Logo Przewdonik Katolicki

Spór o Wałęsę będzie trwał

Michał Szułdrzyński

Kilka dni temu w „Rzeczpospolitej” ukazał się sondaż dotyczący Lecha Wałęsy. Ankietowani zostali zapytani, czy ujawniona przez IPN analiza grafologiczna potwierdzającą oryginalność pisma Lecha Wałęsy na zobowiązaniu do współpracy z SB w grudniu 1970 r. zmienia ich opinię o byłym prezydencie. Aż 68 proc badanych odpowiedziało, że nie. Mało tego, dla ponad 60 proc wciąż pozostaje on bohaterem narodowym (przeciwnego zdania jest 27 proc.).

Mógłby ktoś z tego wyciągnąć wniosek, że Polacy nie interesują się historią, skoro ponad dwie trzecie z nich nie zmienia zdania na podstawie nowych dokumentów i ustaleń ekspertów. Ale moim zdaniem byłaby to fałszywa interpretacja. Ten sondaż jest kolejnym dowodem na prawdziwość innej tezy, że w sporze o pierwszego przewodniczącego „Solidarności” wszystkie role zostały już dawno rozdane. Spór ten rządzi się inną logiką, a radykałów z obu stron nie przekonają żadne dowody. Zaciekli wrogowie Wałęsy będą przekonywać, że był on agentem SB również w sierpniu 1980 r. oraz że wiódł „Solidarność” do przepaści podczas obrad okrągłego stołu. I choć wszelkie twarde dowody pokazują, że młody stoczniowiec zerwał współpracę w latach 1974–1976, a już pod koniec lat 70. bardzo zaangażował się w działalność antykomunistyczną, nie brak historyków, którzy na podstawie poszlak przekonują, że Wałęsa był od początku do końca agentem komunistów. Ale też i zaciekli obrońcy byłego prezydenta są niezwykle mocno impregnowani na fakty. Publikację analizy grafologicznej na temat Wałęsy nazywają „pluciem” nie tylko na polskiego noblistę, ale w ogóle na „Solidarność” i polską historię. Stąd już tylko krok do twierdzenia, że cała sprawa jest spiskiem wymyślonym przez Jarosława Kaczyńskiego tylko po to, by na miejsce Wałęsy postawić swego tragicznie zmarłego brata Lecha – bo i takie głosy się pojawiają.
Z faktu, że ani przeciwników ani obrońców Wałęsy nie przekonują fakty, wynika jeszcze inny wniosek. Otóż, w tym sporze wcale nie chodzi o samego Wałęsę, ani nawet o Polską historię, lecz o bieżącą politykę. W Polsce bowiem granica pomiędzy sporem politycznym a historycznym jest bardzo cienka. Myślę, że nie będzie przesadą twierdzić, że tym, którzy dziś najmocniej atakują byłego prezydenta chodzi o to, by pokazać, że oficjalna wersja historii Polski jest całkiem fałszywa. Że za wydarzeniami, które znamy z kart historii stały jakieś tajemnicze siły czy nawet spiski. Stąd bardzo popularna w kręgach prawicy wizja tajnego porozumienia w Magdalence, podczas którego rzekomo komuniści z częścią „Solidarności” mieli podzielić się Polską. Nie jest też przypadkiem, że Wałęsa – od lat skonfliktowany z braćmi Kaczyńskimi – od dawna sympatyzował z Platformą Obywatelską. Uderzenie w Wałęsę było więc w pewnym sensie uderzeniem w PO. Sęk w tym, że ten sam mechanizm działa też na odwrót. Wiele osób, którym nie po drodze dziś z Wałęsą, wcale nie broni go z przekonania, lecz raczej by odciąć się od prawicy. I stąd ataki na rzekomo pisowski IPN – choć, co warto przypominać, decyzję o publikacji akt Wałęsy i o wysłaniu ich do grafologa podjęło poprzednie kierownictwo instytutu, które zostało wybrane przez Platformę Obywatelską.
Skoro zaś role zostały rozdane i w sporze wcale nie chodzi o Lecha Wałęsę, lecz o bieżącą politykę, powinniśmy się pogodzić z tym, że ten spór będzie dalej trwał. I będzie co jakiś czas wybuchał, przy okazji kolejnych rocznic, czy ujawnienia nowych ustaleń historyków dotyczących wypadków z lat 70., 80. i 90. I jak długo te wydarzenia będą wywoływać społeczne emocje i będzie można je przekuć w paliwo w bieżących sporach, tak długo ta wojna będzie trwać.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki