Logo Przewdonik Katolicki

Ryzykowna gra

Jacek Borkowicz
Archiwum PK

Odzieranie Lecha Wałęsy z wszelkich cech pozytywnych jest czymś niegodnym. Wałęsa, co ostatecznie potwierdziła ekspertyza IPN, ma swoje na sumieniu, ale – mimo wszystko – zalicza się do postaci, które przyniosły Polsce więcej dobrego niż złego.

Dzień 31 stycznia tego roku z pewnością przejdzie do najnowszej historii Polski, choć zapewne wielu z nas różnie oceniać będzie jego znaczenie. Tego dnia Instytut Pamięci Narodowej zaprezentował długo oczekiwaną ekspertyzę dotyczącą związków Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa. Podane tam fakty nie wnoszą zaskakujących ustaleń, wiedza na temat mrocznej karty życiorysu legendarnego przywódcy „Solidarności”, tak czy inaczej, znana była od dawna. Istotne jest co innego: opinia IPN, oparta na solidnych badaniach grafologicznych, jest jednoznaczna. Wałęsa i tajny współpracownik „Bolek” to ta sama osoba. A spośród 41 zachowanych donosów „Bolka” 35 z całą pewnością jest jego autorstwa. Ta ekspertyza powinna przecinać wszelkie wątpliwości. Oświadczenie IPN kończy więc – przynajmniej teoretycznie – długi i destruktywny okres niepewności w kwestii, która bynajmniej nie powinna być obojętna większości Polaków.
 
Historyczne fakty
Zacznijmy jednak od uporządkowania faktów i związanych z nimi oczywistych komentarzy. Zobowiązanie do współpracy z SB Wałęsa podpisał 21 grudnia 1970 r., zaraz po tym, gdy władza krwawo stłumiła bunt robotników Wybrzeża, a represje w Gdańsku przybrały postać zorganizowanego terroru. Wałęsa, jeden z przywódców strajku w stoczni, był wówczas młodym, niedoświadczonym człowiekiem. Aresztowany, w obawie o siebie i rodzinę (w tym dopiero co urodzonego syna), dał się zastraszyć i się załamał. Przez dwa lata donosił na kolegów ze stoczni i brał za to pieniądze od bezpieki.
Jednak od 1972 r. Wałęsa zaczyna tracić ochotę na kontynuowanie współpracy. Widać to po stylu jego donosów, które stały się ogólnikowe, pisane tak, by możliwie nikomu nie zaszkodzić. Jakąś wartość dla bezpieki, przynajmniej do czasu, jednak miały, skoro SB nadal płaciła mu wynagrodzenie. Ostatni znany nam kwit odbioru pieniędzy podpisał „Bolek” w czerwcu 1974 r. Dopiero po tym czasie jego aktywność, z punktu widzenia prowadzących go funkcjonariuszy tajnej policji, stała się bezwartościowa. W 1976 r. współpraca zostaje zerwana, a Wałęsa wyrzucony z pracy w stoczni. Dwa lata później zakłada nielegalne Wolne Związki Zawodowe. Gdy w sierpniu 1980 r. przeskakiwał przez płot Stoczni Gdańskiej, by podtrzymać tam strajk, nie był tajnym współpracownikiem.
Tylko tyle i aż tyle. Cała reszta to obszar interpretacji, bynajmniej nie akademickich, skoro osoba, o której mówimy, jako przywódca „Solidarności” odmieniła oblicze Polski, potem zaś pełniła funkcje głowy państwa. Nie mówiąc już o tym, że Wałęsa to obok Wojtyły drugie najbardziej rozpoznawalne na świecie polskie nazwisko.
 
Wątpliwa obrona
Jako symbol wzbudza skrajne emocje. Jedni widzą w nim bohatera bez skazy, inni – agenta i zdrajcę. Co więcej, każda ze stron uznaje opinię adwersarzy za moralnie niedopuszczalną. Ta polaryzacja trwa także po 31 stycznia. Obrońcy Wałęsy albo kwestionują orzeczenie IPN (jak twierdzą, struktury opanowanej przez PiS, więc niewiarygodnej), albo też utrzymują, że udowodniona współpraca z SB legendy „Solidarności” jest czymś nieistotnym w obliczu tego, czego Wałęsa dokonał od 1978 r.
Niestety – jest istotna. Wałęsa okłamał Polaków, obejmując urząd prezydenta RP. Zgoda, i to można by mu od biedy wybaczyć, gdyby chodziło o kwestie symboli. Bohater z plamą na życiorysie nadal pozostaje bohaterem. Ale to nie jest sprawa symboli. Kto wykluczy teraz, że jako prezydent Wałęsa nie ulegał szantażom? Czyli – postawmy sprawę jasno – obiektywnie nie szkodził interesom państwa? Przypomnijmy, że w jego prezydenckiej kancelarii wszystkie ważne osoby, tak czy inaczej, ubrudziły się wcześniej współpracą z SB.
Niedźwiedzią przysługę wyrządzają tutaj Wałęsie jego polityczni „obrońcy”, którzy obecnie skupili się w szeregach opozycji. Skoro PiS przywala „Bolkowi”, oni biorą go na sztandary. Robią to ci sami ludzie, którzy jeszcze kilka lat temu, w innej konstelacji politycznej byli Wałęsy zawziętymi krytykami. Abstrahując od pożytku takiej taktyki (napiszę o tym za chwilę), na pewno nie pomagają w ten sposób Wałęsie jako człowiekowi.
Przypomnijmy sobie czerwiec 1992 r., kiedy to ujawnienie agenturalnej współpracy „Bolka” przyniosło w efekcie upadek rządu Jana Olszewskiego. W pierwszym odruchu Kancelaria Prezydenta wydała wtedy oświadczenie, w którym Wałęsa przyznawał się do związków z bezpieką. Oświadczenie to zostało wycofane już po dwóch godzinach. Można domniemywać, że do zmiany stanowiska skłonili prezydenta (a może zmusili?) jego polityczni sojusznicy, dla których uznanie tzw. listy Macierewicza (wykaz nazwisk 66 polityków zarejestrowanych jako TW) było równoznaczne z upadkiem ich pozycji.
Wałęsa nie miał i nie ma łatwego życia. Intelektualiści z antykomunistycznej opozycji nigdy go do końca nie zaakceptowali, nie uczynili też tego jego „koledzy po fachu”, robotnicy. Ten człowiek, jak można przypuszczać, czuje się samotny. Taka jest dola wybitnych jednostek – ktoś powie. Jednak również wybitne jednostki mogą sobie czasem pozwolić na wysłuchanie trzeźwego głosu przyjaciela, który wesprze w podjęciu trudnej, odważnej decyzji. U boku Wałęsy kogoś takiego zabrakło. Dlatego szedł i nadal idzie w zaparte.
 
Rzetelne dowody
Frontalna obrona sprawy Wałęsy jest też czymś szkodliwym dla samego państwa. Instytut Pamięci Narodowej jest dziś instytucją spolityzowaną, skłaniającą się ku interesom jednej partii. Ale swoje podstawowe zadanie, to jest orzeczenia historyczne, wykonuje rzetelnie. Można się zżymać na takie czy inne, czasem rzeczywiście pozbawione klasy i zwykłego taktu niuanse pracy tej instytucji. Jednak w długiej już karierze IPN nikt, jak dotąd, nie przyłapał tej instytucji na kłamstwie historycznym. Tak było i w sprawie Wałęsy. Ale o tym jego „obrońcy” wolą nie pamiętać.
O ile jednak można, choć po części, zrozumieć rozmaite pretensje pod adresem IPN, praca Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Jana Sehna, podległego Ministerstwu Sprawiedliwości (na jej podstawie oparł swoją ekspertyzę IPN), jest naprawdę bez zarzutu. Państwo polskie może być dumne z tak rzetelnych instytucji, tym bardziej że jak na razie nie mamy ich zbyt wiele. Dumni mogą być też obywatele. Kwestionowanie wyników tego badania jest zwykłą nieodpowiedzialnością.
 
Uczciwa ocena
Czymś niegodnym jest także odzieranie postaci Wałęsy z wszelkich cech pozytywnych, jak czynią to jego zacietrzewieni przeciwnicy. Ich zapał w tępieniu wszelkich opinii, zaliczających bohatera „Solidarności” do – mimo wszystko! – postaci które przyniosły Polsce więcej dobrego niż złego, jest czymś niestosownym właśnie dzisiaj, w obliczu osobistej tragedii Wałęsy, jaką jest samobójcza śmierć syna. W tych ocenach, poza sprawiedliwością, brakuje zwykłego chrześcijańskiego miłosierdzia.
W odpowiedzi przywołam słowa Artura Balazsa, skądinąd osoby zaliczającej się do tych spośród obrońców, których argumenty można uznać za wątpliwe. Balazs widział teczkę Wałęsy, zanim jeszcze w 1992 r. powydzierano z niej kilkadziesiąt stron, a mimo to do niedawna utrzymywał, że nie znalazł w niej niczego dyskwalifikującego. Ale jedno jego zdanie utkwiło mi w pamięci: „Wałęsa podjął pewną grę, natomiast nigdy nie było najmniejszej wątpliwości, po której jest stronie”. Ja nadal wierzę, że przeskakując przez płot Stoczni Gdańskiej, był po naszej stronie. Znając jednak skalę współpracy Wałęsy, nie oburzam się na tych, którzy mają w tej sprawie wątpliwości. I to nawet nie tak małe.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki