Logo Przewdonik Katolicki

Dobrowolność i przymus da się połączyć

Dorota Niedźwiecka
ILUSTRACJA AGNIESZKA SOZAŃSKA

Z Manuelą Pliżgą-Jonarską o projekcie mediacji przed rozwodem rozmawia Dorota Niedźwiecka

Projekt wprowadzenia obowiązkowych mediacji przed rozwodem do Kodeksu postępowania cywilnego jest w fazie początkowej, a w większości mediów już roi się od negatywnych komentarzy. Jest Pani przeciw czy za projektem?
– Jako mediator praktyk widzę wiele korzyści wprowadzenia takiego zapisu, jeśli będzie on dobrze przemyślany i systemowy. Zapis w kodeksie daje większe poczucie bezpieczeństwa, trwałości i dostępności mediacji rodzinnej jako instytucji prawnej. Staje się bardziej skutecznym narzędziem informowania o możliwości mediacji rodzinnej dla tych, którzy o niej nie wiedzą. Pozwoli także utrzymać prawną stabilność rozwiązań: bo dzięki niemu wiadomo, że ustawodawca przeanalizował rozwiązanie, sprawdził jego skuteczność, a pomysł nie minie za rok czy dwa, lecz będzie systematycznie wprowadzany w życie.
Ponieważ jest to projekt w fazie przygotowawczej, przed nami jest jeszcze dużo pytań o konkretne rozwiązania. Na przykład o to, kto będzie płacił za mediacje, jeśli małżonków nie stać lub czy Skarb Państwa będzie płacił za mediacje w każdym wypadku, czy będą od tego wyjątki?
  
Przypomnijmy: co to jest mediacja rodzinna?
– To spotkania małżonków lub innych członków rodziny z odpowiednio przygotowanym mediatorem rodzinnym, z którym w sposób bezpieczny i poufny mogą omówić kwestie sporne w małżeństwie czy rodzinie. Celem mediacji jest zakończenie sporu. A także ustalenie  planu działania i zobowiązań tak, by trwale i na zawsze rozwiązać problemy rodzinne.
Mediacje mogą dotyczyć zasad rekonstrukcji małżeństwa, albo – gdy nie ma szansy na ratunek – zasad rozstania. Ale też wszystkich innych spornych spraw, które budzą dużo emocji, np. podziału majątku, opieki nad dziećmi czy starszymi rodzicami. Mediacje często kończą się porozumieniem, ponieważ mediator nie narzuca rozwiązań, lecz korzystając z fachowej wiedzy o komunikacji, psychologii rodziny czy prawie rodzinnym pomaga stronom znaleźć najlepsze dla nich rozwiązania, które każdy z nich zaakceptuje i będzie dobrowolnie wdrażał w życie.
 
Jak więc ma się obowiązkowość mediacji małżeńskich, którą planuje się w kodeksie, do dobrowolności, którą metoda mediacji zakłada?
– Tak, to ważne pytanie. Zasada dobrowolności jest w mediacjach podstawowa i nie da się z niej zrezygnować. To dzięki niej mediacje wprowadzają skuteczną i trwałą zmianę. Natomiast kierowanie spraw do mediacji to osobna kwestia. W momencie kryzysu małżonkowie często działają pod wpływem emocji, zamiast usiąść spokojnie do stołu i porozmawiać. Na przykład o tym, jak wyobrażają sobie przyszłość swoją i dzieci za rok czy za kilka lat. Czy rozwód jest jedynym rozwiązaniem? A może jest jeszcze szansa na terapię, zbudowanie na nowo małżeństwa? Nieraz mam wrażenie, że trzeba – w cudzysłowie – „na siłę” zaprosić małżonków do stołu mediacyjnego po to, by poinformować ich o możliwościach, jakie mają do wyboru, bo konflikt bez pomocy osoby trzeciej łatwo wymyka się spod kontroli.
 
Można więc pokazać jeszcze inny sposób na rozwiązanie ich problemów?
– Dokładnie. Na dodatek szybszy i tańszy niż wieloletnia walka, która potrafi wyniszczyć ich i osoby bliskie. Podczas wstępnej rozmowy z mediatorem rodzinnym małżonkowie mają możliwość poznać narzędzia, które mogą im pomóc w spokojnym, poufnym, polubownym rozstrzygnięciu sporu. Po takiej rozmowie wstępnej mają więcej informacji i sami mogą zdecydować, czy chcą z niej skorzystać. Na pierwszy rzut oka to połączenie ognia i wody, jednak z praktyki wiem, że ten przymus z dobrowolnością da się połączyć.
 
Chodzi o to, by przymus dotyczył tylko pierwszego spotkania?
– Tylko taki przymus prawny wchodzi w grę i tylko taki jest stosowany w państwach zachodnich. Kolejne spotkania absolutnie w każdym systemie będą dobrowolne. Bardzo mi się podoba system rozwiązań prawnych w Wielkiej Brytanii czy Niemczech, gdzie małżonkowie muszą się wybrać na pierwszą wizytę do konkretnego mediatora po to, by od niego usłyszeć, na czym polega metoda. To oznacza, że nie wystarczy, by powiedzieli pospieszne „nie chcemy mediacji” na sali rozpraw, lecz zyskują czas, by zastanowić się nad sensem tej metody. Z dyskusji wokół projektu widać, że w Polsce idziemy w bardzo dobrym kierunku.
 
Potrzeba zrozumienia, by zgodzić się na mediacje?
– Z mojej praktyki wynika, że małżonkowie przychodzący po raz pierwszy na mediacje nie zawsze chcą się im poddać, bo np. mówią, że nie chcą terapii lub: „decyzje już zapadły”. Prawnik czy sędzia, który ich skierował, nie zawsze ma możliwość pokazania wszystkich korzyści z mediacji i odpowiedzi na wątpliwości. Dopiero w trakcie rozmowy, gdy wyjaśniam im sposób i korzyści, zaczynają interesować się metodą i w większości wypadków się na nią decydują.
 
Wiele zależy tu od konkretnego mediatora.
– Osoby korzystające z mediacji opowiadają o prywatnych sprawach, stąd ważne jest, czy przyjmą mediatora jako kogoś, komu mogą zaufać. Ale też dużo zależy od postawy i otwartości sędziego, który ich skieruje. Uważam, że do mediacji nie trafiłoby wielu małżonków, gdyby sędzia ich nie skierował.
 
To oznacza, że aby wypełnić tak ważne zadanie, nie wystarczy zrobić 60-godzinny kurs mediacji.
– Tak, rząd potrzebuje zwrócić uwagę na to, czy mamy wystarczającą ilość dobrze przygotowanych mediatorów rodzinnych. To duża odpowiedzialność, mediator łatwo może być wciągany w manipulacje małżeńskie. Musi więc sprawnie posługiwać się odpowiednimi narzędziami, mieć odpowiednią postawę i etykę pracy. Mediacje można porównać do operacji na otwartym sercu. Nie bardzo wiedząc, co się robi, zamiast pomóc, można zaszkodzić.
  
Nie wiemy jeszcze, czy obowiązek mediacyjny będzie dotyczył wyłącznie małżonków, którzy mają dzieci czy także małżonków bezdzietnych. Które rozwiązanie jest Pani zdaniem bardziej służące?
– Mediacje mogą okazać się pomocne dla każdego małżeństwa. Jednak w momencie, gdy z jakiś względów, np. finansowych, trzeba będzie ograniczyć grupę docelową, uważam, że większą ochroną powinna być objęta rodzina, która ma małoletnie dzieci. Dzieci w konflikcie są bezbronne, czują się rozdarte między jedną i drugą stroną, często są też wykorzystywane jako strona w sporze. Mediacje pomagają oddzielić konflikt małżeński od bycia rodzicem. Wrócić na Ziemię z kosmosu awantur i spojrzeć na dziecko, które potrzebuje wsparcia, stabilności i przewidywalności. „OK. Tu są sprawy małżeńskie. A tu zastanówmy się, jakie zobowiązania podejmie każde z nas wobec dziecka? Kto przygotuje obiad dla Jasia, a kto odrobi lekcje z Marysią?”. Rodzice w takiej sytuacji potrzebują wsparcia i automatycznych wskazówek, a dziecko – spokoju i pewności. „OK. Mama  z tatą muszą pewne rzeczy poukładać, ale na pewno tatuś zawiezie cię dziś do przedszkola, a mamusia odbierze”. W sytuacji, kiedy małżonkowie nie są w stanie z powodu trudnych emocji myśleć o dziecku, to mediator przyjmuje rolę adwokata dziecka i pokazuje rodzicom, co ono czuje i czego potrzebuje, co z kolei ułatwia im pozostać dobrymi rodzicami w sytuacji kryzysu rodziny.
 
A co z osobami, które chcą się rozwieść ze względu na przemoc domową? Jak podejść do obowiązku spotkania z katem na mediacjach?  
– Tutaj powinien być wyjątek, bo takich spraw zasadniczo się nie mediuje. O ile w mediacji mediator jest w stanie wprowadzić równowagę w rozmowie: by każda ze stron miała przestrzeń wypowiedzi i nikt nikogo nie atakował, to nie jest tego w stanie zagwarantować, gdy wyjdą one z gabinetu. Podobnie: nie mediujemy osób uzależnionych o narkotyków, alkoholu czy chorych psychicznie. W mediacji obie strony deklarują pewne zobowiązania, a w tych przypadkach osoby nie są w stanie podjąć zobowiązań lub z tych zobowiązań będą się wycofywać.
 
W mediacji mamy do wyboru spotkanie dwu- i trójstronne. Które z nich Pani zdaniem powinien uwzględnić w projekcie prawodawca?
– Rzeczywiście, mediator może pierwszą sesję informacyjną prowadzić z każdą ze stron osobno lub wspólnie. To zależy od poziomu konfliktu między małżonkami. Natomiast w trakcie samej mediacji rodzinnej zasadą jest rozmowa wspólna obojga małżonków, bo rodzina powinna rozmawiać także o tym, co ich boli przy wspólnym stole.
 
Czy Pani zdaniem wprowadzenie obowiązkowych mediacji do kodeksu jest wystarczające, by tam, gdzie to możliwe, uratować związek, a tam, gdzie niemożliwe – rozstać się w sposób cywilizowany?
– Na początek tak. Lecz w dalszej perspektywie główny problem, czyli nieumiejętność komunikacji w małżeństwie zostaje nierozwiązana. To tak, jakby dać komuś prowadzić samochód, a nie nauczyć go jeździć. Dalekosiężnym ideałem byłoby to, gdybyśmy potrafili w taki sposób się komunikować, by móc pokierować małżeństwem we własnej alkowie, bez osób trzecich.
 
Nasi rodzice często tego nie umieli, więc dzieci także nie umieją.
– W szkołach uczymy fizyki, chemii, a nie uczymy tak ważnej umiejętności życiowej jak umiejętność komunikowania się i radzenia sobie z konfliktem. Dlatego dobrze by było, gdyby za rozwiązaniami w kodeksie szły konkretne propozycje, gdzie i jak uczyć się rozmowy w kryzysie. I np. systemowe wdrażanie w szkołach dodatkowego przedmiotu, jakim byłaby komunikacja i zarządzanie konfliktem. Takie umiejętności poprawiłyby jakość relacji w społeczeństwie, w małżeństwach, pomiędzy rodzicami i dziećmi. A co za tym idzie – podniosłyby kapitał społeczny i poziom zadowolenia z życia każdego z nas. Bo każdy spotyka w życiu sytuacje konfliktowe i to od nas zależy, jak do nich podejdziemy – czy nas to złamie, czy wzmocni. Dzięki uczeniu umiejętności dialogu w sytuacji kryzysu moglibyśmy wprowadzić trwałą, pozytywną zmianę i stać się społeczeństwem kompetentnym komunikacyjnie i bardziej szczęśliwym.
 
 
Manuela Pliżga-Jonarska
Mediatorka rodzinna, trenerka mediacji, kompetencji komunikacyjnych i międzykulturowych. Z wykształcenia prawnik. Autorka i koordynatorka międzynarodowych projektów dotyczących mediacji i rozwiązywania konfliktów. Posiada wieloletnie doświadczenie jako mediator prywatny i sądowy w sprawach karnych oraz rodzinnych, w tym w sytuacji rodzicielskiego uprowadzenia dziecka za granicę. Kierownik merytoryczny studiów podyplomowych „Mediacje rodzinne i małżeńskie” na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki