Logo Przewdonik Katolicki

Z okazji narodzin Geniuszu

ks. Mirosław Maliński
FOT. GUIDO RENI, CHRZEST CHRYSTUSA, GOOGLE ART PROJECT

Ekscentryk o dziwnych upodobaniach odzieżowych i kulinarnych, który wyprzedził niejedną epokę co do umiejętności autopromocji? Czy na tym polega fenomen Jana Chrzciciela?

Wszystko dzieje się w świecie bez mediów społecznościowych i starannie, przez największe umysły rozbudowanego aparatu wiedzy o autopromocji. On żył gdzieś na uboczu, na końcu świata, na pustyni (imponująco trafny dobór tła). Potrafił jednak w niewytłumaczalny sposób zelektryzować ogromne tłumy i wywabić je z bezpiecznych domowych zagród, na pełną zagrożeń pustynię.
 
Jaki ludzki geniusz mógł to sprawić?
Jakby tego było mało, prowokuje tych ludzi nie tylko do głębokiej i krytycznej autorefleksji, ale idzie znacznie dalej. Wszystko nie kończy się na jakimś akcie wewnętrznej zadumy, tylko wydobywa się na zewnątrz w formie wyznania własnych grzechów. Każdy z nas wie, jak trudno publicznie przyznać się do winy, a co dopiero wykrztusić z siebie całą swoją ciemność. Jaka siła może nas do tego przynaglić? Jaki ludzki geniusz mógł to sprawić? I to bez scenicznego spektaklu, kolorowych świateł, nagłośnienia, a nawet zwykłego megafonu. Bez niczego. Tak, zupełnie bez niczego. Tylko siłą ducha.
Czy tylko na tym polegał jego geniusz, że bez żadnych środków potrafił w tak wielki sposób oddziaływać? Czy z tego właśnie powodu Jezus wyraża głęboki zachwyt nad swoim kuzynem jednym żołnierskim stwierdzeniem: „Nie narodził się większy z kobiety”? Czy najważniejszym wydarzeniem w moim życiu duchowym będzie nabranie tak wielkiej odwagi i ufności, że przy obcych ludziach wyrzucę z siebie wszystkie swoje przewiny, przyznam się do bezeceństw, a nawet sprośności? Ustawię się w kolejce, by obmyć się w jakimś obrzędzie rozumianym symbolicznie bądź sakramentalnie?
 
Kuzyn z piaskownicy
O właśnie – kuzyn. Najtrudniej dostrzec coś wartościowego we własnej rodzinie, w tych, których znamy od lat, z którymi jesteśmy na co dzień.
Spotkałem kiedyś uroczą żonę jednego z większych pisarzy naszych czasów, kobietę dystyngowaną i uczoną. Jąłem rozpływać się w zachwytach nad geniuszem męża, wychwalając jego książki i dając do zrozumienia, że znam ich zawartość. A ona na to: „Oj, oj, tak wielki człowiek, a skarpetek sam nie potrafi wyprać, guzika sobie nie przyszyje, a jajecznicę przypala. Ot wielki człowiek”. Trudno nam zauważyć geniusz naszych bliskich, bo jesteśmy za blisko. Brakuje nam dystansu.
Jakie oko, jakie poznanie mistyczne, musiało być udziałem Jana Chrzciciela, by wypowiedzieć słynne zdanie: „Między wami stoi Ten, którego nie znacie”. Ludzie rozglądali się i wzdrygali ramionami. „Który? Ten? Niemożliwe… Znamy jego matkę, kuzynów. On mieszka tuż za rogiem, tam gdzie leży zawsze sterta stolarskich wiórów”. A Jan? On jeden dojrzał w Nim Mesjasza. W kuzynie, z którym być może bawił się w piaskownicy, chodził po drzewach i uganiał się za domowym ptactwem.
To najwyższy poziom mistyki – dojrzeć Boga w swojej żonie, kuzynie, ciotce, w swojej teściowej. (Tu przesadziłem? Przepraszam).
 
Drogowskaz
Nie tylko rozpoznał, ale zaraz, bez wahania, odesłał swoich uczniów za Nim. Wielkością i wartością każdego mistrza byli w tamtych czasach jego uczniowie. Po ich liczbie i poziomie moralnym i intelektualnym oceniano powagę i wielkość mistrza. A z powodu braku ZUS-u i jego świadczeń, to właśnie zgromadzeni uczniowie utrzymywali mistrza na stare lata. Żaden rozumny mistrz nie odsyłał swych uczniów. Jan tymczasem jest doskonałym drogowskazem. On wskazuje na Kogoś innego.
Nikt nie adoruje drogowskazów. By dojechać do celu, trzeba drogowskaz porzucić, oddalić się od niego. Stracić go z oczu. Jan to świetnie rozumie. Zna swoje miejsce i jest konsekwentny. Daje uczniom to, co najważniejsze – wolność i gotowość wyruszenia w drogę. Nie wiąże ich ze sobą, ale pomaga im wykształcić niezwykłą czujność i uwagę na Tego, Którego nie znają.
 
Bliżej się nie da
Ta scena zapiera dech w piersiach. Jak to możliwe, że doszło do czegoś takiego? Co musiało się dziać w głowach tych młodych ludzi? Chrystus odwraca się do uczniów Jana z zasadniczym, chodź zaskakującym pytaniem: „Czego szukacie?”. A oni bez wahania, z niebywałą lekkością i oczywistością, odpowiadają: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”. Tak w samo sedno, w punkt! Celniej się nie da! Co za obraz Boga noszą w sobie? Jak oni mają te głowy umeblowane. Jan musi być prawdziwie prorokiem nowych czasów. Mesjasz, z którym można zamieszkać. To przecież już nie da się być bliżej. Co za intuicja. Jak Janowi udało się wprowadzić swych uczniów na takie tory, pozostaje tajemnicą. Tu zaczyna się Nowy Testament, nowy eon, nowa era. Epoka Boga Emmanuela, Boga, który mieszka ze swymi przyjaciółmi. Czasy Słowa, które rozbija namiot między nami.
Chrystusa zamurowało i tylko wykrztusił: „Chodźcie, a zobaczycie”. A może jednak łezka mu się w oku zakręciła. On po to przyszedł, by z nami być. I tu na pustyni znajduje ludzi, którzy świetnie rozumieją sens Jego życia. Natychmiast stają się sobie bliscy. Młodzi ludzie powiedzieliby, że była między nimi chemia. Chrystus pewnie zaraz zadał sobie pytanie: „Skąd oni to mają? Kto ich na to przygotował? Jakim cudem to mu się udało?”.
Gdybym miał to przedstawić w teatralnej scenie, to właśnie w tym momencie ich spojrzenia by się spotkały. Jezus natrafiłby na oczy swego kuzyna, Jana Chrzciciela. I wszystko stałoby się jasne. „Tak, nie ma większego z niewiasty!”.
 
Oni się nie zgorszyli
Pozostaje ważne pytanie: jak Jan to zrobił?
Skąd waga tego pytania? Przecież niejeden z nas czytających ten tekst co jakiś czas zastanawia się co zrobić, by nasi bliscy chcieli, może nie od razu zamieszkać z Chrystusem, ale choćby jakieś słówko z Bogiem zamienić.
Zatem jak Jan Chrzciciel wzbudził w sercach swych uczniów pragnienie bliskiej więzi z Chrystusem? Otóż szczerze mówiąc nie wiadomo. Ale jednak pewnych rzeczy możemy się domyślać.
Z pewnością musiał ich w jakiś sposób przygotować na wstrząsający fakt. Przecież, gdy zobaczyli wskazanego przez Jana Mesjasza stojącego w kolejce po chrzest, stojącego wśród ludzi, którzy publicznie wyznają swoje grzechy, oni się nie zgorszyli, choć może powinni, przecież takiego Mesjasza nikt nie był w stanie sobie wyobrazić. To musiał być prawdziwy szok. Oni nie dość, że nie spuścili oczu, by uporczywie wpatrywać się w ziemię, to wręcz przeciwnie, z zainteresowaniem przyglądali się temu, co się dzieje, i nie komentowali. Jan ich na to przygotował. Nauczył ich patrzeć i słuchać. Patrzeć otwarcie, ze zrozumieniem, bez schematów. Patrzeć do końca, by wydarzenie mogło się rozwinąć, dojrzeć. Bez zbędnych ocen i etykietowania w trakcie. I być może na tym właśnie polega geniusz Jana. Szkoła odważnego patrzenia i słuchania. Ot wszystko.
 
Bóg tak bardzo ludzki
Zatem być może to się tak rozegrało: Ujrzeli, jak Chrystus mimo oporów Jana domagał się chrztu. Gdy woda obmywała Mesjasza, otwarło się niebo i rozległ się głos Ojca: „To jest mój Syn umiłowany...”. Oni, widząc reakcję Jezusa, zrozumieli, że chcą tego człowieka poznać bliżej.
Już wyjaśniam. Otóż jednym z największych ludzkich marzeń jest usłyszeć od rodzonego ojca słowa typu: „Ty jesteś mój syn ukochany” lub: „Dumny jestem z ciebie, drogi synu”. I być może to było też pragnieniem Jezusa. On prawdziwie jest człowiekiem i ma na wskroś ludzkie potrzeby. Oczekuje takich słów od Ojca, jakich pragnie każdy młody mężczyzna. A Bóg z niezwykłą afirmacją patrzy na ludzkie potrzeby Swego Syna i z radością je spełnia.
Oni nie tyle w tym oczekującym w kolejce mężczyźnie zobaczyli Boga, oni w Bogu zobaczyli prawdziwego człowieka. I być może to na wskroś ludzkie oblicze Boga, stało się dla nich niezwykle pociągające. Dla niejednego z nas największym zaskoczeniem w początkowym okresie wiary były zaskakujące odkrycia, że Bóg jest tak bardzo ludzki.
Jan przekazał swym uczniom niezwykłą zdolność słuchania i patrzenia. A dalej pozostało tylko czekać i ufać, że się wydarzy. I się zdarzyło. Proste. Prawda?
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki