Irlandzkie referendum, w którym społeczeństwo gremialnie odrzuciło proponowane przez rząd poprawki do konstytucji (informowaliśmy o nim krótko w poprzednim numerze), okazało się wielkim zaskoczeniem dla władz w Dublinie. Zaskoczeniem tym większym, że rząd był tutaj nie tylko formalnym inicjatorem, ale też wielkim zwolennikiem jego przeprowadzenia – oczywiście z intencją zwycięstwa. Wszystkie wiodące media zapewniały swoich odbiorców, że 8 marca – termin Międzynarodowego Dnia Kobiet – został tu wybrany nieprzypadkowo – stanie się datą przełomową w historii kraju, który w ten sposób definitywnie rozprawi się z „reliktami zacofania” oraz „wejdzie w XXI wiek”. W przekonaniu tym miały umacniać obywateli wyniki sondaży, jednoznacznie wieszczących sukces inicjatorom referendum. Dość powiedzieć, że poparły go także partie opozycyjne, zaś jedyna partia spośród reprezentowanych w parlamencie, która się referendum sprzeciwiała (także wierząc, że ludzie zagłosują na „tak”), dysponuje tam zaledwie jednym posłem.
Co się właściwie stało?
Na to pytanie autor nie odpowie, bo w tej chwili nie są na nie w stanie sensownie odpowiedzieć nawet sami Irlandczycy. Przynajmniej ci, którzy do tej pory próbowali sterować poprzez media opinią publiczną. Trwają pospieszne próby postawienia diagnozy. My tymczasem spróbujmy przynajmniej hipotetycznie nakreślić tło wydarzenia, w którym „wielki niemowa”, naród irlandzki, wypowiedział się bezpośrednio.
Poprawki dotyczyły dwóch zmian w konstytucji. Pierwsza miała wyrugować skojarzenie rodziny, „naturalnej, pierwotnej i podstawowej komórki społecznej”, z małżeństwem. Odtąd „rodzinę” stanowić miały także „inne trwałe relacje”. Druga proponowała wykreślenie wzmianek o roli kobiety dla życia domowego i zastąpienie ich ogólnym zwrotem o wzajemnym „świadczeniu opieki przez członków rodziny” jako czymś dobrym także dla państwa. Gorącym zwolennikiem tych zmian był premier Leo Varadkar, który obowiązujące zapisy konstytucji określał jako „przestarzałe” i „seksistowskie”. Sam Varadkar dziewięć lat temu zadeklarował się jako osoba żyjąca „w trwałej relacji” z innym mężczyzną.
Pierwszą poprawkę odrzucono większością 67,7 proc., drugą większością 73,9 proc. głosów. Cały kraj głosował dość równomiernie, nie wykazując wyraźnego podziału między dużymi miastami a okręgami wiejskimi: nawet w Dublinie opcja „tak” zwyciężyła tylko w jednym spośród jedenastu okręgów wyborczych. Najwięcej głosów na „nie” padło w okręgach zachodnich, wykazujących największe wpływy tradycyjnej irlandzko-celtyckiej kultury. Najbardziej przeciwna zmianom okazała się prowincja Donegal, sąsiadująca z brytyjską Irlandią Północną – „nie” powiedziało tam ponad 80 proc. obywateli.
Oderwani od rzeczywistości
Pierwszy wniosek z tych danych jest chyba oczywisty: oficjalna propaganda kompletnie rozjechała się z realnymi odczuciami i oczekiwaniami obywateli. Do tego, nie mając innego wyjścia, otwarcie przyznają się sami przegrani, włącznie z premierem. Mniej liczni reprezentanci obozu władzy już znacznie ciszej dodają, że w ostatnich latach irlandzkie elity kompletnie odpłynęły od kontaktu ze zwykłymi obywatelami.
Ten wniosek ma wszelako swój rewers: w Irlandii dramatycznie brakuje mediów reprezentujących ów zwykły obywatelski głos. Jak w bajce o nagim królu – dotąd była to oczywistość, której nikt nie dostrzegał. Uświadomił to ludziom dopiero szok poreferendalny.
Wyborcza mapa wskazuje też na fakt, że o wyniku referendum zadecydowali zwolennicy tradycyjnych wartości, którym nie w smak były kulturowe zmiany, jakie zachodziły w Irlandii w trakcie ostatnich dekad (o tym za chwilę). Jednak powszechność głosów na „nie”, także w dużych miastach, sugerowałaby coś więcej: zwycięstwo zdrowego rozsądku (po angielsku common sense) nad lewicową ideologią. I to ideologią ocierającą się o bezmyślność. Jak inaczej określić twierdzenie, że związki homoseksualne, poza wszystkim innym, są także „naturalną i pierwotną” komórką społeczną?
Jest jeszcze coś, na co nie zwróciły uwagi światowe agencje. W referendum rząd proponował też, jakby przy okazji, wpisanie do konstytucji słów „opieka nad seniorami i osobami z niepełnosprawnościami to domena rodziny”. Państwo miało tylko „starać się” takie osoby wspierać. Prawdopodobnie w powszechnym odczuciu rodzin borykających się z realnymi problemami była to próba zrzucenia przez państwo odpowiedzialności za dofinansowywanie opieki nad najsłabszymi, czyli konkretnie wycofania się z obowiązującej refundacji opieki przez 9 godzin w tygodniu.
O jedno pokolenie naprzód…
Irlandia może szczycić się tradycją własnego, sięgającego starożytności Kościoła obrządku iroszkockiego, którego misjonarze nawiedzali we wczesnym średniowieczu niemalże całą kontynentalną Europę, także Polskę. Konflikty religijne i przewaga protestanckiej Anglii sprawiły jednak, że zwyciężył tutaj kontrreformacyjny model katolicyzmu. Był to bowiem czas, gdy tylko księża wykształceni na wzór rzymski mogli zapewnić duchową opiekę uciskanym Irlandczykom. Jednak równolegle do wierności Rzymowi, w Irlandii – podobnie jak ongiś w Polsce – narodził się i powielał z pokolenia na pokolenie ludowy antyklerykalizm. Już XIX-wieczny pisarz Edward McNulty w powieści Ojciec O’Ryan nakreślił sylwetkę prowincjonalnego proboszcza, alkoholika i warchoła. W sto lat później piosenkarka Sinead O’Connor – niedawno zmarła, wtedy kultowa postać młodego pokolenia – zasłynęła gestem środkowego palca, kierowanym pod adresem Jana Pawła II, który apelował do zgwałconych Bośniaczek, by nie dokonywały aborcji.
Ten nurt, wzmocniony pod wpływem skandali seksualnych wśród duchowieństwa, które wypłynęły na przełomie tysiącleci, radykalnie odwrócił opinię publiczną w kierunku antyklerykalizmu, a nawet antychrystianizmu. Był to czas, gdy w Polsce nieliczni katoliccy publicyści (wśród nich niżej podpisany) ostrzegali, że to samo stanie się niebawem i u nas. Minęło pokolenie i tak właśnie się stało.
Stąd w Irlandii wzięła się niepisana umowa społeczna, głosząca, że katolicyzm źle się kojarzy i nie trzeba się nim chwalić. W ostatniej dekadzie mocno liberalne pod względem obyczajowym stanowisko, które dziś w Polsce reprezentuje Lewica, przyjęły nawet partie mieniące się chrześcijańsko-demokratycznymi. Na przykład Fine Gael, której liderem jest Varadkar. Skądinąd ciekawe, że założycielem tej partii był przedwojenny irlandzki faszysta. To pokazuje, jakimi drogami porusza się europejska moralność mieszczańska.
Czy wynik referendum jest sygnałem poważnych i długotrwałych zmian w kierunku całkowicie przeciwnym temu, jaki panował do tej pory? Trudno to w tej chwili jednoznacznie ocenić, faktem jest jednak, że ogólna pula głosów na „nie” znacząco bliska jest odsetkowi irlandzkich obywateli (68,8 proc.), którzy w sondażu przeprowadzonym dwa lata temu zadeklarowali się jako katolicy.