„Szalona siostra” – pierniczki z takim napisem dostała Siostra na święta…
– Rok temu w styczniu fotograf z jednego z bolesławieckich portali zrobił mi zdjęcie, kiedy szłam do szkoły. Niby nic szczególnego, poza tym, że szłam w moich ukochanych sandałach i skarpetkach, a na chodniku leżał śnieg. Akurat byłam po operacji. No i wrzucili to zdjęcie do internetu z tytułem „Gorąca Zakonnica” (śmiech). Pod zdjęciem było wiele komentarzy moich uczniów i autorki pierniczków. A teraz mam dylemat: zjeść czy nie zjeść? Szkoda trochę.
Słowo „szalona” jakoś nie kojarzy mi się ze słowem „zakonnica”.
– Ze słowem „zakonnica” najczęściej kojarzy się słowo „święta”. Kiedyś spotkałam w mieście grupę przedszkolaków. Jedna dziewczynka spojrzała na mnie i zaczęła krzyczeć: „O święta pani, święta pani!”, a stojący obok chłopiec dodał: „Nie taka święta” (śmiech). Żadne z tych dzieci mnie nie znało, ale już mnie rozgryźli! Nigdy nie spotkałam zakonnicy „jak z obrazka”. W sumie nie wiem, czy chciałabym taką poznać. Wielu myśli, że po nowicjacie lewitujemy dziesięć centymetrów nad ziemią, a po ślubach wieczystych to już w okolicach sufitu. Prawda jest taka, że habit jest genialnym znakiem i nie chciałabym go nigdy zdjąć, ale on nie chroni mnie przed tym, co ludzkie. W nim nadal jestem człowiekiem. Nie urodziłam się w habicie i moi rodzice nie dostali w zestawie z pieluchami małych weloników na zmianę. Po dziewiętnastu latach w klasztorze nie zmądrzałam, nie spobożniałam niestety, świętości jakoś nie widać. I jestem szczęśliwa…
…choć do dziś wielu znajomych nie wierzy, że jest Siostra w zakonie.
– Bóg dał mi trochę czasu i ja też Mu dałam trochę czasu. Pierwsze myśli o powołaniu zakonnym pojawiały się już pod koniec szkoły podstawowej. Pomyślałam, że to absurdalne, w tym wieku nie myśli się o klasztorze. W tym wieku w ogóle się nie myśli (śmiech). Umówiłam się z Panem Jezusem, że jak Mu nie przejdzie do końca szkoły średniej, to pójdę do zakonu. Nie przeszło Mu, więc musiałam wymyśleć kolejny pretekst. Poszłam na polonistykę i znowu powiedziałam, że jak Jezusowi nie przejdzie przez pięć lat, to pójdę. No i nie przeszło. Bóg ma do mnie cierpliwość i poczucie humoru, bo wielu mówiło, że habit do mnie nie pasuje. A Bóg czekał i spełniał moje kolejne marzenia. W końcu po obronie magisterki stwierdziłam, że jak Mu się przez tyle lat nie odwidziało, to zaryzykuję. Część znajomych do dzisiaj bierze to za dobry kawał. Jak na bal przebierańców, to już jednak za długo trwa.
Łamie Siostra schematy?
– To trochę nasz charyzmat. Nasza założycielka św. Maria De Mattias w XIX w. odważnie głosiła nauki dla wszystkich, również mężczyzn, co było wtedy nie do pomyślenia. Pokutuje stereotyp zakonnicy – istoty milczącej, z pokornie spuszczonym wzrokiem. Na szczęście to tylko stereotyp. Rzeczywistość jest inna. Cieszę się, że Pan Jezus połamał wiele schematów. I skoro On to robił, to dlaczego ja w imię dobra nie mam tego robić?
A co Siostra ostatnio „połamała”?
– Myślę, że tym „Łamaczem” jest Jezus, bo to On często planuje nieplanowane sytuacje. Wizyta na oddziale położniczym, gdzie rodziła moja była uczennica. Zjeżdżanie z młodzieżą na zjeżdżalni w ramach akcji „czytanie w plenerze”, wyjazd z ministrantami na mecz piłki nożnej, czy prowadzenie katechezy przez bierzmowaniem w knajpie…
Słyszę już głosy oburzenia.
– Tę katechezę zaplanował Duch Święty. Część młodzieży zwiała z katechezy do pubu. Poszłam ich szukać. Ku zdziwieniu pani stojącej za barem weszłam do tego pubu, gdzie była mocna zasłona dymna. Była tam cała grupa. Gdy mnie zobaczyli, flaszki poszły pod stół. Zapytałam ich, co się stało, że wyszli z kościoła. Co ich zabolało i czego oczekują? Zrobiła się całkiem fajna katecheza. To nie był mój plan. Dla niektórych to może być gorszące, że zakonnica o godz. 20.30 przebywa w knajpie, ale ja wiedziałam, że muszę do nich pójść.
Częściej zdarza się Siostrze prowadzić katechezę w salach lekcyjnych w zawodówce i technikum. Czy to trudna młodzież?
– Najukochańsza! Mają jeszcze swoje ideały. Im się chce. Jak się na starość zaczyna uważać, że pewnych rzeczy się nie da, to przychodzi taki smarkacz i mówi „spróbujmy!”. Wtedy siłą rzeczy trzeba spróbować. Jest w nich fajna energia. Są też oczywiście pogubieni. Pewnie nie założymy kółka różańcowego. Bywa, że uczymy się najprostszych modlitw – co z tego, że trochę później, skoro akurat teraz jest to szczere i prawdziwe?
Ma Siostra jakiś patent, jak mówić młodym ludziom o Jezusie?
– Nie wiem, jak to robić. Patent na człowieka ma tylko Bóg. Tutaj chodzi tylko i wyłącznie o świadectwo życia. Ja muszę im pokazać dobrego Boga, w którego wierzę. Teorie? Nie ma wielkiego znaczenia, czy moi uczniowie będą biegli w nauczaniu ojców Kościoła. Byłoby świetnie, ale dla mnie to drugorzędne. Zależy mi na tym, aby Jezus był dla nich Kimś żywym. Na początku, kiedy poznaję się z klasą, to mówię: „Nazywam się s. Anna Mikołajewicz, a to Jezus z Nazaretu – poznajcie się! Zróbmy razem coś fajnego!”. Czy to wychodzi? Nie wiem. Nie mam strategii, bo by to pachniało mechanizacją. Każdy człowiek jest inny.
I każda katecheza jest inna?
– Tak! Jakiś czas temu młodzież poinformowała mnie, że tego dnia mija rocznica pontyfikatu papieża i oni chcą hucznie ją świętować. W głowie szukałam dat Franciszka, Benedykta XVI, Jana Pawła II – i nic! A oni dorwali jakieś kalendarium i wyszukali, że właśnie przypada rocznica wyboru Piusa XI. Mamy też swój mały słownik. Witamy się najczęściej, mówiąc „JOŁ – Jezus obdarza łaską!” lub „JUT! – Jezu, ufam Tobie”. Jak się żegnamy, to mówimy: „Zostańcie z Bogiem, bo głupio być samemu”. A na początku katechezy często pada tekst: „Zróbmy coś szalonego! – pomódlmy się”. Nie trawisz odmawiać różańca, to spróbuj Koronkę do Miłosierdzia Bożego, bo trwa tylko sześć minut. Była klasa, która mnie sprawdzała. Od drzwi mojego domu do szkoły idzie się sześć minut. Szliśmy i skandowaliśmy Koronkę, bo nie wierzyli, że to tylko tyle trwa. Mam taką specjalną, ulubioną modlitwę, „modlitwę gwoździa”. Siedzimy jak gwoździe wbite w deskę. Nic nie robimy, nie mówimy, często nic nie czujemy. Jesteśmy. „Boże, mogę dać swoją obecność. Chcesz? Proszę”.
Moje wspomnienia z katechezy są trochę inne.
– Czasami jako katecheci chcemy być autorytetem zamiast Pana Boga. Chcemy pokazać, że jesteśmy nieskazitelni i wszystko rozumiemy. Tak wiele razy Jezus był słaby, to ja nie mogę? Mam grać bohatera? Oni i tak od razu mnie rozgryzają, wiedzą, gdzie naciągam, czego nie czuję. Elementarna przyzwoitość wymaga, żeby mówić to, do czego jestem przekonana, ale i dzielić się swoimi wątpliwościami w wierze. Nie jestem od nauki regułek. Na katechezach rozmawiamy o życiu, dzielimy się i zakładamy, że nikt poza Bogiem nie ma monopolu na prawdę. Każdy może w danym momencie inaczej na Niego patrzeć. O tym rozmawiamy. Czasami mam kaca moralnego, kiedy mówię o czymś, do czego totalnie nie dorastam. Pocieszam się tym, że nie jest ważne kto i jak mówi, ale w czyim imieniu. Skoro ja stoję i ględzę do tych moich dzieciaków, to widocznie Bóg tego chce. Miałby milion sposobów, aby mi w tym przeszkodzić.
Młodych przekonuje autentyczność?
– Nie jest to profesjonalne, ale pozwalam sobie na emocje. Szybko się wzruszam. Płaczę, jak przychodzą absolwenci. Beczę, jak się dzieciom dobrze dzieje, beczę, jak się źle dzieje. Jestem znana z tego, że zawsze mam przy sobie chusteczki. Staram się też w pewnej mierze dzielić swoimi osobistymi przeżyciami. Jak zaczynałam pracę w szkole średniej, to największą groźbą dla ucznia były słowa „Bo cię przytulę!”. To oczywiście się wiąże z odpowiedzialnością, bo budowanie relacji z uczniami powoduje, że oni przychodzą ze sprawami radosnymi, jak i smutnymi.
A jak to wygląda w zakonie?
– Jak byłam mała – a miałam wtedy młodszego brata – modliłam się do Boga o starszą siostrę. Chciałam mieć z nią wspólne ciuchy. Bóg to marzenie spełnił, bo dzisiaj mieszkam z ponad dwudziestoma siostrami i wszystkie są starsze ode mnie. Tyle że kwestia ciuchów stała się mniej istotna (śmiech). Część sióstr jest chorych, niektóre jeszcze pomagają w domu. Wracając ze szkoły, wchodzę zupełnie w inny świat. Starsze siostry uczą dziecięcej prostoty i ufności. Zwracają uwagę na rzeczy, które sama zwykle pomijam. Te siostry mnie pionizują. Opiekowałam się siostrą, która była leżąca, więc przyjmowała Komunię św. w łóżku. Wstałam o drugiej w nocy, żeby podać jej antybiotyk, a ona: „Mam wstać? Pan Jezusie idzie?”. Trochę mi było przykro, że przychodzę tylko z tabletką. Codzienność wśród starszych sióstr to także momenty pożegnań. Wiele sióstr odchodziło przy mnie, trzymane za rękę. Nazywają mnie w zakonie „starszym odprowadzającym” (śmiech). Powiedziałam Jezusowi, że odprowadzę, ile trzeba, ale w niebie liczę na bycie w komitecie powitalnym. Do wszystkiego, w tym i do śmierci, trzeba podchodzić z ogromną wiarą, ale czasem warto nie zapominać i o humorze. Jednego roku odeszły aż cztery siostry. Pewnego dnia zadzwonił kamieniarz i powiedział mi: „Od tego przyklejania i odklejania płyta nie wytrzyma!”. I śmiałyśmy się podczas obiadu, że już w tym roku wyczerpano limit, bo jeszcze jeden pogrzeb i nasz zakonny grobowiec się rozsypie.
Tych radosnych momentów jest jednak więcej.
– Tak zwana Siostro-Babcia, której przygody opisuję w internecie, jest po udarze i jest cudowna. Jej prostota i wdzięczność za drobiazgi są niesamowite. Zawsze dopatruję się w jej słowach drugiego dna. „Tak się bałam, tak się bałam, zapal światło”, usłyszałam kiedyś w ciągu dnia. A tu chodziło po prostu, abym przy niej posiedziała. A może coś w tym jest. Jak się pchasz do czyjegoś życia, to spraw, aby było jaśniej. W Adwencie Siostro-Babcia była nastawiona na czekanie. Cała była oczekiwaniem. „Zabierzesz mnie tam, ale pójdziemy do domu, a przyjdziesz po szkole…?”. Gdybym ja choć ułamek z tego miała… Po udarze zapytałam ją: „Siostro jak ja mam na imię?”, odpowiedziała: „Jak mi powiesz, to Ci powiem!”. Siostra jest też geniuszem medycyny. Zapytałam ją: „Czemu siostra nie założy okularów?”. „Bo chorują”. „Okulary?”. „No, słabe takie”. To mnóstwo radości znikąd. A właściwie to z samej Góry.
S. Anna Mikołajewicz ASC
Absolwentka polonistyki, prawie od 20 lat w Zgromadzeniu Adoratorek Krwi Chrystusa. Katechetka w zawodówce i technikum, przełożona domu sióstr w Bolesławcu.