Logo Przewdonik Katolicki

Objawienia? Ostrożnie!

kS. prof. Henryk Seweryniak, dr Monika Białkowska
FOT. ROBERT WOŹNIAK, AGNIESZKA KURASIŃSKA/PK

Monika Białkowska: Wracamy do tematu – tym razem do objawień prywatnych. Przyznaję, że to nie jest mój ulubiony temat, może dlatego, że zwykle twardo stąpam po ziemi. Dlatego zawsze bardzo pilnuję, żeby była tu zachowana właściwa perspektywa: wszystko, co jest potrzebne do zbawienia, zostało objawione w Jezusie Chrystusie. Objawienia prywatne niczego nowego nie wniosą, niczego nie dodadzą, niczego nie uzupełnią. Jeśli nie będę czytała i słuchała żadnego z objawień prywatnych, nie będzie to przeszkodą do mojego zbawienia.

Ks. Henryk Seweryniak: I Kościół zawsze bronił tej nauki, o której mówisz. Uważał, że pełnia Objawienia zawsze jest w tym, czego dokonał Jezus Chrystus, i z wielką ostrożnością podchodził do objawień prywatnych. Do tego bardzo wyraźnie rozróżniał między objawieniem publicznym a objawieniami prywatnymi.
 
M.B.: Publiczne jest jedno – w Jezusie Chrystusie. Cała reszta to objawienia prywatne: nawet jeśli gromadzą tysiące ludzi, jak w Fatimie.
 
H.S.: Ciekawe, że „objawienie w Jezusie Chrystusie” ma dość nieostre ramy czasowe. Początkowo mówiono, że zakończyło się ono wraz ze śmiercią ostatniego z apostołów. Później Kościół to uzupełnił i powiedział, że miało to miejsce wraz ze śmiercią ostatniego ze świadków zmartwychwstałego Jezusa. A u papieża Benedykta XV pojawia się myśl, że objawienie w Chrystusie zakończyło się wraz z zamknięciem kanonu Pisma Świętego. Ważne jest, żeby wiedzieć, że to, co było objawione w słowie i działaniu Jezusa oraz powołanych przez Niego Dwunastu, w pewnym momencie się zakończyło. Wszystko, co jest konieczne do zbawienia, „wykonało się” w Jego wcieleniu, męce i zmartwychwstaniu.
M.B.: Wszystko zostało dane. A kiedy Pan Bóg widzi, że z jakąś tajemnicą zbawienia sobie nie radzimy, że czegoś nie dostrzegliśmy albo dostrzegliśmy za mało, wyciąga do nas pomocną rękę. Mówi: przypatrz się uważnie, widzisz? To mówiłem! I to są objawienia prywatne. Wszystko, co się w nich znajduje, wcześniej było w Piśmie Świętym.
 
H.S.: Katechizm Kościoła katolickiego cytuje św. Jana od Krzyża, który wręcz przestrzega przed szukaniem czegoś więcej ponad to, co zostało nam już dane, widzi w tym pogoń za ciekawostkami albo wręcz pychę człowieka. Dlatego w kwestii objawień prywatnych trzeba być ostrożnym. Czasem w klasztorach, gdzie siostry żyją w silnym zjednoczeniu z Jezusem, pojawia się u nich wręcz pragnienie, żeby ten Jezus przez nie mówił. To dlatego karmelitanki – nie wiem, jak w innych klasztorach, ale te znam – bardzo się starają, żeby niczego nie dokładać do swojej klasycznej pobożności.
 
M.B.: Ostrożność to jedno, sama jestem jej zwolenniczką. Ale z drugiej strony Kościół zachowuje dla objawień prywatnych szacunek.
 
H.S.: Owszem, bo przecież zależy nam, żeby człowiek w konkretnym czasie głębiej zrozumiał ten czy inny aspekt Ewangelii. Takie jest choćby znaczenie objawień maryjnych. Kościół długo się zastanawiał, czy uznać je za autentyczne, bo często właśnie pod wpływem objawień pojawiało się rozbicie w Kościele i rodziły się sekty. Płock z Marią Franciszką Kozłowską jest tu najlepszym przykładem: ona przecież była przekonana, że posiada objawienia dla zreformowania świata! Jej rzekome objawienia jednak Kościół zdecydowanie i oficjalnie odrzucił. Przyjmujemy objawienia z wdzięcznością, jest jednocześnie jesteśmy bardzo ostrożni.
 
M.B.: Ta ostrożność polega między innymi na tym, że kryteria rozpoznawania prawdziwości objawień są bardzo wyraźnie sformułowane.
 
H.S.: Pierwszym kryterium jest chrystocentryzm. Objawienia muszą być nakierowane na Chrystusa i do Niego prowadzić, a nie do osoby, która objawienie słyszy. Kościół niechętnie przyjmować będzie, jeśli w ogóle je zaaprobuje, te objawienia, które o Jezusie będą próbowały powiedzieć coś, czego nie ma w Ewangeliach.
 
M.B.: Ten problem mamy choćby ze słynnymi objawieniami Anny Katarzyny Emmerich. Nie ma w nich nic zdrożnego, budują pobożność, ona sama uznana została przez Kościół za błogosławioną – ale w samych objawieniach są  treści w stosunku do Ewangelii nowe i nie zostały przez Kościół uznane.
 
H.S.: W takich właśnie objawieniach widać chęć uzupełnienia Ewangelii, trochę tak, jak było w przypadku apokryfów. I tak samo je trzeba traktować: są ciekawostką, ale nie można na nieh budować naszej wiary. Drugim kryterium przyjmowania objawień jest osoba, która je otrzymuje. Powinna odznaczać się jakimiś walorami moralnymi. Sprawdza się, czy przyjmuje ona te objawienia z pokorą, czy nie stawia siebie na pierwszym miejscu, czy nie szuka korzyści, jak wygląda jej życie po objawieniach. Trzecim wreszcie kryterium jest sama treść objawień. Muszą one być zgodne z Ewangelią, zgodne z dogmatami Kościoła. Ks. Wincenty Granat, największy bodaj polski teolog ostatnich czasów, powie, że gdyby treść objawienia wiodła do grzechu, gdyby zawierała w sobie coś nieszlachetnego i niemoralnego, albo sprzyjała jedynie miłości własnej, również byłoby to dowodem, że mamy do czynienia z objawieniem fałszywym. Wreszcie, bada się okoliczności i skutki: nie mogą być one niemoralne czy dziwaczne. Objawieniom powinna towarzyszyć atmosfera pokoju, wzrostu w wierze, nawrócenia. Nie można mówić o Boskim pochodzeniu rzekomego objawienia, jeśli prowadzi ono do złego, rozbudza pychę czy pociąga za sobą poważny rozłam w Kościele.
 
M.B.: Kto weryfikuje prawdziwość objawień prywatnych? Biskup? Papież?
 
H.S.: Biskup miejsca, gdzie one się dokonują, powołuje komisję teologiczną, która bada relacje świadków, zdjęcia, filmy itp., konsultuje się z psychologami i psychiatrami. Dossier komisji przekazuje się do Kongregacji Nauki Wiary. Potem, opierając się na opinii Kongregacji, biskup wydaje bądź aprobatę, bądź ocenę negatywną objawienia. Jeśli objawienia mają szerszy zasięg często włączają się do sprawy odpowiednie komórki Stolicy Apostolskiej, a nawet sam papież. Tak było, gdy w 1978 r. Kongregacja Nauki Wiary odwoływała swój zakaz kultu Miłosierdzia Bożego w formie zaproponowanej przez św. Faustynę, a potem św. Jan Paweł II ustanowił II niedzielę wielkanocną, czyli Miłosierdzia Bożego, w całym Kościele.
 
M.B.: To chyba ważne, żeby odróżniać ostrożność od niechęci? Kościół nie jest niechętny objawieniom prywatnym: jest ostrożny, żeby nie wyprowadzić nas na manowce…
 
H.S.: My też chyba byliśmy w dzisiejszej rozmowie zbyt ostrożni i zauważ, jak często padało to słowo! A przecież gdy myślę o Dzienniczku św. Faustyny czy o 100-leciu objawień fatimskich, to czuję przede wszystkim wdzięczność. Ile w tym prostoty i radości, ile wiary jednoczącej różnych ludzi w Kościele! Ale może jesteśmy właśnie od tego, żeby ostrzegać, kiedy co do prawdziwości konkretnych objawień nie ma jeszcze jasności? I tak się nam przeplatają: wdzięczność i ostrożność, ostrożność i wdzięczność…
 


 
Ks. prof. Henryk Seweryniak prof. dr hab. teologii fundamentalnej, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce.

Dr Monika Białkowska doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka Przewodnika Katolickiego

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Jou-ufo
    14.09.2018 r., godz. 14:52

    Objawienia maryjne w bawarskim Heroldsbachu w 1949 r. zostały jednoznacznie ocenione przez papieża Piusa XII, który wydał ostateczną decyzję w oficjalnych dokumentach Watykanu. Tylko katowicka "Trybuna Robotnicza" będąca pod nadzorem partii znanej jako PZPR odnotowała w ówczesnych warunkach geopolitycznych PRL-u, że dla Kościoła owa sprawa jest zamknięta. Wiele lokalnych ośrodków kościelnych w Polsce sprawę przemilczało (może nie mogło nic powiedzieć???). Osobiście było mi tylko żal tych ludzi, którzy mieli owe maryjne objawienia, a których ówczesna władza kościelna miała podobno ekskomunikować. Tak samo nie wiem dlaczego owa ekskomunika miała być podobno odwołana za pontyfikatu papieża Jana Pawła II w 1997 r. (nigdzie nie podawano bliższego uzasadnienia dlaczego tak, a nie inaczej). Trudno tę sprawę logicznie zrozumieć, skoro nieco późniejsze objawienia maryjne w Belgii i Holandii (Amsterdam) jednak zostały uznane przez Kościół, podobnie jak te ostatnie w japońskim Kioto za pontyfikatu papieża Benedykta XVI (choć z pewnymi perturbacjami). Poza tym w Bawarii w niewielkiej stosunkowo odległości od Heroldsbachu mieszkała stygmatyczka Teresa Neumann, którą oczerniała prasa w Łodzi wkrótce po jej śmierci dodając, że w takie cuda nie wierzono nawet w średniowieczu... Nikt tutaj nie przejął się cierpieniem kobiety, wyśmiewając się z uczuć religijnych wielu ludzi - takie to były czasy "komuny"! Nikt oficjalnie nie zaprotestował przeciw poniżaniu człowieka w godzinie śmierci, choć czy w tamtych warunkach ktoś mógłby się odważyć by oficajlnie zaprotestować???... W gazetach pozostałyby przecież białe plamy. Do tego w Bawarii także niedaleko Heroldsbachu mieszkał Bruno Groening, uzdrowiciel rodem z Gdańska, którego postawa, choć na pewno bliska ludziom schorowanym i zniszczonych przez działania II wojny światowej, nie miała raczej szczególnie dobrej oceny Kościoła. Stąd nie możemy się dziwić dlaczego wydanie ostatecznego werdyktu w danej sprawie jest zawsze bardzo trudne, wręcz nierealne. Podam tutaj pewien przykład: gdy zmarł pewien jegomość część ludzi było przekonanych odszedł człowiek na pewno święty (oceny były wręcz wyidealizowane). Drudzy byli przeciwni (na zasadzie, że skoro coś nie jest białe, to na pewno jest czarne). Tyle, że biedny ksiądz naprawdę był na pogrzebie zagubiony i w ostateczności sprawę pozostawił ocenie Panu Bogu (uważam, że było to właściwe posunięcie). Prywatne ludzkie objawienia są według mojej oceny po prostu nie do udowodnienia (choć na pewno mogą w życiu zaistnieć), gdyż każdy ma prawo widzieć to co chce zobaczyć nie wnikając w rzeczywistość, czy jakąś science fiction... Także w Heroldsbachu zauważono, że w tych objawieniach po prostu coś nie wypaliło, gdy dla niektórych w sprawę zaangażowały się po prostu obce pozaziemskie cywilizacje (tylko pytanie: jakie???...).

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki