Wciągające gry, hejt, pogrążające innych filmiki – to tylko niektóre z negatywnych skojarzeń dotyczących korzystania przez młodych ludzi z internetu. Czy naprawdę internet to zmora XXI wieku?
– To, czy internet będzie dobry, czy zły, zależy od nas, użytkowników. To my powinniśmy nim sterować, a nie on nami. Musimy mieć świadomość, że to tylko narzędzie w naszych rękach. I tego trzeba uczyć młodzież. A ludzie, którzy hejtują czy w inny sposób źle zachowują się w świecie wirtualnym, robią to także w realu. Nasza rola w tym, by pokazać dzieciom, że najważniejszy jest człowiek. Musimy uczyć ich odpowiednich systemów wartości.
To właśnie po to powstał projekt „Mądrzy Cyfrowi”, który w wakacje rusza z pierwszą tego typu akcją w wybranych szkołach i bibliotekach w całej Polsce?
– Tak. Chcemy, by młodzi mogli doświadczyć tego, że za pomocą nowych technologii mogą zmieniać świat. Do tego jednak potrzebne są odpowiednie wartości, którymi należy się kierować. Jako organizatorzy jesteśmy przekonani, że jeśli człowiek będzie w życiu postępował według z góry ustalonych norm, to narzędzia będą wykorzystywane pozytywnie. Nie będą nikogo krzywdzić, a ułatwiać życie.
Skoro jednak projekt nawiązuje do świata cyfrowego, skąd zaangażowanie się Fundacji Cała Polska Czyta Dzieciom? Komputery stają się przecież często konkurencyjną rozrywką dla książek.
– Nic bardziej mylnego. Dzieci w trakcie realizacji projektu będą czytać. Każdy z nich będzie przygotowywać się do wdrożenia zmiany społecznej poprzez czytanie o wartościach, potem dyskutowanie na ich temat, analizowanie pewnych zachowań i wyciąganie wniosków. Niezbędne są więc odpowiednie lektury. W dalszej części dzieci mają zaprojektować zmianę, korzystając z narzędzi cyfrowych. Może ona dotyczyć szkoły, miasta, Polski, a może nawet i całego świata. Młodzież jest naprawdę kreatywna. Może ktoś z nich wymyśli kampanię dotyczącą walki dobra ze złem w ich najbliższym otoczeniu albo po prostu polepszenia warunków bytowania w szkole czy na osiedlu? Nam zależy, by dzieci uwierzyły, że mają tę moc zmieniania świata, o której wspominałam, tylko muszą się do tego odpowiednio przygotować. Między innymi właśnie poprzez książki.
I naprawdę niezbędny jest nam do tego internet?
– Nie unikniemy cyfrowego świata. On istnieje i już w nim tkwimy. Zabranianie czy unikanie go wzbudzi nadmierną ciekawość. Gdy używamy czegoś na co dzień, staje się to dla nas powszechne.
Ale przecież nie każde dziecko ma w domu nowoczesne urządzenia. Czy stawianie na świat cyfrowy nie powoduje wykluczenia tych, którzy mają w tym względzie mniejsze możliwości?
– My wciąż wykluczamy się z różnych powodów. I to jest problem, a nie to, co mam, a czego nie. Dyskryminacja może dotyczyć zarówno przestrzeni internetowej, jak i realnego życia. A to, że ktoś czegoś nie posiada, jest normalne. Przecież na co dzień również nie mamy takich samych rzeczy. W mojej szkole obowiązuje zasada pracy w parach. Nawet jeśli korzystamy ze smartfonów uczniów na lekcjach, to siadają oni razem w ławkach i pracują wspólnie. To też uczy ich pomagania, wspierania się nawzajem i nieoceniania na podstawie dóbr materialnych. A takie zachowanie po jakimś czasie staje się odruchem.
Są jednak sytuacje, gdy dziecko ma ograniczony dostęp do internetu ze względu na lęk rodziców przed zagrożeniami czyhającymi w sieci. Co by Pani powiedziała tym rodzicom?
– Po pierwsze, dajmy przykład dzieciom. Często rodzice sami są uzależnieni od telefonów komórkowych, a potem dziwią się, że ich syn czy córka również nie mogą oderwać się od ekranu czy monitora. Rodzina siada przy stole i każdy z nich trzyma smartfona, żyjąc tak naprawdę w wirtualnym świecie, a nie tu i teraz. Pokazujmy więc, że istnieje coś więcej, jakaś alternatywa do tamtego świata. Interesujmy się dzieckiem, porozmawiajmy z nim, weźmy na wycieczkę. Dzieci mają w sobie naturalną potrzebę rywalizacji, spędzania czasu na świeżym powietrzu, adrenaliny, zabawy z rówieśnikami. Często tego nie robią, wybierając łatwiejszą rozrywkę, ale to nie znaczy, że podświadomie nie chcą czegoś więcej.
Mówmy też dzieciom o konsekwencjach ich zachowań. One naprawdę często nie wiedzą, do czego może doprowadzić negatywne zachowanie w intrenecie. Dorośli są przekonani, że młodzież wie wszystko. Tymczasem okazuje się, że ani rodzice, ani dzieci nie mają świadomości w wielu kwestiach. Gdy w szkole organizuję spotkania z prawnikiem, który tłumaczy konsekwencje niektórych działań, wszystkim otwierają się oczy.
I nie boją się bardziej?
– Tak samo jak niebezpieczny jest internet, tak samo niebezpieczna jest ulica. Musimy z dziećmi rozmawiać, wpajać im zasady i wspólnie pilnować ich przestrzegania. Ostrzeżenia powinny iść w parze z rozmową. Wtedy to się sprawdza.
Podejście do projektu „Mądrzy Cyfrowi” przypomina projekt „Budzącej się szkoły”, którego jest Pani współinicjatorką w Polsce. Czy słuchanie głosu uczniów w szkole nie spowoduje wychowywania roszczeniowych dzieci, które mogą wpływać już nawet na system edukacji oparty na wiedzy doświadczonych pedagogów?
– Dziś mamy roszczeniowych dorosłych. Byli oni wychowywani w systemie tzw. pruskiej szkoły i wykonywali polecenia. U mnie dzieci mają się dobrze czuć. Mają wiedzieć, że to jest ich szkoła i od nich wiele zależy. To jest kolejny przykład zmieniania świata począwszy od wymiaru lokalnego. Staramy się dużo z dziećmi rozmawiać. Każde dziecko jest dla nas ważne i każde z nich ma coś do powiedzenia. To jednak nie znaczy, że mają roszczenia. Funkcjonujemy w społeczności, w której obowiązują konkretne zasady, również zakazy. Ale są one przedyskutowywane i ustalane z dziećmi. Nasi uczniowie tworzą regulaminy, które wraz z konsekwencjami pewnych zachowań przestrzegają.
Tak po prostu?
– Oni wiedzą, że to jest ich. Godzili się na to. Mają poczucie sprawstwa i wierzą, że mogą wiele zmienić na lepsze. U nas każde dziecko wie, że kiedy się coś wydarzy, najpierw jest rozmowa i nie szukamy winnych tylko przyczyn sytuacji po to, by wyciągnąć wnioski na przyszłość – żeby uczyć się na własnych błędach. Oczywiście nie jest to łatwe. Również z tego względu, że dzieci trochę inaczej wychowywane są w domu, inaczej w szkole. Ale wierzymy w nie i mówimy im, że są wspaniałe. Zaznaczamy przy tym, że aby osiągnąć sukces, trzeba włożyć wiele pracy, bo nic nie przychodzi samo. Jak mówił Einstein: 1 proc. to wspaniałość, a 99 proc. to ciężka praca. Jeżeli dzieci wiedzą, że pracują w przestrzeni im przyjaznej, wtedy żyje się nam o wiele lepiej, a i dzieci nie będą roszczeniowe. Będą miały swoje potrzeby i będą chciały je spełnić. Tą potrzebą jednak będzie na przykład chęć pomocy innym, odpowiedzialność czy szacunek. Tego ostatniego potrzeba nam najbardziej. Przestaliśmy szanować siebie, a szczególnie dzieci. A one, jak nikt inny, tego wymagają, bo od tego zależy, na jakich dorosłych wyrosną.
Skąd w ogóle pomysł, by coś zmieniać?
– Moim autorytetem jest Janusz Korczak. On potrafił ugiąć kolana i spojrzeć na świat z perspektywy dziecka. To podejście jest piękne. Uważam, że wszyscy powinniśmy chociaż w małym procencie dążyć do tego żeby być takimi Korczakami.
Na początku wdrażania programu „Budzącej się szkoły” ugięłam kolana. Dosłownie i w przenośni. Poprosiłam nauczycielki, żeby ugięły kolana i przeszły się po szkole. I one ze zdziwieniem stwierdziły, że nic nie widzą, bo wszystko znajduje się na poziomie wzroku dorosłych, za wysoko jak dla dzieci. Zaczęliśmy więc zmiany od tego, żeby uczniowie mieli wszystko w zasięgu wzroku.
Czy takie innowacyjne podejście jest możliwe w państwowej szkole?
– Gdy dziecko przychodzi do nas do pierwszej klasy, nie zaczyna roku szkolnego od natychmiastowego uczenia się literek, czytania, pisania. Równolegle z programem nauczania poświęcamy wiele czasu na to, by dzieci nauczyły się słuchać i razem żyć. Nie musimy się lubić, ale powinniśmy się szanować. Nasze dzieci o tym wiedzą. Pracują losowo, każdy z każdym, bo wiedzą, że trzeba się wzajemnie poznać. Uczą się akceptowania inności, bo każdy z nas jest niepowtarzalny i wyjątkowy. Trzeba też, aby dziecko poznało swoje słabe i mocne strony. Budowało na tych drugich, a nad słabymi pracowało, by zniwelować je do minimum. To można zrobić bez względu na program nauczania. Nie ma na to wpływu fakt, że szkoła jest państwowa.
Na pewno jednak zdarzają się uczniowie bardziej oporni w przyswajaniu wartości i uczeniu się zasad. Co wtedy?
– Mamy w szkole tutoring. Dzieci, które najbardziej tego potrzebują, mają swoich tutorów, czyli wybranych nauczycieli, którzy towarzyszą im w codziennym uczeniu się. Samo bycie z dzieckiem powoduje, że ono uczy się podejmowania decyzji. Porażki się zdarzają, ale któż ich nie przeżył? Według mnie najważniejsze w wychowaniu jest wzajemne zaufanie. Oczywiście jest zasada ograniczonego zaufania, jeżeli chodzi o dzieci. Różne rzeczy przychodzą im do głowy, a liczy się ich bezpieczeństwo. Ale najważniejsze jest, żebyśmy my, dorośli, cieszyli się ich zaufaniem. Bo wtedy oni przyjdą i powiedzą, gdy będzie się coś złego działo w ich życiu. Tak jak dobro czyni dobro, tak dialog i traktowanie dziecka poważnie zaowocuje zaufaniem.
Gdyby miała Pani Dyrektor wskazać trzy największe wyzwania, jakie stoją dziś przed rodzicami i pedagogami, to co by to było?
– Po pierwsze, trzeba zmienić podejście i starać się zrozumieć, że to my mamy podążać za dziećmi. Świat szybko się zmienia i dzieci szybko idą naprzód, a my zostajemy w tyle. Nie możemy stać w miejscu, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Po drugie, musimy traktować dzieci poważnie, poświęcać im dużo uwagi i czasu, rozmawiać o sukcesach i o porażkach. I to tak, żeby te porażki potrafili przekuć w sukces.
Trzecie wyzwanie skierowane jest bardziej do nauczycieli. Szkoła powinna być normalna, czyli przystawać do rzeczywistości. Jak na razie szkoła jest sztuczną rzeczywistością, gdzie dzieci siedzą w ławkach – a powinny się poruszać. Gdzie dzieci nie mają nic do powiedzenia i muszą wykonywać bezwolne polecenia nauczyciela. Gdzie nadal bywa, że są poniżane. To jest dla nas wyzwanie. Normalna szkoła, w której dzieci są traktowane z szacunkiem.
Czyli jest nad czym pracować…
– Mogłabym wymieniać dalej. Często widzę na ulicy smutne dzieci, które rzadko zdobywają się na uśmiech. I tu widzę dodatkowe wyzwanie: żebyśmy się częściej uśmiechali do dzieci. Byśmy pokazali im, że można być szczęśliwym. Szczęśliwi dorośli to szczęśliwe dzieci! Analogicznie – jeśli szkoła będzie innowacyjna, to innowacyjna będzie gospodarka. Jeżeli dzieci będą kreatywne, to świat będzie kreatywny, lepszy. Jeżeli będą wiedziały, co w życiu jest ważne, to wtedy będziemy po prostu bezpieczni na starość. Warto inwestować w dzieci, bo one nam kiedyś to oddadzą.
Bożena Będzińska-Wosik
Dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 81 w Łodzi, edukatorka, współinicjatorka „Budzącej się szkoły”, członkini w zespole merytorycznym projektu „Mądrzy cyfrowi”