„Podstawowym problemem w sporze o aborcję nie jest, jak sądzę, ochrona życia dziecka jeszcze nie urodzonego. Gdyby obrońcom życia chodziło o dobro dziecka, to zajęliby się stworzeniem takich warunków, które by do aborcji nie zmuszały. A zatem: wychowanie i przygotowanie do świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa (szkoła), dostępność środków antykoncepcyjnych (najlepiej ich refundacja przez NFZ, by były dostępne także dla najuboższych), powszechna dostępność żłobków i przedszkoli, wsparcie socjalne, kodeks pracy nie dyskryminujący kobiet. To wszystko w debacie o aborcji jest wprost albo dyskretnie pomijane. O co zatem chodzi w tym sporze? Jednym chodzi o zawładnięcie sumieniami, prawami i wolnością innych. Drugim o spokój własnych sumień, który chcą kupić często niewyobrażalnym cierpieniem innych”.
Autorem tych słów jest prof. Tadeusz Gadacz, wybitny filozof i religioznawca, były prowincjał zakonu pijarów, który w 1995 r. zrzucił habit i odtąd działa jako człowiek świecki. W każdej z wymienionych przez profesora kwestii napisano już wiele, dzieląc argumenty na za i przeciw. Nie będę ich powtarzał, bo nie miejsce po temu. Chodzi mi o wniosek, którego prostota i jednoznaczność zupełnie nie pasują do podanej wyżej listy realnych problemów. Według prof. Gadacza zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej chcą tylko zachłanni poszukiwacze władzy i dominacji, lub ‒ w najlepszym wypadku ‒ ci, którzy chcą zagłuszyć własne sumienie. Czyżby?
Jako katolik wolałbym, aby aborcja zakazana była całkowicie, choć bez karania kobiet (tej właśnie zmiany chcą biskupi). Biorę jednak pod uwagę głosy tych, którzy obawiają się prób naruszania kompromisu aborcyjnego, które mogłyby w obecnej sytuacji, wbrew intencjom inicjatorów zmian, tylko sprawę pogorszyć, doprowadzając do nowej fali społecznej niechęci wobec stanowiska Kościoła. Takiej, jakiej świadkami byliśmy na początku lat dziewięćdziesiątych. I nie chodzi tu wcale o dobry czy zły wizerunek Kościoła, ale o życie nienarodzonych. Rzeczona fala może doprowadzić do przepchnięcia ustawy rozszerzającej przypadki legalnej aborcji. A to już byłaby moralna katastrofa. Fakt jednak, że i ja wspieram dążenia do pełnej obrony życia kwalifikuje mnie, jak sugeruje prof. Gadacz, do grona hipokrytów?
Aborcja to problem trudny, więc łatwiej jest, korzystając ze statusu poważnego analityka, wystawiać proste cenzurki, dokładając ile wlezie obozowi władzy ‒ bo na to właśnie czeka środowisko miłe profesorowi. A że przy okazji dostanie się też ludziom, którzy politykami nie są, lecz szukają trudnych rozwiązań tego arcytrudnego problemu? To już profesora nie obchodzi, widać nie dla nich pisze na Facebooku (skąd pochodzi cytat).
Przed rokiem z okładem prof. Gadacz zapowiedział: „Jestem wkurzony i idę w politykę”. Radziłbym mu mniej inwestować we wkurzenie, bo tego towaru mamy dziś w Polsce aż nadto. W odróżnieniu od refleksji i rozwagi.