Od 20 lat w Europie obchodzony jest Dzień Mózgu. Jego celem jest propagowanie wiedzy o mózgu oraz o roli badań układu nerwowego. Można pomyśleć, że to nijak się ma do naszej wiary. Ale kiedy słyszymy o próbach przeszczepiania ludzkiej głowy, to czujemy, że nie są to kwestie, które możemy pozostawić wyłącznie medycynie.
– Kiedy przeszczepimy komuś nerkę, wątrobę, a nawet serce, to nie zmieniamy wówczas jego dokumentów, zaznaczając, że mamy do czynienia z inną osobą niż ta przed przeszczepem. U chorego nic się nie zmienia: może on dalej używać tych samych umiejętności, których nauczył się wcześniej, mówić tymi samymi językami, kochać te same osoby i nie lubić tych samych potraw. Oczywiście, takie operacje wpływają na człowieka, ale powodem zmiany nie jest wymiana jego organów, a przeżycie, które skłania do przewartościowania wielu spraw, poszukiwania głębszego sensu podejmowanych decyzji i nawiązywanych relacji. Konsekwencje przeszczepu mózgu byłyby zdecydowanie dalej idące niż transplantacja któregokolwiek innego organu. Wymiana mózgu sprawiłaby, że przed i po takim zabiegu mielibyśmy do czynienia z zupełnie innym – z osobowościowego punktu widzenia – człowiekiem: inaczej myślącym, inaczej czującym, mającym inne preferencje.
To wiedza czy tylko nasze przypuszczenia? Nikt mózgu jeszcze nie przeszczepił, więc trudno jest sprawdzić, jak bardzo będzie to „inny człowiek”.
– Argumentu za takim stanowiskiem dostarcza między innymi historia pewnego amerykańskiego pracownika, kierownika budowy kolei Phineasa Gage’a. Sytuacja miała miejsce w USA w 1848 r. Przygotowując ładunek wybuchowy w celu usunięcia skalnej ściany przeszkadzającej budowniczym, zamyślił się on na moment, zapomniał o dopełnieniu wszystkich procedur i nastąpiła niekontrolowana eksplozja. W jej wyniku stalowy pręt wystrzelił w górę, przebił mózg Gage’a, uszkadzając fragment płatów czołowych, i upadł kilkadziesiąt metrów dalej. Szczęśliwie, rana nie wyglądała na bardzo poważną. Poszkodowany po kilku minutach odzyskał świadomość, a po stosunkowo krótkim leczeniu wrócił do pracy. Wkrótce okazało się jednak, że Phineas nie był w stanie utrzymać swej posady. Z pracowitego, odpowiedzialnego człowieka stał się osobą porywczą, wulgarną, niezdolną do podejmowania trafnych decyzji. Dlaczego? Wielu badających ten przypadek naukowców utrzymywało, że wraz z urazem czaszkowym zmieniła się osobowość poszkodowanego. Współczesne odkrycia w badaniach nad mózgiem potwierdzają tę hipotezę. Poszerzają ją nawet, dodając kolejne formy ludzkiego zachowania, których źródła należy szukać w procesach biologicznych, zachodzących w naszych głowach.
To nie odbiera nam odpowiedzialności za nasze czyny? Przecież jeśli o naszych zachowaniach decyduje nie wolna wola, a procesy biologiczne, trudno jest mówić choćby o winie…
– Nie do końca. Mózg ma swój udział we wszystkim, o czym myślimy, co czujemy i czynimy – tak brzmi wniosek, pod którym podpisuje się dziś zdecydowana większość badaczy. Spór dotyczy tylko tego, jak wielki jest ten udział. Niektórzy twierdzą, że całkowity i w związku z tym nie można już mówić o ludzkiej wolności i odpowiedzialności. Wszystkim rządzą procesy neuronalne i choćbyśmy jak chcieli, nie jesteś w stanie niczego w życiu zmienić: jesteśmy niewolnikami naszych mózgów. Inni są ostrożniejsi i dopuszczają możliwość wolnej woli i wpływu łaski Boga, która może sprawić, że czasem podejmiemy inne decyzje niż te, które „przygotował dla nas” nasz mózg. Badania wciąż się rozwijają, a z wypracowywanymi wnioskami muszą się mierzyć wszystkie nauki, szczególnie prawo karne (jak sądzić ludzi, jeśli nie ma odpowiedzialności za popełnione uczynki?) i teologia (jak mówić o wierze i moralności, wiecznej nagrodzie i karze, skoro za wszystko odpowiada jedynie biologia?).
I jak mówić o grzechu? W jakim stopniu Phineas Gage z Twojej opowieści był winny sytuacji, w jakiej się znalazł?
– Nie wiem, w jakim stopniu. Przeprowadzając rachunek sumienia, szukam odpowiedzi nie tylko na pytanie: „co zrobiłem?”, ale i „dlaczego to zrobiłem?”. To głównie od tego drugiego zależy, czy grzech był lekki, czy ciężki. Ciężki jest wtedy, gdy przykazania złamałem w sprawach ważnych, a mój wybór świadomy (wiedziałem, że to złe w momencie uczynków), i dobrowolny (mogłem inaczej, a jednak wybrałem grzech). Pytanie o wybory moralne Phineasa Gage’a po wypadku, który uszkodził jego płaty mózgowe, jest bardzo trudne. Nie wiemy, w jakim stopniu mógł powiedzieć „nie” decyzjom, do których popychały go zmienione struktury mózgu. Chyba tylko Pan Bóg jest w stanie to ocenić i z pewnością zrobił to sprawiedliwie. Nas ta historia powinna nauczyć, że są możliwe sytuacje, w których nie z winy człowieka, albo z mocno ograniczoną odpowiedzialnością, dokonuje on w życiu pewnych wyborów. Powinniśmy to brać pod uwagę w ocenie innych, ale i siebie traktować czasem z większą wyrozumiałością. Nie jest to kwestia nowa. Już Katechizm Kościoła katolickiego wspomina, że „poczytalność i odpowiedzialność za działanie mogą zostać zmniejszone, a nawet zniesione, na skutek niewiedzy, nieuwagi, przymusu, strachu, przyzwyczajeń, nieopanowanych uczuć oraz innych czynników psychicznych lub społecznych” (KKK 1735). Można przypuszczać, że wraz z rozwojem badań w tej materii teologiczna charakterystyka grzechu będzie się zmieniała w kierunku definiowania tych momentów, w których mieliśmy realną możliwość wolnego wyboru. W tym duchu należy również czytać fragmenty Amoris laetitia. Papież Franciszek pisał, że czasem obiektywnie zła sytuacja może nie pociągać za sobą odpowiedzialności moralnej sprawcy, jeśli zaistniały czynniki ograniczające możliwości podejmowania lepszych decyzji. W konsekwencji może to skutkować stwierdzeniem nieważności małżeństwa albo dopuszczaniem do sakramentów spowiedzi i Komunii św. osób, które żyją w sytuacji nieregularnej i trudno im to natychmiast zmienić.
Skoro tak mocno kierują nami procesu zachodzące w mózgu, to aż chce się zapytać – czy z Jezusem było tak samo?
– W Liście do Hebrajczyków czytamy, że Jezus był do nas podobny we wszystkim oprócz grzechu. Potwierdzały to później kolejne sobory, a ostatecznie w Chalcedonie (451 r.) biskupi przyjęli dogmat mówiący o tym, że Jezus był nie tylko prawdziwym Bogiem, ale i prawdziwym człowiekiem. Przyjmując ów dogmat, przyjmujemy również, że życiem Jezusa kierowały takie same czynniki biologiczne, jakich doświadcza każdy z nas. Jezus miał więc mózg podobny do naszego, odpowiadający za takie same procesy w Jego życiu, jak dzieje się to w naszym. To w mózgu Jezusa zapadały decyzje o wyborze apostołów; tam rodziła się litość, gdy patrzył na chorych oczekujących uzdrowienia; tam kiełkowały myśli stojące za Jego przypowieściami i tam miały miejsce zmagania z pokusami i cierpieniem. Oczywiście, wierzymy, że Chrystus jest również Bogiem, a więc w to, że za tymi wszystkimi sytuacjami stała Jego głęboka więź z Ojcem i ona Go inspirowała. Ta wiara nie może jednak prowadzić do wniosku, że Jezusowa działalność była niezależna od Jego mózgu.
Ale ani Biblia, ani późniejsze teksty nie wspominają o mózgu Jezusa. W miejscach, gdzie powinien się on pojawić, czytamy najczęściej o sercu.
– To, że Biblia powstała pod natchnieniem Ducha Świętego, sprawia, że nie zawiera błędów w zakresie Bożego planu zbawienia świata. Duch Święty nie ingerował jednak w sformułowania czy wykorzystywane koncepcje naukowe. One zostały nakreślone w takim kształcie, w jakim funkcjonowały w czasach i środowisku autorów. Musimy bardzo uważać, by interpretować te teksty w duchu, w jakim zostały napisane, poszukując ich sensu, a nie upierając się przy konkretnych sformułowaniach. Zarówno w czasach apostołów, jak i przez większość historii chrześcijaństwa błędnie uważano, że organem odpowiedzialnym za decyzje jest serce, a więc tam tkwi źródło postaw Jezusa. Popatrzmy na Ewangelię według św. Mateusza: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się, i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6, 19–21). Współcześni naukowcy z pewnością zmieniliby ostatnie zdanie na: „Gdzie bowiem jest twój skarb, tam będzie i mózg twój”. Z podobną sytuacją spotykamy się w wielu tekstach liturgicznych. Modląc się Litanią do Najświętszego Serca Pana Jezusa, powinniśmy dziś w większości wezwań wymienić „serce” na „mózg” i mówić np.: „Mózgu Jezusa, sprawiedliwości i miłości skarbnico, zmiłuj się nad nami” czy „Mózgu Jezusa, dobroci i miłości pełny, zmiłuj się nad nami”. Powinno się zmienić wezwania wielu kościołów (powinny nosić tytuł Najświętszego Mózgu, a nie Serca Pana Jezusa) i zgromadzeń zakonnych (np. Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, czyli sercanki, zamienić na Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Mózgu Jezusowego, czyli „móżdżanki”). Trzeba by też przemyśleć zastosowanie nowych atrybutów w sztuce sakralnej i zacząć rzeźbić i malować mózg Jezusa.
Brzmi szokująco.
– Ale z naukowego punktu widzenia takie zmiany byłyby w pełni uzasadnione.
To znaczy, że powinniśmy się na nie przygotować albo już je wprowadzać?
– Niekoniecznie. Religia i szerzej kultura nie zawsze posługuje się precyzyjnym językiem naukowym. Serce, które przez wieki łączono z emocjami i podejmowaniem decyzji, wciąż funkcjonuje jako metafora odpowiadająca za te formy ludzkiej aktywności i tak zapewne pozostanie przez wiele lat. Jeszcze długo zakochani będą się obdarowywali czekoladowymi sercami, a nie czekoladowymi mózgami, na szyjach będą nosili złote i srebrne serduszka, a nie wiązki neuronów, choć to wbrew odkryciom neuronaukowców. Nie zdziwmy się jednak, jeśli za jakiś czas usłyszymy, że któryś z biskupów utworzył parafię pod wezwaniem Najświętszego Mózgu Jezusa. Taka może być perspektywa upowszechniania się nowych badań naukowych.
Co dla nas konkretnie wynika z owych naukowych badań nad mózgiem? Świadomość, że jesteśmy bezradni wobec zachodzących w nim procesów?
– Mam nadzieję, że radykalne interpretacje odbierające nam wolność są błędne i nie jesteśmy tak do końca bezradni! Wielu badaczy uważa, że nasz mózg zmienia się wraz z upływem czasu, że uczy się pewnych reakcji i modyfikuje je przy systematycznym powtarzaniu konkretnych czynności, że jest plastyczny. Jeśli mają oni rację i faktycznie możemy kształtować mózg w taki sposób, by dokonywał dobrych bądź złych wyborów moralnych, nowego sensu nabierają nasze postanowienia i systematyczne wysiłki formacyjne. Może się okazać, że warto ćwiczyć mózg, szukając okazji do dobra, ponieważ jest szansa, że zaowocuje to pewnymi automatyzmami w wybieraniu właściwych dróg w przyszłości. Jakie zatem wnioski dla moralności płyną z wyników współczesnych badań nad mózgiem? Stosunkowo proste. Możesz oceniać postępowanie innych ludzi i nazywać zło przez nich wyrządzone po imieniu, ale nie potępiaj nikogo, ponieważ nigdy nie wiesz dlaczego tak postąpił i czy mógł wybrać w życiu inną drogę. A sam staraj się dokonywać takich wyborów, by uczyć swój mózg odpowiednich reakcji.