Sąd Najwyższy USA uchylił swój własny wyrok z roku 1973. Wtedy uznał, że prawo do aborcji jest prawem federalnym. Kobieta o nazwisku Roe wygrała tym samym sprawę przeciw stanowi Teksas, który reprezentował jego prokurator generalny Wade. Ale konsekwencje wyroku w sprawie Roe versus Wade były szersze. Pociągnęło to za sobą uchylenie ustaw antyaborcyjnych obowiązujących w wielu stanach. Teraz Amerykanie wrócili do punktu wyjścia.
Rzecz budzi potężne emocje nie tylko w Ameryce, wystarczy wejść na pierwszy z brzegu liberalny czy lewicowy portal w Polsce. Nie zamierzam prowadzić na łamach katolickiego tygodnika debaty o istocie sporu wokół aborcji. Warto jednak się odnieść do kilku obiegowych opinii niejako mu towarzyszących.
Czytamy, że upolityczniony Sąd Najwyższy narzuca swoje preferencje ideologiczne Ameryce. Skoro Donald Trump mianował kilku konserwatywnych sędziów, teraz całe społeczeństwo zbiera tego owoce. Dlaczego jednak w podobny sposób, jako konsekwencję poglądów nie tylko na prawo, ale na czystą aksjologię, nie interpretować werdyktu z 1973 r.?
To prawda, że był wokół niego wtedy szerszy konsensus. „Za” głosowali nie tylko sędziowie liberalni, ale także dwaj nominaci republikanina Richarda Nixona. Z kolei jednak przeciw był nie tylko trzeci nominat Nixona, protestancki konserwatysta, ale też sędzia Byron White, liberał, ale też katolik, mianowany przez demokratę Kennedy’ego. Wtedy jeszcze takie postawy się zdarzały. Polaryzacja nie była do końca zero-jedynkowa.
Sąd wyprowadził prawo do aborcji z prawa do prywatności, które bynajmniej nie jest wprost zapisane w amerykańskiej konstytucji. Była to interpretacja skrajnie naciągana. Takie było jednak orzecznictwo amerykańskich sądów i takie jest nadal. Ewolucja poszła w kierunku coraz większej władzy sędziów w dziedzinie modelowania rzeczywistości. Całe społeczne doktryny są aplikowane Ameryce za fasadą suchych prawniczych formułek, tak wtedy jak i teraz. Skądinąd i dziś nie wszyscy z sześciu sędziów, którzy wyrok Roe versus Wade uchylili, są mianowani przez Trumpa.
Podnosi się, że najwyższy trybunał sprzeciwia się ocenom 60 proc. Amerykanów. Ale przecież tak się dzieje w wielu innych przypadkach. Karę śmierci znoszono praktycznie wszędzie wbrew większości wyborców. Zrobił to też na chwilę Sąd Najwyższy USA, tyle że potem się z tego wycofał. Liberalne i lewicowe elity w takich przypadkach nie krzyczą „Vox populi vox dei”. W sporze o aborcję sięgają po ten argument.
Co najważniejsze jednak, amerykańscy sędziowie nie zakazali bynajmniej aborcji w całym kraju. Pozwolili decydować na powrót stanom. Stanowe legislatury składają się z ludzi zawdzięczających swój mandat wyborowi przez obywateli. Tak więc to teraz będzie decydować wola ludu, a nie wola kilku szacownych prawników. W teorii można sobie wyobrazić, że wszystkie stany będą się opowiadać za wolną aborcją. Tyle że na razie tak nie jest. Stąd wściekłość liberałów.
Oczywiście za tym sporem o granice tego co federalne, a co stanowe, kryje się starcie różnych wizji świata. Zakwestionowano nieuchronność przemian w jedną stronę: ku prymatowi ludzkiego, nieograniczonego szczęścia ponad innymi wartościami, w tym ponad ochroną słabszych. Dlaczego jednak jeden pogląd w tej sprawie ma być ideologiczny, a drugi nie? I dlaczego mamy żyć w przekonaniu, że wybory ludzkości podlegają prawom deterministycznej nieuchronności? Na razie i tak w krajach cywilizacji judeochrześcijańskiej pleni się taki determinizm wyjątkowo bujnie. Ten wyrok to jedynie nieznaczny wyłom w tej zasadzie.