40 dni Wielkiego Postu i 40 dni, w których Jezus przebywał na pustyni. My potrzebujemy nawrócenia, ale Jezus go nie potrzebował…
– To prawda. Nie potrzebował ani nawrócenia, ani wyjścia na pustynię, ani chrztu. To są gesty, które mają nam powiedzieć coś więcej niż słowa. Jezus w ten sposób pokazał, jak głęboko się z nami jednoczy i jak mocno solidaryzuje z naszymi słabościami i naszymi ciemnościami. Solidaryzuje się z nami także w śmierci. Pokusy, których doznawał na pustyni, pokazują, że Bóg dzieli z nami codzienność. Pokazał, że jeżeli On zwyciężył, to i my z Nim zwyciężamy zło. Grzech został zwyciężony, Szatan został zwyciężony, śmierć która jest konsekwencją grzechu, została zwyciężona.
Jezus solidaryzuje się, ale daje nam też konkretne wskazówki, jak radzić sobie z tym czasem pustyni i kuszenia.
– Oczywiście Jezus w walce z pokusami posługuje się słowem Bożym, co się często podkreśla. To nie jest jednak jakiś cudowny sposób, jakieś magiczne zaklęcie – wypowiem słowa i będzie dobrze. Jezus wypowiada te słowa, będąc w relacji z Ojcem. I to jest klucz. Jeżeli ja uwierzę w miłość Bożą, że jestem kochany, że dla Boga jestem najwyższą wartością, to patrzę na pokusy czy na czas pustyni w zupełnie innym kontekście. Odkrywam, że nawet jak jestem w ciemności, to On jest moim światłem. I że nie jestem sam. Nigdy.
Samotność jest jednak uczuciem bardzo powszechnym. Dlaczego?
– To, co nas blokuje w przyjęciu prawdy o miłości Boga, to są najczęściej zranienia, których doświadczyliśmy. Stajemy się nieufni poprzez czyny drugiego człowieka, który nas zranił. To są jakieś nieporozumienia w relacji z innymi czy chociażby brak miłości rodziców. Z tym mamy przychodzić do Jezusa i prosić Go: Jezu uzdrów mnie, potrzebuję Twego uleczenia i zaakceptowania siebie”. W tej drodze duchowej, kiedy buduję żywą relację z Jezusem, pojawia się taka potrzeba wyjścia na pustynię, by oczyścić moje „ja”.
Pustynia jest miejscem, gdzie nie ma warunków potrzebnych do życia. Jesteśmy sami, nie ma wody, jest gorąco, nie ma się gdzie schować… Nie mamy ochoty wchodzić w takie miejsce.
– Sensem wyjścia na pustynię jest Jezus, który staje się bardziej widoczny, gdy znikają inne konteksty. W tej sytuacji nic nie jest w stanie nas ucieszyć, tylko On. Sensem jest poznanie siebie, co jest bolesne. Ale bez świadomości własnej słabości nie możemy pójść dalej. To właśnie w kryzysie rośnie nasza wiara, a nie, gdy wszystko się układa. Wiara rodzi się w ciemnościach, gdzie jesteśmy już tylko z Nim i na Nim zaczynamy budować nasze życie. Wzrasta ufność w to, że nawet jeżeli jest mi trudno, to to jest Jego droga dla mnie, bo On chce, abym był coraz bliżej Niego. A jak to inaczej zrobić, nie przechodząc oczyszczenia? W Jego świetle widać najmniejszy pył brudu i grzechu w naszej duszy.
Wielu świętych, przeżywając czas pustyni, czuło się największymi grzesznikami na świecie.
– Tak. Stanięcie w prawdzie jest ważne, jednak Bóg patrzy na nas nie przez pryzmat naszych grzechów, ale przez pryzmat tego, co zrobił dla nas Jezus.
Wydaje nam się, że łatwiej jest nam kochać, kiedy nie cierpimy.
– Masz rację – wydaje nam się (śmiech). To są nasze projekcje na temat miłości, która jest sielanką.
Prawdziwa miłość zawsze łączy się z trudem?
– Oczywiście. Jest to w końcu przekraczanie siebie, zwracanie się ku Bogu i ku drugiemu człowiekowi, który staje się punktem odniesienia. Trudno jest schować swoje własne pomysły i dopasować się do kogoś innego. Miłość wiąże się z decyzją, że chcą ją odkrywać. Jeżeli mówię komuś: „Bóg cię kocha, jesteś dzieckiem Bożym”, a ta osoba mówi: „Ja tego nie czuję, to jest dla mnie obce”, to znaczy, że z jakiegoś powodu nie weszła na tę drogę. A recepta jest w Ewangelii: wejdź do izdebki, zamknij drzwi i odkryj obecność Jezusa w Tobie. Wiara polega na tym, że cokolwiek się dzieje, cokolwiek czuję i przeżywam, wierzę, że On jest. Dobrym przykładem jest św. Paweł i Syllas. Kiedy siedzieli w więzieniu, w tragicznych warunkach zaczęli uwielbiać Boga. Byli pewni, że On jest i byli w Niego zapatrzeni. Podobnie trzej młodzieńcy przedstawieni w Księdze Daniela, którzy byli pewni Bożej interwencji, chociaż zamknięto ich w rozżarzonym piecu...
„Chociażbym przechodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”.
– W nowym tłumaczeniu dynamicznym ten fragment z Psalmu 23 brzmi tak: „A kiedy wkroczę w dolinę śmierci, zła się nie ulęknę, bo Ty przy mnie staniesz, będziesz mi oparciem i przewodnikiem”. Wtedy zdajemy sobie sprawę, czy moja relacja z Jezusem opiera się na samych emocjach, czy jest przeżywana bardzo głęboko. Jeżeli jest to relacja głęboka, to obojętnie, co się w moim życiu dzieje, ja wierzę. Jestem w dole, w ciemności, ale wierzę, że jestem kochany.
Najczęściej w takich sytuacjach nie koncentrujemy się na miłości, ale zaczynamy narzekać…
– Znamy to już z historii narodu wybranego, który w pewnym momencie zaczyna utyskiwać, że lepiej mu było w Egipcie, bo jedzenie było lepsze. A tu ciągle ta manna… Oni potrzebowali aż czterdziestu lat, aby wejść do Ziemi Obiecanej.
Trochę długo…
– Nie można patrzeć na to w kategoriach czasu. To po prostu etap naszego życia duchowego. Ja sam przez wiele lat zadawałem sobie pytanie, co robić, żeby przeżywać pełniej swoje powołanie kapłańskie i zakonne. Bóg w pewnym momencie dał mi pragnienie modlitwy. Ten przełom nastąpił, gdy wyznałem Jezusa za mojego Pana i Zbawiciela. To było po dwudziestu latach przebywania w zakonie. Zacząłem walkę z nałogiem palenia. Walka trwała pięć lat i Jezus mi to zabrał. Ale nie tylko o takie oczyszczenie chodziło. Jezus oczyszczał moje serce, abym uwierzył, że On wie najlepiej, co dla mnie dobre.
Gdy jest nam trudno, z trudnością się też modlimy. Czy jest jakaś idealna modlitwa, która pomaga w przeżyciu pustyni?
– Nie ma idealnego modelu dobrego dla wszystkich. Jednemu pomoże adoracja Najświętszego Sakramentu w ciszy, drugiemu podnoszące na duchu uwielbienie. Ja osobiście często powtarzam imię „Jezus”. To mi uświadamia Jego obecność.
W pewnym momencie Bóg wyprowadził Ojca na pustynię w sposób dosłowny.
– Właściwie to do pustelni (śmiech). Jako franciszkanie realizowaliśmy „Regułę dla pustelni”, napisana przez św. Franciszka, w której jeden miał się modlić, a dwóch mu matkowało, by miał warunki do modlitwy. Św. Franciszek zostawił nam taki obraz ewangeliczny, jak Jezus przychodzi do Marty i Marii. Maria to wymiar kontemplacyjny, a Marta to wymiar zatroskania o codzienność. Żyjąc w pustelni, łączyliśmy życie kontemplacyjne z pracą. Mając 45 lat, nauczyłem się gotować i nawet mi wychodziło. Ale po sześciu latach Jezus mnie w tej pustyni wyprowadził do ewangelizacji. Chyba więc tyle czasu potrzebowałem, by to zadanie podjąć.
Po czym poznać, że dobrze przeżyliśmy ten trudny czas? Co powinno być jego owocem?
– Miłość. Dobrym owocem przeżycia pustyni duchowej jest to, że bardziej kochamy Jezusa i drugiego człowieka. Relacja z Bogiem staje się dojrzała i fascynująca, podobnie i niepodobnie jak każda inna przyjaźń, która musi zostać poddana próbie. Po każdym dobrze przeżytym kryzysie relacja się umacnia i pogłębia. To by mieć z nami bliską relację, to jest wielkie marzenie Boga
----
O. Rafał Kogut OFM, 43 lata w zakonie franciszkanów, 36 lat w kapłaństwie. Sześć lat spędził w pustelni w Jaworzynce. Obecnie zajmuje się ewangelizacją razem ze wspólnotą „Zacheusz”. Jest kapelanem Zakładu Karnego w Cieszynie.