To nie tylko Pierwsza Komunia jest sakramentem: sakramentem jest każda Eucharystia. Każda jest jednakowo ważna. Pierwszy sakrament Komunii Świętej nie jest zwieńczeniem długotrwałego okresu przygotowań, ale uroczystym początkiem długiej drogi, na której my jesteśmy od lat. Dzieci w białych albach pomagają nam sobie przypomnieć: w Eucharystii chodzi o więcej – również dla nas.
Eucharystia to łaska
Ileż przy tym zamieszania! Ile trzeba przygotować i ogarnąć! Dwa lata życia kręcą się wokół tego, żeby przygotować dziecko do Pierwszej Komunii i przygotować całą uroczystość. Czy to jest konieczne?
Aż do XII w. chrzest był połączony z Pierwszą Komunią Świętą: zarówno w przypadku dorosłych, jak i maleńkich dzieci, którym wpuszczano do ust kropelkę wina. Chodziło o to, żeby w razie nagłej śmierci nie były pozbawione Eucharystii, potrzebnej do zbawienia. O świadomości dziecka, przyjmującego Komunię zaczęto dyskutować w XIII w., a Sobór Laterański IV (1215 r.) postanowił, że Komunię raz w roku przyjmować powinni ci wierni, którzy osiągnęli wiek rozeznania. Dziś Kodeks prawa kanonicznego reguluje, że dzieci można dopuścić do Komunii Świętej, gdy „posiadają wystarczające rozeznanie i są dokładnie przygotowane, tak by stosownie do swojej możliwości rozumiały tajemnicę Chrystusa”. Młodszym dzieciom, które znajdują się w niebezpieczeństwie śmierci, wolno udzielić Komunii, gdy potrafią odróżnić Ciało Chrystusa od zwykłego chleba. Czuwanie nad tym, żeby do Eucharystii nie były dopuszczone dzieci, które nie rozumieją owej różnicy lub nie są wystarczająco przygotowane, należy do proboszcza. Istnieje również praktyka wczesnej Komunii Świętej – tu w całym procesie przygotowania dziecka największą rolę pełnią jego rodzice.
Tymczasem w Kościele wschodnim wszystkich trzech sakramentów inicjacji chrześcijańskiej do dziś udziela się małym dzieciom. Więcej: dzieci mogą regularnie przystępować do Komunii jeszcze przed pierwszą spowiedzią.
To ważne więc, żeby dzieci szły do Pierwszej Komunii dobrze przygotowane, z wyuczonymi na pamięć modlitwami i katechizmem. To ważne, żeby były skupione na sensie uroczystości, a nie na prezentach. Żeby miały czyste alby, żeby kościół był odpowiednio ubrany, żeby śpiewy były przygotowane i żeby nikt się nie pomylił, wychodząc z ławki za wcześnie. To ważne: dla godności sakramentu, dla dobra dziecka, dla jego radości, dla pamięci, w której to wydarzenie zostanie. Nie to jednak jest istotą. Bóg w Eucharystii przychodzi i karmi sobą na wieczność. Zamiast więc drżeć, czy wszystko pójdzie jak trzeba, odetchnijmy spokojnie i zaufajmy Jego łasce. My zrobiliśmy wszystko, co trzeba. Teraz Ten, który powołał nasze dziecko do życia, który pozwolił mu się urodzić i zaplanował dla niego przyszłość, sam się nim zaopiekuje. Dokładnie tak samo, jak zaopiekuje się nami, jeśli tylko będziemy chcieli się Nim karmić. Eucharystia jest łaską, w której Bóg tęskni za nami i czeka, żeby wejść w nasze życie.
Eucharystia to chleb codzienny
Dzieci pytają o chleb: chleb czy opłatek czy Ciało Jezusa? Jak to wyjaśniać, żeby nie zrobić błędu, a żeby dla dziecka było zrozumiałe?
Ostatnia wieczerza sprawowana była przez Jezusa jako Pascha. Podczas niej jedzono niekwaszony chleb i prawdopodobnie Jezus właśnie taki chleb łamał i rozdawał swoim uczniom. Na takim też chlebie w Kościele zachodnim do dziś sprawuje się Eucharystię. Dla dziecka to może być pierwszy problem: bo tam, gdzie my mówimy o chlebie, ono widzi bożonarodzeniowy opłatek w nieco innym kształcie.
Najpierw trzeba więc wyjaśnić, że to chleb. A potem – że przestaje być chlebem. Katecheza, choć próbuje, nie potrafi wytłumaczyć tej tajemnicy. Teologowie mówią o transsubstancji, ale mają świadomość, że to tylko imię dla niezrozumiałej rzeczywistości. Nie tylko dzieci, ale i my, dorośli, balansujemy na krawędzi tajemnicy, gdzie chwycić się możemy tylko wiary. Wierzymy, że niezależnie od naszej świadomości i niezależnie od naszych zmysłów po konsekracji chleb i wino przestają istnieć, a na ołtarzu jest Ciało i Krew Jezusa.
Czy Bóg nie mógł zrobić tego inaczej? Czy musiał wystawiać nie tylko dzieci, ale i nas na taką próbę wiary? Przecież mógł sprawić, żeby chleb po konsekracji jakoś się zmieniał, żeby łatwiej nam było w nim odczuć Jego obecność. Jeśli jednak nie sprawił, to zrobił to po coś. Może dlatego, żebyśmy nie zapomnieli, że chce być dla nas jak chleb powszedni? Nie odkładany na święta, ale taki, którego potrzeba, żeby zachować życie?
Nie wiemy, jaki był Boży plan i dlaczego postanowił właśnie tak. Ale jeśli stał się chlebem; jeśli chciał, żebyśmy widzieli i czuli Go tak, jak się czuje chleb powszedni, to Pierwsza Komunia dzieci może być szansą, żeby to znów odkryć: że można się Nim karmić nie tylko w niedzielę.
Eucharystia to modlitwa
Pięć warunków dobrej spowiedzi, sześć prawd wiary, siedem sakramentów, osiem błogosławieństw, dziesięć przykazań. „Błogosławiony owoc żywota Twojego”. „Pogrzebion”. „Pod Ponckim Piłatem”. Dzieci uczą się na pamięć, często nie rozumieją, pytają. Rodzice wzdychają, mówiąc o „pacierzowym terrorze”, który w przygotowaniach do Komunii Świętej wprowadza nerwowość i dodatkowe zmęczenie.
Tak naprawdę w owym zdawaniu i zaliczaniu kolejnych elementów nie chodzi o mnożenie trudności, ale o wiedzę i modlitwę. Wiara nie może być dewocją, czysto rytualną pobożnością. Dlatego potrzebna jest jej wiedza. Dla dzieci będzie to wiedza na poziomie formułek z katechizmu. Wiara dorosłych wymagać będzie już od nich trochę więcej. Warto to jednak dzieciom wytłumaczyć, że kiedy się chce z kimś rozmawiać, trzeba go trochę poznać. Kiedy się kogoś kocha, chce się wiedzieć o nim wszystko: co myśli, co go cieszy i co go boli. Wiedza religijna nie jest niczym innym, jak poznawaniem myślenia, radości i cierpienia Boga: na tyle, na ile można je poznać. Tak rozumiany katechizm przestaje być zbiorem trudnych regułek do wykucia.
Sama wiedza jednak nie jest jeszcze wiarą: do wiary potrzebne jest spotkanie z Jezusem, potrzebna jest z Nim rozmowa. I znów warto rozumieć, że uczone na pamięć modlitwy mają stać się nawykiem. Nie są jednak jedynym możliwym sposobem rozmawiania z Bogiem, ale podpowiedzią, w jaki sposób można do Niego mówić. Nigdy nie są niepotrzebne: wracamy do nich wtedy, kiedy jest najtrudniej i zaczyna brakować nam własnych słów. Najdoskonalszą modlitwą zaś jest sama Eucharystia: tu już nic nie musimy mówić, bo Jezus w naszym imieniu mówi do Boga.
Eucharystia to wspólnota
To wzruszająca uroczystość, nawet dla tych, którzy trafią na nią przypadkiem. Dla rodziców i chrzestnych wzruszająca szczególnie. To pierwszy w życiu dziecka moment, gdy doświadczają, że oto ono zaczyna żyć samodzielnie. Przestaje być tym, nad którym mieliśmy pełną kontrolę i o którym wiedzieliśmy wszystko. Staje się odrębnym bytem, ze swoimi tajemnicami, które zostawiać będzie Bogu w konfesjonale, ze swoim wewnętrznym życiem, do którego nie będziemy mieć dostępu. Przestaje być dzieckiem – staje się współbratem w wierze, odpowiedzialnym za swoje duchowe wybory.
Patrząc na dzieci w białych albach, doświadczamy, czym jest Komunia: to wspólnota, w której dobro i miłość promieniują na wszystkich i w której grzech rani pozostałych. Patrząc na dzieci, chcemy być lepsi dla nich, żeby i oni byli święci. Czujemy się odpowiedzialni za każde z tych dzieciaków. Ową przedziwną łączność i solidarność odkrywamy nawet w grzechu, kiedy obok nich klękamy w konfesjonale ze świadomością, że i dla nich, i dla nas dzieje się w tej chwili wielki cud miłosierdzia. Odkrywamy ją, gdy uczymy dzieci, jak przepraszać przed spowiedzią tych, którym wyrządziły krzywdę. Odkrywamy w świadectwie, którego dzieci potrzebują – ale i w antyświadectwie, kiedy trzeba jakoś wytłumaczyć, dlaczego mama i tata nie mogą przyjąć z nim Komunii. To zawstydza, ale i ten wstyd może być święty, jeśli motywuje do zmian. W Kościele nikt nie jest sam: to też ważna nauka płynąca z Eucharystii.
Eucharystia to obdarowanie
To prawda, że wystarczy otworzyć internet, żeby na każdym portalu znaleźć poradniki: co kupić chrześniakowi na Komunię, dziesięć najlepszych prezentów dla dziewczynki, pięć najlepszych laptopów dla chłopca, co jeśli nie tablet? A przecież już się powoli uodparniamy. Coraz więcej jest rodziców, chrzestnych, dziadków i cioć, którzy puszczają internetowe porady mimo uszu. W ramach prezentu zabierają dziecko na rodzinną pielgrzymkę albo na piknik. Urządzają ich otwieranie dzień po uroczystości, żeby oddzielić je od kontekstu sakramentu. Szukają równowagi i zamiast demonizować prezenty, starają się pokazać ich znaczenie. Owo znaczenie kryje się w słowie „obdarowanie”. Dar to coś więcej niż materialny prezent. Jego celem nie jest podniesienie stopy życiowej obdarowanego, ale sprawienie, żeby stał się on szczęśliwszy. Ta świadomość pozwala rozmawiać z dzieckiem o różnicy między radością a szczęściem. Pozwala prowadzić je najpierw do prostego odkrycia, że laptop da mu radość, ale większym szczęściem jest być razem w rodzinie. Potem można mówić więcej: o tym, że prawdziwe dary serca dają ci, którzy je znają i kochają, bo tylko oni wiedzą, co je uszczęśliwia. I przez pojęcie daru próbować tłumaczyć Boga: tego, który je zna i kocha, więc daje to, co najlepsze.
To też uczy nas, dorosłych: prowadzi do odkrycia, że w samej Eucharystii jest dar największy, jaki możemy dostać: bo to szczęście nie na lata, ale na całą wieczność.