Absurdalnie – a jednak! Po przeszło tysiącu lat porzucamy wszystkie dotychczasowe interpretacje i czytamy Wojciecha na nowo. Zostawiamy nieco na boku opracowane na wszystkie sposoby jego męczeństwo i życiowe porażki. To, co odkrywamy, okazuje się zaskakująco aktualne. Św. Wojciech staje się właśnie mistrzem nowej duchowości.
Rana pierwsza.
Rozdarcie między sprawiedliwością a miłosierdziem
W naszym świecie
Choć wydaje się, że po objawieniach św. Faustyny, po jej kanonizacji, po pontyfikacie Jana Pawła II i po nauczaniu papieża Franciszka nie będziemy mieli dylematu, on pozostaje żywy. Wierzymy w Jezusa Miłosiernego, który przygarnie nas, gdy westchniemy „Jezu, ufam Tobie”. Nieco trudniej czasem uwierzyć, że tak samo przygarnie innych, którzy – nie daj Boże! – popełnili więcej błędów niż my. Nie mamy ochoty stanąć z nimi w jednym szeregu. Owszem, pragniemy Bożego miłosierdzia, ale chcemy też, by zauważył, że zasłużyliśmy na nie bardziej. Miłosierdzie próbujemy odmierzać jak lekarstwo, zamykając je w kategoriach ludzkiej sprawiedliwości: komu ile można wybaczyć, komu już nie, bo miłosierdzie stanie się zgorszeniem.
W świecie Wojciecha
Wtedy było tak: zdradzony mąż miał prawo zabić swoją żonę za to, że przyniosła mu hańbę. I zdarzyło się, że pewien mężczyzna zabił na miejscu kochanka żony, ona sama zdołała uciec i schronić się u biskupa Pragi. Złapała się ołtarza, licząc na kościelne prawo azylu: na to, że będzie bezpieczna, a mąż ochłonie z pierwszego gniewu. Ale przyszli po nią do kościoła. Biskupa Wojciecha obezwładnili, a ją wywlekli przed kościół i ścięli. Nie mógł już jej pomóc, ale nie przestał mówić o zbrodni i potępiać tego, co się stało. Wypędzili więc własnego biskupa z Pragi. Taką cenę zapłacił Wojciech za obronę miłosierdzia.
Bądź odważnie miłosierny
Miłosierdzie wymaga odwagi i dyscypliny umysłu. Trzeba odsunąć wyuczone przez wieki obrazy o sprawiedliwości i liczeniu win oraz kryteria oceny człowieka: czy zasłużył, czy nie zmarnuje, czy nie ma w tym jednak jego winy? Trzeba stanąć często samotnie naprzeciw tych, którzy o miłosierdziu będą mówić, ale starannie wyliczając, kiedy już można je okazać, a kiedy jeszcze nie.
Miłosierdzie zawsze będzie zgorszeniem dla niemiłosiernych. Miłosierdzie nigdy nie będzie zgorszeniem dla kochających. W rozdarciu między prawem i obyczajem a miłosierdziem, sztuką świętości według św. Wojciecha jest stanąć po stronie miłosierdzia. On nie pytał. Stracił swoje biskupstwo, bo bronił kobiety, która absolutnie na to nie zasługiwała i która swoim grzechem zawiniła nieszczęściu, w którym się znalazła. Nikt by go nie potępił, gdyby uznał, że trudno, stało się, ale trzeba zadbać o tych „lepszych”. Wojciech rozumiał, że dla Boga nie ma „lepszych” i „gorszych”, a Jego miłosierdzie nie ma nic wspólnego z matematyką.
Rana druga.
Rozdarcie między wiarą a polityką
W naszym świecie
Życie społeczne i religijne zawsze będą się przeplatać. Kultura i religia w naturalny sposób będą się uzupełniać. Nie da się wiary człowieka zamknąć wyłącznie do jego prywatności, bo decydować będzie ona o wszystkich jego wyborach: również tych, dokonywanych w życiu publicznym. Takie mieszanie się przestrzeni sacrum i profanum jest naturalne, na nim wprost polega przenikanie świata Ewangelią. Problem, z którym mamy dziś do czynienia, polega na czymś innym: na tym, że mieszają nam się kompetencje. Politycy próbują sugerować biskupom, o czym i jak powinni mówić. Chrześcijanie często bardziej troszczą się o kształtowanie prawa niż kształtowanie sumień. Kto tylko chce zdobyć świecki rząd dusz, podpiera się autorytetem Kościoła: niezależnie od tego, czy Kościół swoim autorytetem chce go podeprzeć. Kto chce troszczyć się o trwanie Kościoła, mówi głównie o zagrożeniach dla chrześcijańskiej cywilizacji i kultury, zagrożeniach dla wypracowanych przez wieki struktur.
W świecie Wojciecha
Wtedy było tak: nawracano siłą. Nikt nie przekonywał ludzi po wsiach do tego, żeby porzucali swoje wierzenia i obyczaje, a wyznawali Jezusa jako Zbawiciela. Ot, chrześcijańscy władcy podbijali pogańskie ziemie i stawiali na nich swój zamek, a przy nim kościół. Przy okazji lała się krew, ale ważniejsze od niej było, że w ten sposób po Europie rozprzestrzenia się nowa i piękna kultura, wiedza, cała wielka cywilizacja. Nikogo to nie raziło, nikogo nie dziwiło. Wiara, polityka, architektura, władza: wszystko to podbijało nowe ziemie jednym szerokim, zwykle krwawym frontem. Tylko Wojciech – szalony na tle swojej epoki! – chciał inaczej. Postanowił iść na misje bez bagażu kultury, cywilizacji, władzy czy broni. Postanowił iść z samą tylko Ewangelią.
Bądź wierny wierze
Chrześcijaństwo dało nam setki tysięcy wspaniałych dzieł, które kształtują naszą tożsamość, i głupotą byłoby z nich zrezygnować. Dużej uważności jednak wymaga, żeby mimo wszystko nie utożsamiać tych dzieł z samą wiarą. Nie można utożsamić z wiarą ani żadnej filozofii, ani politycznej idei, ani ideologii, ani partyjnego programu. Nie można utożsamić z wiarą nawet chrześcijańskiej cywilizacji, która na wierze wyrosła. Trzeba to wiedzieć i odróżniać jedno od drugiego. Bo być może nigdy to się nie stanie: ale gotowi być musimy na to, żeby ocalić w sobie wiarę nawet wtedy, gdyby runęła i cywilizacja, i filozofia, i partyjne programy.
Sztuką świętości jest we wszystkim dawać pierwszeństwo wierze. Nic nie może sprawić, że sprzeciwimy się Ewangelii: nie wolno nam tego zrobić nawet w obronie cywilizacji czy kultury.
Tak żył Wojciech. Wiedział, że idąca wraz z ewangelizacją Europy kultura jest dobra: znał przecież Rzym i jego piękno. Ale nie chciał w imię jej niesienia używać siły, sprzeciwiając się Ewangelii. Dlatego: żadnego podboju i przelewania krwi pogan. Dlatego żadnej broni i żadnych żołnierzy u boku. Tylko krzyż i Ewangelia. Bardziej niż na budowaniu cywilizacji zależało na tym, żeby kilka kolejnych osób, garstka mieszkańców jakiejś pogańskiej wsi, poznała Jezusa: prawdziwego, prostego, bez nadbudowy, którą dała Mu obca dla nich kultura. Wojciech widział sedno i to nim był radykalnie przejęty: chciał głosić, że Jezus zmartwychwstał. Całą resztę zostawiał politykom swojego świata.
Rana trzecia.
Rozdarcie między gorliwością a roztropnością
W naszym świecie
Kiedy już można zrobić w świecie coś dobrego, kiedy nadarza się okazja: władza, dostęp do mediów, jakikolwiek wpływ na innych, chcemy to zrobić od razu. Szybko, jednym cięciem, w ciągu jednego miesiąca, jednego roku, jednej kadencji. Zmienić prawa, wprowadzić reformy, wychować ludzi, zadbać wreszcie o porządek. Jednym kazaniem porwać tłumy, które już nie wrócą do grzechów. Jednym tekstem zmienić myślenie o rzeczywistości. Jedną ustawą sprawić, że społeczeństwo stanie się lepsze. Owoce naszej pracy powinny być od razu widoczne, olśniewające od pierwszego wejrzenia, a tłumy powinny je oklaskiwać. Ktoś tam pewnie się zbuntuje, ktoś inny ucierpi, ale mniejsza o to: przecież cel, który nam przyświeca, jest szlachetny. Dobrze to znamy. Tak się dzieje w naszych zakładach pracy i w naszych parafiach, tak się dzieje w polityce i nawet w szkołach nauczycielom zaczyna czasem brakować podstawowej mądrości: długomyślności, to znaczy cierpliwego czasu na owoce.
W świecie Wojciecha
Wtedy było tak: Wojciech przesadził. Chciał dokładnie tak samo, jak my dzisiaj: wszystkiego od razu. Jako biskup Pragi duszę swojej diecezji chciał zmienić natychmiast. Natychmiast jego wierni i księża mieli porzucić nawyki, które przez setki lat wrastały w ich obyczajowość. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mieli zachwycić się przykładem swojego biskupa, uwierzyć mu i z dnia na dzień zmienić swoje życie. Trochę tak, jakby posiał ziarno, a potem każdego dnia rozkopywał ziemię, żeby sprawdzić, czy już kiełkuje. Co więcej: walczył sam. Wszystkich sobie zraził, wszystkich potępił, nikt nie był gotów stanąć po jego stronie. Cóż z tego, że chciał dobrze i że miał rację? Oprócz racji w sztuce świętości trzeba mieć również świętą cierpliwość.
Bądź towarzyszem w drodze
Ludzie czasem dojrzewają powoli. Ludzie w żadnym czasie – ani dziś, ani za czasów Wojciecha – nie lubią być zmieniani na siłę. Kto tego nie odkryje, w imię szczytnych ideałów poniesie sromotną klęskę, jak się Wojciech, wypędzony z Pragi jej biskup. Kto zrozumie, będzie potrafił trudne i wymagające chrześcijańskie wartości wprowadzać z miłością i krok po kroku, nieustannie, choć delikatnie podnosząc poprzeczkę. Kto zrozumie, będzie potrafił nie potępiać, ale towarzyszyć człowiekowi, który od Ewangelii jest daleko. Jeśli go potępi za opieszałość, już nigdy się nie spotkają. Jeśli będzie poganiał lub ciągnął za sobą, tamten w końcu się zmęczy i zrezygnuje. Jeśli pójdzie z nim razem, choćby bardzo powoli, wspólnie dotrą w końcu do Jezusa.
Tego Wojciech nie wiedział. W tym punkcie przegrał. Chciał zmienić natychmiast wszystko i wszystkich. Ale i na błędach świętych świętości można przecież się uczyć.
Rana czwarta.
Rozdarcie między godnością a prostotą
W naszym świecie
Na odpowiednim stanowisku trzeba mieć odpowiedni samochód. Na pewnym etapie kariery, czy to świeckiej, czy duchownej, pojawia się magiczna bariera: „Nie wypada”. Korony z głów różnym ludziom spadają w różnych momentach: przy jedzeniu z papierowego talerzyka w przydrożnym barze, kupnie używanego samochodu czy torebki bez logo, mieszkaniu w nieodpowiedniej dzielnicy, czasem nawet w przyznaniu się do znajomości z kolegą sprzed lat. Wraz ze wzrostem kariery zmienia się ubranie, zmienia się telefon, zmienia się nawet język: z mówionego na głoszony. Potem dziwią się ludzie, kiedy biskup siada na schodach albo zamawia pizzę, bo jak to możliwe, że jest taki prosty? Potem oburzają się, że papież w starych butach po świecie lata, a w swoich przemówieniach nie używa teologicznych terminów, bo jak to możliwe, że nie dba o godność urzędu?
W świecie Wojciecha
Wtedy było tak. Kiedy Wojciech był biskupem, całe swoje – dużo większe niż dzisiaj! – dochody dzielił na cztery części. Trzy z nich oddawał na potrzeby Kościoła i na to, żeby wykupować jeńców, karmić ubogich, utrzymywać biedny wówczas jak myszy kościelne kler diecezjalny.
Kiedy wypędzony z Pragi zatrzymał się na Awentynie, żył jak prosty mnich. On, biskup i syn książęcego rodu, czyścił kuchnię i był chłopcem na posyłki dla kucharzy. To on też dbał o to, żeby braciom nie brakowało wody, a że wodociągów wówczas nie znano, przynosił ją ze studni do cel rano, a w południe i wieczorem do stołu. Zapamiętano, że wszystkie swoje obowiązki wykonywał bardzo starannie. Biskup? Książę? Jeden z wielu, zakochanych w Bogu, nikt więcej.
A potem jeszcze, kiedy tuż przed pójściem na misje do Polski i Prusów zatrzymał się na dworze przyjaciela, młodego cesarza Ottona, wymykał się nocami ze swojego pokoju i ukradkiem czyścił dworzanom buty. Biskup polerujący buty służby hotelowej i pana portiera, i przynoszący zupę do stołu podczas spotkania ze swoimi księżmi: taki był Wojciech w tłumaczeniu na dzisiejsze czasy.
Bądź prosty
Prostota wcale nie jest łatwa. Przecież te wszystkie małe zaszczyty: pierwszeństwo w kolejce, samodzielny pokój, specjalna przepustka ułatwiają codzienne życie. Przecież te wszystkie małe luksusy: droższy, a więc trwalszy materiał na garnitur; droższy, a więc bezpieczniejszy samochód; droższa, a więc lepsza szkoła dla dziecka; droższy, a więc zdrowszy posiłek w luksusowej knajpie wcale nam nie szkodzą. Nie szkodzą też innym, więc dlaczego sobie na to nie pozwolić?
Wojciech wiedział, jak łatwo jest wybić się ponad innych – i wiedział, jak to jest szkodliwe. Wiedział, że jeśli przestanie być prosty, przestanie rozumieć ludzi i ludzie przestaną go rozumieć. W spotkaniu godności z prostotą sztuką świętości według Wojciecha jest pozostać prostym: bez blichtru, tytułów i złotych klamek. Tylko w ten sposób spotkać można Boga: w solidarnym spotkaniu z każdym, nawet najprostszym człowiekiem.