekwentnie i coraz mocniejszym głosem domagają się prawa do samostanowienia. Już w styczniu 2013 r. lokalny parlament w Barcelonie zapowiedział, że jako suwerenny organ wyborców Katalonii bierze na siebie odpowiedzialność w kwestii odłączenia kraju od Hiszpanii. W referendum przeprowadzonym w listopadzie 2014 r. 81 proc. głosujących Katalończyków (przy frekwencji 42 proc.) opowiedziało się za niepodległością. W kolejnym referendum, które odbyło się we wrześniu 2015 r., odsetek zwolenników samostanowienia tylko o kilka procent przewyższył procent przeciwników katalońskiej niepodległości, jednak tamto drugie referendum miało też znacznie szerszy zasięg, z całą pewnością będąc reprezentatywnym głosem opinii mieszkańców Katalonii. Dlaczego właśnie to ostatnie, trzecie referendum rząd w Madrycie przyjął niemalże jak wypowiedzenie wojny? Chodzi o uchwałę katalońskiego parlamentu, przyjętą na kilka tygodni przed terminem głosowania. Przegłosowany wtedy tzw. Akt Przejściowy zapowiedział, że pozytywny wynik referendum 1 października uprawni autonomiczny rząd Katalonii do ogłoszenia, w ciągu 48 godzin, całkowitej niepodległości kraju. W takim przypadku obecny kataloński premier Carles Puidgemont zostałby automatycznie ogłoszony prezydentem, w kraju przeprowadzono by wybory parlamentarne, przyjęto konstytucję i rozpoczęto starania o ewakuację z terenu nowej republiki wojsk Hiszpanii. Dodajmy jeszcze, że Puidgemont obejmując w styczniu ubiegłego roku urząd premiera Katalonii, odmówił przewidzianej prawem przysięgi na wierność królowi oraz hiszpańskiej konstytucji.
Lewica woła: naród!
Katalońskie dążenie do niepodległości to nie chwilowy kaprys lokalnych polityków. Katalończycy są faktycznie osobnym narodem, z odrębnym językiem (oficjalny język Hiszpanii, który znamy jako „hiszpański”, to faktycznie język kastylijski), kulturą oraz historią. Katalonia znalazła się w państwie hiszpańskim w późnym średniowieczu, na skutek dynastycznych zabiegów, jednak jeszcze przez kolejne stulecia toczyła się tu walka o utrzymanie niezależności. Do katalońskiej specyfiki należą silne tradycje demokracji przedstawicielskiej, tzw. fueros, organa samorządu, rządziły tym krajem aż do 1714 r., kiedy to król hiszpański, zdobywszy zbuntowaną Barcelonę, zniósł autonomię i zakazał używania języka katalońskiego w urzędach. Tradycje fueros wznowiono dopiero w końcu XX w.
Kolejną specyfiką jest lewicowy profil większości ruchów zaangażowanych w ideę niepodległości. Katalońska lewica, inaczej niż w reszcie Unii Europejskiej, nie boi się słowa „naród”, bo zna cenę walki o samostanowienie. Mocno lewicowa, a jednocześnie przychylna niepodległościowcom jest Ada Colau, popularna burmistrz Barcelony. Colau zdobyła to stanowisko jako działaczka samorządowa, bez żadnego politycznego doświadczenia – co było możliwe dzięki panującej wśród Katalończyków kulturze fueros.
Ta niepodległość ma swoją cenę
W demokratycznej Hiszpanii autonomiczna Katalonia rosła w siłę, co nie dziwi, zważywszy, że kraj ten jest najbogatszą hiszpańską prowincją. Równolegle rosły też w siłę polityczne aspiracje Katalończyków, którzy w pewnym momencie zdecydowali na powiedzenie „nie” Madrytowi. Hiszpania, dziś czwarta gospodarka strefy euro, bez Katalonii znaczyć będzie w Unii Europejskiej o wiele mniej. Rząd Mariano Rajoya doskonale zdaje sobie z tego sprawę, stąd tak stanowcza reakcja.
Tyle że prawdopodobnie okaże się ona przeciwskuteczna. Obrazy z drastycznego tłumienia demokratycznego odruchu Katalończyków obiegły świat, kompromitując rząd w Madrycie. Jakże na czasie są tu prorocze słowa Jana Pawła II, który ostrzegał, że demokracja bez wartości przeradza się w zakamuflowany totalitaryzm! Co więcej, pacyfikacja referendum tylko dodatkowo zradykalizuje nastroje. Katalońskie związki zawodowe zapowiedziały na 3 października strajk generalny. Katalończycy, wszystko na to wskazuje, nie ustąpią.