Niby już wiedzieliśmy, że w Irlandii zmieniło się wszystko, dzięki innemu referendum w sprawie związków jednopłciowych i dzięki aktom wojującego antyklerykalizmu, uprawianym przez ostatnie rządy. A jednak chyba najbardziej symboliczna decyzja w sprawie aborcji przyszła tak późno. I została podjęta tak miażdżącą większością.
Pośród polskich katolików wrą teraz debaty. Grzegorz Górny przypomina, jak mocno ucierpiał Kościół irlandzki w następstwie afer pedofilskich. I jak bardzo utracił autorytet, reagując przez dziesięciolecia ich wyciszaniem. W tym upatruje skokowego przyrostu postaw antyklerykalnych, ostentacyjne uwolnienie się od katolickich nakazów.
To diagnoza słuszna. Ja bym ją nawet rozszerzył. Kościół irlandzki miał niekwestionowaną pozycję społeczną. Był obecny w sferze publicznej, zarządzał szkołami, przedszkolami, domami opieki. Wiązała się z tym władza nie zawsze wykorzystywana właściwie – mowa tu o pedofilii, ale nie tylko. W Polsce ten problem nie występuje tak mocno, bo z powodu czasów komunizmu świeckie władztwo Kościoła było i jest nadal mniejsze. Oczywiście trudno kwestionować społeczną aktywność kościelnych struktur. Ale warto mieć świadomość, że obok blasków są też jej cienie.
To potwierdza słuszność ofensywy papieża Franciszka w kierunku większej samokontroli. To wszystko prawda. A zarazem nie cała prawda.
W USA Kościół poradził sobie lepiej z aferami pedofilskimi – także dlatego, że nie działał w kraju jednolicie katolickim, więc pod większą presją wymiaru sprawiedliwości. Ale nie oznacza to, że tamtejsi katolicy zachowali jakąś doktrynalną czystość. Przeciwnie, wielu z nich także przyjęło liberalne postawy i normy. Czasem próbując je łączyć z obecnością w Kościele, jak kandydat demokratów na prezydenta John Kerry, który upierał się, że ma prawo być aktywnym katolikiem i wspierać wolną aborcję.
Głównym powodem tego dwójmyślenia nie jest taka czy inna ocena kościelnej hierarchii, czy miejsca Kościoła w porządku świeckim, a przemiany obyczajowe. Ludzie wraz z większą zamożnością stają się wygodni. A wpływ Kościoła się zmniejsza, bo nie mają czasu ani ochoty słuchać nakazów księży. Irlandii dotknęło to później, więc może gwałtowniej, ale to tendencja ogólnoświatowa. Dotknie też Polski, już dotknęło, choć ostrość sporu politycznego, gdzie prawica z innych powodów zdobyła na moment poparcie, opóźnia pewne procesy.
To również pytanie, czy referendum irlandzkie dowodzi, że w Polsce środowiska antyaborcyjne powinny dążyć do jeszcze bardziej spójnego prawa czy zadowolić się tym, które jest – w obawie przed przechyleniem wahadła w drugą stronę. Obie sytuacje nie chronią przed zagrożeniami, a każdy kraj ma swoją specyfikę. Po prostu opowiadanie się za prawem wybierającym wartość (ochronę życia) ponad ludzką wygodę staje się coraz trudniejsze. I jakby nie był to proces sterowany (w Irlandii bardzo aktywnie działały struktury i pieniądze Sorosa, który próbuje wszędzie budować nowe społeczeństwo), jest on zarazem naturalny. Co nie znaczy dobry.
Puenta tego tekstu będzie gorzka. Nie ma uniwersalnej recepty na to, że człowiek jest, jaki jest. Jedyną drogą jest głosić i robić swoje. Pokazywać własnym przykładem, że utrzymanie świata wartości to nie polityczna gra, a realna droga – dotyczy to i księży, i polityków, i środowisk społecznych świeckich. I nie można ulegać argumentacji: „a przecież gdzie indziej”. Choć będzie się ona pojawiała coraz natarczywiej. Diabeł bez wątpienia się cieszy.