Logo Przewdonik Katolicki

Dzieci nie trzeba „naprawiać”

Magdalena Guziak-Nowak
Ilustracja Agnieszka Sozańska

O tym, czy wychowaniu ważniejsza jest wiedza czy intuicja, nieidealnych dzieciach i wyciąganiu wniosków z rodzicielskich błędów z psychologiem Katarzyną Wnęk-Joniec

Edukator „pozytywnej dyscypliny”, coaching rodzicielski, konsultacje psychologiczne. A kilka lat temu – warto przypomnieć – był boom na porozumienie bez przemocy. Czy każdy z nas potrzebuje nieustannej edukacji, jak być dobrym rodzicem?
– Absolutnie nie. Jeśli ktoś dostał w rodzinnym domu pakiet mądrych zasad oraz był wychowywany w atmosferze szacunku, wsparcia i stawiania granic, często potrafi przekazać to dalej i jest świadomym rodzicem. Osobom, które nie dostały takiego wyposażenia, może być trudniej. Bywa też, że tego, co jest dla nas wartością, nie potrafimy przełożyć na praktykę dnia codziennego. Na przykład chcemy traktować dziecko z szacunkiem i godnością, ale w kryzysowych sytuacjach złość bierze górę i zbyt często wybuchamy. Jeśli więc czujemy, że jako rodzice „gubimy się” w wychowaniu, nie wiedząc, jak zareagować i jakie zastosować normy, to warsztaty rozwijające kompetencje rodzicielskie to bardzo dobry pomysł.
 
Jak wybrać warsztaty? Od oferty można dostać oczopląsu.
– Miarodajnym narzędziem do oceny szkoleń jest ich konkretność. Dobre i pożyteczne są te, które dają nam pakiet konkretnych narzędzi, ćwiczeń, zasad i pomysłów możliwych do zastosowania czy wdrożenia zaraz po powrocie do domu.
 
A jak wybrać trenera? Nie przekonują mnie edukatorzy, którzy doradzają w wychowaniu nastolatków czy relacjach między rodzeństwem, a sami są rodzicami dwulatka jedynaka. Zdecydowanie wolę fachowców „ze zmarszczkami”.
– Mama dwulatka nie jest w stanie pomóc mamie ośmiolatka, który jest na zupełnie innym etapie rozwoju lub mamie nastolatka, która boryka się z jego buntem. Z tego powodu prawdopodobnie lepiej iść do osoby z dłuższym rodzicielskim stażem, który daje szersze spojrzenie. Ważna jest też relacja, jaką trener ma ze swoimi własnymi dziećmi. Nie może być tak, że osoba, która w swoim domu cały czas inicjuje awantury i reaguje nieadekwatnie, potem idzie do szkoły, przedszkola czy jakiegoś klubu i prowadzi warsztaty o zasadach dobrego towarzyszenia dziecku. Jeśli ktoś nie żyje tym na co dzień i nie potrafi robić tego w domu, pojawia się pytanie, czy to etyczne, aby nauczał tego innych.
 
Wróćmy do wyboru metody. Pewni rodzice pięć lat temu uczyli się metody X, trzy lata temu Y, teraz chodzą na warsztaty Z, aby za pół roku powiedzieć: „Próbowaliśmy wszystkiego i nic nie działa!”. Stawiają tezę, że, niestety, nie z każdym dzieckiem da się dogadać.
– Z każdym da się dogadać. Jeśli poznamy jedną dobrą metodę wspierania dziecka, nie sądzę, byśmy potrzebowali czegoś więcej, oprócz konsekwentnego realizowania jej założeń. Tym bardziej że może być tak, iż w gruncie rzeczy poznajemy ciągle te same metody, które jedynie zmieniają nazwy.
Rozumiem rodziców, którzy cały czas szukają i pytają. Chcą się zaangażować w wychowanie dziecka i niby wiedzą, że to jest proces, ale równocześnie chcieliby dużo, szybko i natychmiast. Na warsztatach dla rodziców mówię, że nie rozdam im żółtych i niebieskich tabletek, bo wychowanie to nie jest chwilowy ból głowy, na który właśnie można wziąć tabletkę. Wychowanie trwa i jest trudne. Jeśli ktoś chce mieć łatwo, nie powinien być rodzicem, ale kupić sobie misia, posadzić go w styczniu na parapecie i on tam do października posiedzi. Tymczasem dziecko wymaga zaangażowanej obecności. Niestety, znam rodziców, którzy zdecydowali się nimi zostać, bo już nadszedł „ten wiek”, bo znajomi już mieli dzieci, bo „wypadało”. Efekt jest taki, że ich dzieci są bardzo samotne, bo np. dla mamy i taty najważniejszy jest ich samorozwój czy kariera. Tacy rodzice mogą mieć tendencję do szukania co chwilę innych metod wychowawczych, bo wydaje im się, że nic nie działa, a de facto jedynym problemem jest to, że nie dają dzieciom wystarczająco dużo czasu.
I jeszcze jedna ważna, choć trudna sprawa. Może się zdarzyć, że za pędem do poznawania nowych metod wychowawczych będzie stało odkrycie, że moje dziecko nie jest idealne.
 
Idę na warsztaty, aby je „naprawić”?
– Tak. Bo nie potrafi szybko liczyć, jest powolne, a może ma dysleksję lub często choruje. Trudno jest nam przyjąć dzieci nieidealne, np. z coraz popularniejszym dziś zespołem Aspergera, czyli problemami z rozumieniem rozwoju i zachowań społecznych. Pojawia się wtedy pokusa przerzucania się z jednej metody na drugą, bo prawdopodobnie nie akceptujemy własnego dziecka. Łatwo więc wpaść w pułapkę, w której chęć poznawania nowych narzędzi „dla dobra dziecka” (przecież chcemy być dla niego lepszymi rodzicami!) jest tak naprawdę przykrywką dla faktu, że czujemy się rozczarowani jego nieidealnością.
 
Czyli motywacja: „Niech mi ktoś powie, jak sobie poradzić z dzieckiem!” jest nieodpowiednia?
– To dobra motywacja, pod warunkiem że akceptujemy fakt, że dziecko nie jest idealne i że np. ukrytym celem, jaki mamy, idąc na warsztaty rodzicielskie, nie jest choćby terapia małżeńska. Jeśli w domu jest nam źle i kłócimy się ze współmałżonkiem, to pójście na warsztaty nie będzie rozwiązaniem domowych problemów.
 
A jeśli naszą motywacją jest lęk przed popełnianiem rodzicielskich błędów i robieniem dziecku krzywdy?
– Jeśli myślimy, że nie popełniamy błędów i nie wyrządzamy dzieciom żadnej krzywdy, to właśnie wtedy jesteśmy w wielkim błędzie. Życie bez pomyłek jest niemożliwe. Poza tym nasze błędy są potrzebne naszym dzieciom! One potrzebują wiedzieć, że czasem czegoś nie wiemy albo że się mylimy. W ten sposób dowiadują się, że także one mogą się pomylić i świat się nie zawali.
 
Jakie rodzicielskie błędy popełniamy?
– Przede wszystkim brakuje nam wiedzy.
 
Ma Pani na myśli twardą wiedzę psychologiczną, że w konkretnym wieku dziecku potrafi to i to, czy wiedzę rozumianą jako znajomość swojego dziecka?
– Jedno i drugie. Świadomy, czyli uważny rodzic, powinien mieć konkretną, książkową wiedzę o poszczególnych etapach rozwoju dziecka, gdyż najczęstszą przyczyną naszych trudności czy lęków jest jej brak. Np. jestem przerażoną mamą dwulatka, który budzi się w nocy i przeraźliwie krzyczy przez kilkanaście minut. Nie mogę go wybudzić ani napoić, więc rano zestresowana biegnę z nim do lekarza. Tymczasem taki krzyk to zupełnie normalne zachowanie. W ten sposób dziecko często uwewnętrznia to, co przeżyło w ciągu dnia. Robi to skokowo, jego mózg nie potrafi sobie z tym poradzić w inny sposób. Minimum wiedzy zaoszczędziłoby i dziecku, i rodzicowi wiele nerwów.
Podobnie jest z nastolatkami. Sama mam 17-letnią córkę i zaręczam, że nastolatki psychologów nie są inne, tzn. też trzaskają drzwiami i żądają, aby różne rzeczy mieć już, natychmiast. Ważne, jak odpowiemy na ich zachowanie. Możemy doprowadzić do eskalacji emocji, a możemy sobie uświadomić, że te duże, ale jednak dzieciaki, nie mają jeszcze dostępu do własnej kory czołowej i przedczołowej, które odpowiadają za emocje i świadomość tego, co robią. Ich emocjami zarządza bruzda przyśrodkowa, a więc tak naprawdę kontrolują je w takim samym zakresie jak czteroletnie dziecko.
I jak mówiłam, oprócz wiedzy psychologicznej, ważne jest też to, aby móc powiedzieć do swojego dziecka: „Znam cię. Wiem, jak lubisz być głaskane i przytulane. Wiem, że jeśli nic nie zjesz, będziesz marudzić. Wiem, że nie znosisz ciasnych rajstop, bo cię swędzi, i wiem, jakie lubisz filmy. Wiem, jakimi metodami mogę cię wesprzeć”.
 
Co jeszcze jest błędem, którego moglibyśmy stosunkowo łatwo uniknąć?
– Gderanie. Gderamy, pokazując w ten sposób naszą niby stanowczość. A dziecko nas stanowczo nie słucha. I co wtedy? Zamiast powtarzać w kółko jedno i to samo, trzeba zawołać dziecko innymi zmysłami, czyli pomóc mu obrazem, dźwiękiem – tu też kłania się wiedza o możliwościach reagowania dziecka. Przykład: zamiast codziennie narzekać, że zęby znów nieumyte, lepiej narysować na lustrze buzię pełną białych zębów i dwa zamalować na czarno. Albo wykleić usta z plasteliny, z białych fasolek zrobić zęby, dwa z nich pomalować czarną farbką, a potem dać dziecku szczoteczkę i pozwolić je wyczyścić, aby znów były śnieżnobiałe.
Rodzicielskim błędem jest też traktowanie dziecka jak partnera, czyli mówienie do niego językiem dorosłych o sprawach dorosłych, których ono nie ma szansy (i nie powinno!) zrozumieć. Nawet jeśli mamy w domu nastolatka, to bycie dla własnego dziecka kumplem nie jest dla niego fajne, ale pozbawia go poczucia bezpieczeństwa.
Nie pozwalajmy też dzieciom na podejmowanie zbyt trudnych dla nich decyzji. One się tego boją się, bo nie znają ich konsekwencji. Oczekują, że decyzję podejmie rodzic, nawet jeśli się przy tym złoszczą. Idealnie widać to podczas wychodzenia z przedszkola, kiedy dziecko nie pozwala się ubrać, złapać, odmawia współpracy, bo chce jeszcze pobawić się w szatni. A rodzic? Czeka. Kwadrans, pół godziny, 40 minut z coraz większym szczękościskiem i coraz większymi emocjami. Ale czeka, bo myśli, że musi czekać, aby nie zrobić swojemu dziecku krzywdy. Niestety, nie wie, że właśnie w ten sposób rani go najbardziej, bo każe mu podjąć decyzję, do której maluch nie jest przygotowany.
 
Nie chce sfrustrować małego, biednego dziecka.
– Nie można chronić dzieci przed nawet najmniejszymi frustracjami, bo takie jest życie. Rodzic, który boi się sfrustrować swoje dziecko, nie potrafi oddzielić wyznaczania granic od przemocy. Wydaje mu się, że każde jego „nie” wobec dziecka to przemoc. A wychowanie bez „nie” kończy się kiedyś tym, że dorosły człowiek wjeżdża na pasy na czerwonym świetle, bo przecież jemu wszystko wolno i nie obowiązują go żadne zakazy.
 
W związku z tym można wpaść w pułapkę myślenia: upchajmy dziecku zajęcia od rana do wieczora, żeby nie miało głupich myśli. W książce Bóg jest młody Franciszek mówi, że wielu nastolatków ma grafik bardziej wypełniony niż dyrektorzy wielkich firm.
– Poczytaliśmy, to teraz zjemy podwieczorek, za chwilę ubierzemy lalkę, obejrzymy bajkę, zrobimy ciasteczka, pomalujemy, porysujemy… Chęć zaangażowania każdej sekundy życia dziecka to błąd. Upychając kolejne zajęcia, zyskujemy dziecko przemęczone, tymczasem każde powinno się trochę nudzić. Wtedy ma szansę dowiedzieć się, co lubi i co je interesuje. To nuda rozwija wyobraźnię. To z nudy małe dziecko bierze rolkę papieru i robi z niej rakietę. To zapełniając czas własnymi pomysłami, moja 17-letnia córka gra na pianinie albo szyje.
 
To co jest kluczowe: wiedza z psychologicznych książek, wiadomości z rodzicielskich warsztatów czy po prostu instynkt macierzyński?
– Powiedziałabym: zamiast co chwilę szukać nowych metod, lepiej czerpać z pomysłów swoich i dziecka. Być na nie uważnym, a ono samo ze swoją nieograniczoną wyobraźnią podpowie nam, jak do niego dotrzeć. Warto też nie rezygnować, czyli nie zostawiać malucha na maksymalny czas w przedszkolu, a nastolatka nie posyłać na dziesiątki dodatkowych zajęć, bo inni (w domyśle: specjaliści), zajmą się nim lepiej niż my. Ciekawe zajęcia są fajne, ale nasze dzieci potrzebują nas. Ich najwspanialsze odkrycia nie biorą się nawet z najlepszych warsztatów, ale z ich własnej kreacji.

--------------
Katarzyna Wnęk-Joniec
Psycholog, autorka programu „Komunikacja Przyjazna Dziecku” oraz książki Nie przydeptuj małych skrzydeł… czyli o niezamierzonych zranieniach. Żona i mama nastolatki, mieszka w Krakowie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki