Szczególny wzrost napięcia ma miejsce od połowy kwietnia, a przyczyniło się do tego kilka słów północnoirlandzkiej pani premier, nieopatrznie napisanych na Twitterze.
Ma, czego nie chciała
Gdy wieczorem 7 kwietnia tłum zgromadzony na Shankill Road obezwładnił kierowcę miejskiego autobusu i podpalił pojazd, a film dokumentujący ów wyczyn błyskawicznie obiegł całą Irlandię, Arlene Foster nie wytrzymała i wygarnęła swoim współwyznawcom: „To nie jest żaden protest, to wandalizm i usiłowanie zabójstwa! Takie działania nie reprezentują unionizmu ani lojalizmu”. Unionistami i lojalistami nazywa się w Północnej Irlandii protestanckich zwolenników ścisłego związku z Londynem, a Shankill Road, jedna z głównych wylotówek Belfastu, w olbrzymiej większości zamieszkana jest właśnie przez twardy protestancki elektorat.
Arlene Foster jest liderką Demokratycznej Partii Unionistycznej, ale jako szefowa rządu trzyma się z dala od popierania wszelkich przejawów radykalizmu. To zrozumiałe. Gorzej, że na tej fali słusznego oburzenia postanowiła jeszcze wbić szpilkę politycznym oponentom: „Ta żenada służy jedynie odwróceniu uwagi od tych, którzy naprawdę łamią prawo – ludzi z Sinn Fein”.
I wtedy naprawdę wybuchło. Bo uliczne burdy urządzali do tej pory jedynie protestanci. Katolicy jedynie przypatrywali się temu z boku. I gdy pani premier jako winnych podpalenia autobusu wskazała aktywistów partii, na którą głosuje większość północnoirlandzkich katolików, ci ostatni potraktowali jej słowa jako samosprawdzającą się przepowiednię. Wyszli rozgniewani naprzeciw unionistycznym demonstrantom i w efekcie policja znowu – jak w krwawych latach 70. – zamknęła przejścia oddzielające dzielnice protestanckie od katolickich.
Ogień, oliwa i unijne formularze
Foster pełni urząd premiera od roku i trzeba powiedzieć, że był to rok bardzo trudny – nie tylko dla niej, ale i dla całej Irlandii Północnej. Napięcia związane z pandemią odgrzały stare, niedobre emocje. Szczególnie trudna okazała się końcówka minionego roku, kiedy to weszły w życie ustalenia brexitu. W Unii Europejskiej Irlandia Północna, jako część Wielkiej Brytanii, korzystała z dobrodziejstw strefy Schengen, bez przeszkód wymieniając ludzi i towary z republikańską częścią irlandzkiej wyspy. Skończyło się to z chwilą wyjścia z Unii monarchii brytyjskiej. Politycy obu krajów ustalili co prawda, że granica Irlandii z Irlandią Północną pozostanie dla mieszkających po obu jej stronach Irlandczyków jedynie kreską na mapie, tak jakby nie było żadnego brexitu.
Ale praktyka pokazała że nie da się wyjść, nie wychodząc. Ponieważ w Irlandii Północnej, zgodnie z ustaleniami, nadal obowiązują unijne standardy, na czele z unijną biurokracją, na portowym cle w Belfaście utykają tysiące angielskich ciężarówek dostawczych, których kierowcy, zamiast prowadzić wóz dalej, muszą mozolnie wypełniać formularze. Doprowadziło to do paradoksalnej sytuacji, w której polityczna granica międzypaństwowa faktycznie nie funkcjonuje, pojawiła się za to – formalnie przecież nieistniejąca – granica angielsko-północnoirlandzka.
Nie spodobało się to miejscowym protestantom, którzy widzą w tym krok do odłączenia się prowincji od Wielkiej Brytanii i przyłączenia jej do republiki irlandzkiej. A przecież unioniści równo od stulecia pilnują, z bronią w ręku, aby do tego nie doszło. Wybuch był zatem nieunikniony, a słowa pani premier tylko dolały oliwy do ognia.
Jak uczcić bohatera?
Premier Foster dobrze wie, co znaczy przemoc na tle wyznaniowym. Gdy miała dziewięć lat, bojówkarze Sinn Fein napadli na jej dom, ciężko raniąc jej ojca, policjanta. Po tym dramacie rodzina przeprowadziła się do pobliskiego miasteczka, ale i tam mała Arlene nie zaznała spokoju. Do autobusu, którym wracała ze szkoły, podrzucili bombę katoliccy radykałowie. Ciężko ranna została wtedy jej koleżanka. Powód? Kierowca autobusu należał do protestanckiej samoobrony.
Być może dlatego, kilka miesięcy temu, postawiła na ostrzu noża sprawę, którą wszyscy chcieli wyciszyć. Umarł Bobby Storey, bohater północnoirlandzkich katolików. Jako nastolatek zapisał się do militarnego skrzydła Sinn Fein i w tym charakterze pracowicie rzucał petardy w protestanckich policjantów. Aresztowano go 20 razy, lecz za każdym razem wypuszczano – z powodu zbyt młodego wieku jak na status skazańca. Wreszcie, w sam dzień jego siedemnastych urodzin, internowano go, a gdy osiągnął pełnoletniość, zamknięto w otoczonym złą sławą więzieniu Maze. Wtedy, w połowie lat 70., Irlandią Północną wstrząsały paroksyzmy małej wojny domowej między protestantami a katolikami. Nie była to jednak wojna religijna, ale socjalna: katolicy, nie bez racji, czuli się w Irlandii Północnej obywatelami drugiej kategorii.
Młody Bobby, jak Feluś Zdankiewicz z warszawskiej ballady, potrafił poradzić sobie i w więziennych opałach. Uciekł z Maze, w dodatku prowadząc za sobą 37 innych więźniów, oczywiście katolików. Storeya co prawda szybko złapano, wlepiając mu dodatkowe lata do odsiadki, nic już jednak nie mogło zaćmić sławy XX-wiecznego Rob Roya. Jego wyczyn stanowi niepobity do tej pory rekord największych ucieczek w historii brytyjskiego więziennictwa.
Gdy po 20 latach przebywania za kratkami wyszedł na wolność w 1998 r., północnoirlandzcy katolicy traktowali go jak żywą legendę. A gdy teraz umarł, jako schorowany staruszek, na jego pogrzeb przyszło półtora tysiąca wielbicieli. A mogło 30, zgodnie z przepisami służb sanitarnych. Samych towarzyszy broni, dziś również staruszków, przyszło grubo więcej. Policja i sąd machnęły na to ręką, zdając sobie sprawę, że w tych trudnych czasach najmniej pożądaną rzeczą jest fundowanie Irlandii Północnej niepotrzebnej powtórki z konfliktu między wyznaniami. Nie odpuściła jednak pani premier, która od tej pory, przy każdej nadarzającej się okazji, przypomina działaczom partii Sinn Fein, że dopuścili się złamania prawa.
Z kartką wyborczą i karabinem
Sinn Fein to chyba najtrudniejsza do zdefiniowania spośród europejskich formacji politycznych. Już prawie 120 lat jest główną aktorką najważniejszych wydarzeń irlandzkiej historii. W 1916 r. jej działacze stanęli do walki z Anglikami o niepodległość Irlandii, lecz już w kilka lat później bratobójcza walka podzieliła dwa wrogie sobie skrzydła sinn-feinistów. Wtedy poszło o to, czy uznać układ z Londynem, który sankcjonował powstanie wolnej Irlandii za cenę zatrzymania przy sobie kawałka wyspy. Wygrali umiarkowani i tak powstała Irlandia Północna.
W ciągu owego stulecia Sinn Fein wielokrotnie rozpadała się na rozmaite odłamy, tak że obecnie, wymawiając jej nazwę, trzeba koniecznie dodać, którą Sinn Fein ma się na myśli. Na przykład w republice rządzi dziś umiarkowana Sinn Fein, która niewiele różni się od przeciętnej europejskiej partii socjalistycznej. Inaczej ma się rzecz w Irlandii Północnej, gdzie tamtejsza Sinn Fein ma charakter bardziej radykalny, gdyż uczestnicząc w demokratycznej grze wyborczej, nie rezygnuje z postulatu włączenia – w bliżej niedającej się określić przyszłości –Irlandii Północnej do Wolnego Państwa Eire, jak brzmi oficjalna nazwa republiki ze stolicą w Dublinie. Północny odłam Sinn-Fein skupia ludność katolicką, ale nie jest to bynajmniej partia wyznaniowa.
Obok legalnej Sinn Fein są też jednak sinn-feiniści radykalni, gotowi wznowić działania zbrojne w celu uzyskania niepodległości od Londynu. Ci, choć nielegalni, nie są prześladowani, dopóki oczywiście nie robią użytku z karabinów, ukrytych w tajnych partyjnych schowkach. I przyznać trzeba, że przez ostatnie 23 lata użytku z nich nie robili. Oby teraz to się nie zmieniło.