Logo Przewdonik Katolicki

Kościół przy Okrągłym Stole

Paweł Stachowiak
fot. Wojtek Laski/East News

Komunikat z posiedzenia Episkopatu mówił o sygnatariuszach Okrągłego Stołu, że „zasługują na szacunek społeczny”, gdyż „wznieśli się ponad dzielące ich uprzedzenia, urazy i krzywdy”

Niby tylko mebel, skądinąd niezbyt dobrej jakości – płyta paździerzowa. Miałem niedawno okazję popukać w blat i sprawdzić. Dlaczego zatem wciąż budzi tyle emocji?
Dla jednych jest symbolem szlachetnego porozumienia ponad podziałami, wzorcem odpowiedzialności niegdysiejszych wrogów, modelem pokojowej transformacji ustrojowej. Dla innych to symbol spisku elit partyjnych i solidarnościowych, „nieprawe łoże, na którym począł się bękart III Rzeczypospolitej”. To impreza, podczas której „komuniści podzielili się władzą z własnymi agentami” jak, cytując słowa Andrzeja Gwiazdy, powiedział niedawno prof. Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta Andrzeja Dudy. Przejaw rzadkiej w naszych dziejach odpowiedzialności czy zdrada elit? Złota i czarna legenda. W rzeczywistości festiwal uproszczeń, manipulacji, propagandowych zabiegów – to wszystko, co objawia się w dzisiejszych realiach wojny polsko-polskiej. Okrągłostołowe legendy nadal są paliwem dokładanym do pieca naszych sporów.
Dziś jednak nie o legendach – one zwykle zawierają w sobie jakieś elementy rzeczywistości, choć przekształcają je w mitologiczną opowieść. Dziś o jednym tylko wymiarze tamtych zdarzeń sprzed lat już trzydziestu – udziale w nich przedstawicieli Kościoła katolickiego. To nie jest łatwy temat, pisząc o nim nietrudno wejść na minę, narazić się tym, którzy chcieliby o pewnych sprawach zapomnieć, bądź je umniejszyć. Mimo to warto, także w realiach dzisiejszej Polski i sporów ją dzielących, przypomnieć pewne fakty, osoby i działania. Spojrzeć na nie z ówczesnej perspektywy, bez ocen naznaczonych późniejszą wiedzą.
 
Koloratki w Magdalence
Wyobraźmy sobie następującą scenę: wiosna 1989 r., podwarszawska Magdalenka, rządowy ośrodek, w którym toczą się rokowania ścisłych ekip kierowniczych strony partyjnej i solidarnościowej, decydujące dla porozumień okrągłostołowych. Są obecni m.in.: Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Adam Michnik, Lech Kaczyński. Naprzeciw nich siedzą gen. Czesław Kiszczak, Aleksander Kwaśniewski, Janusz Reykowski, Ireneusz Sekuła. Atmosfera jest dość luźna, choć negocjacje są ostre, a ich efekt niepewny. Rozluźnieniu sprzyja obficie zastawiony stół i trunki, które donoszą ludzie Kiszczaka. Toasty, kolejne wychylane kieliszki, panowie z MSW dyskretnie robią zdjęcia, kiedyś mogą się przydać…
Jedno zastanawia w tym zaskakującym zbrataniu katów i ofiar – obecność dwóch osób w koloratkach. To ks. Alojzy Orszulik – szef Biura Prasowego Episkopatu Polski i późniejszy biskup łowicki oraz biskup gdański Tadeusz Gocłowski. Obaj są pełnoprawnymi uczestnikami rozmów, słyszą i wiedzą wszystko, co w Magdalence zostaje wypowiedziane, i ustalone. W pewnym momencie siedzący obok siebie ks. Orszulik i Adam Michnik rzucają się sobie w ramiona i całują z dubeltówki. „Adam, Alojzy” – właśnie przeszli na „ty”.
Ten obraz może dziś szokować, prowokować opinie o spisku i zdradzie, o zacieraniu granic, które były przecież wyznaczane krwią ofiar systemu. Relatywizm? Amoralność? Zdrada? No tak: Michnik, Kuroń, Mazowiecki, Wałęsa – to zrozumiałe, powiedzą ci, którzy zawsze wierzyli w spiskowe teorie dziejów i entuzjastycznie podążają szlakiem obecnej polityki historycznej. Co jednak począć z reprezentantami Kościoła, którzy uczestniczyli w „magdalenkowych libacjach” nie jako osoby prywatne, ale jako jego upełnomocnieni przedstawiciele? Czyżby i oni, o zgrozo, byli uczestnikami magdalenkowego spisku? Czyżby Kościół był jednym z akuszerów tego aktu, który zrodził „nieprawą”, „postkomunistyczną”, „agenturalną” rzeczywistość III RP?
 
Pełne zaufanie do Kościoła
Jaka była rola, którą odegrał Kościół w Polsce i jego duchowni i świeccy przedstawiciele w procesie przemian roku 1989? Temat trudny, jak już wspomniałem, gdyż uwarunkowany wiedzą, którą posiadamy dziś, po 30 latach, i uwikłany w atmosferę dzisiejszych politycznych sporów, których Kościół stał się niestety zakładnikiem. Mimo to spróbujmy spojrzeć na udział Kościoła w tamtych wydarzeniach, szczególnie w obradach Okrągłego Stołu, bez uprzedzeń charakterystycznych dla naszych aktualnych animozji, bez chęci wykorzystania ich dla wzmocnienia tej czy innej strony politycznego sporu.
Chyba nigdy, wcześniej ani później, pozycja Kościoła jako ważnego aktora publicznej, politycznej sceny, nie była tak silna. Nigdy jego autorytet nie był tak dominujący, jak u schyłku lat 80. Prawie 90 proc. społeczeństwa deklarowało doń pełne zaufanie. Także i ci, którzy byli dalecy od wiary, chodzili do kościołów, uczestniczyli w działaniach duszpasterstw, tworzyli specyficzną dla naszego kraju subkulturę „niewierzących, ale praktykujących”, bliskich Kościołowi tworzącemu „przestrzeń wolności” w realiach totalitarnej rzeczywistości.
Bywałem wtedy na Mszach za Ojczyznę odprawianych przez ks. Jerzego Popiełuszkę w warszawskim kościele św. Stanisława Kostki. Pamiętam tę szczególną atmosferę, w której istotny był nie stosunek do prawd wiary i dogmatów Kościoła, ale raczej poczucie solidarności protestu wobec działań ówczesnej władzy. Przychodząc na comiesięczne żoliborskie nabożeństwa, tworzyliśmy wspólnotę ludzi wolnych, nie zastanawialiśmy się nad tym, co sądzi nasz sąsiad o seksie przedmałżeńskim, dopuszczalności aborcji, związkach niesakramentalnych, ten człowiek, który wraz z nami wznosił ku górze rękę z gestem „V” i śpiewał: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”.
Taka atmosfera nie mogła długo przetrwać, gdyż była wytworem specyficznej sytuacji schyłku lat 80. minionego stulecia, wszelako jest koniecznym, aby wziąć ją pod uwagę, gdy przyglądamy się aktywności Kościoła w procesie polskich przemian lat 1988 i 1989.
 
Niezłomność i pragmatyzm
Rola, którą odegrał wówczas Kościół katolicki była zwieńczeniem działań, które podjęli jego przedstawiciele, przede wszystkim kard. Stefan Wyszyński, w stosunku do wrogiej wobec katolicyzmu polityki komunistycznych władz. Działania te były połączeniem niezłomności z daleko idącym realizmem i pragmatyzmem. Kościół był wsparciem dla tych, którzy opierali się przemożnej sile systemu, ale jednocześnie utrzymywał minimalne modus vivendi z władzą. Pozwoliło to na utrzymanie społecznego zaufania do Kościoła katolickiego jako instytucji solidarnej ze społeczeństwem, jednocześnie zaś dawało szansę na względną swobodę działania oraz ustrzegło polski Kościół od represji, które mogłyby zniszczyć jego autonomię. Właśnie to sprzężenie niezłomności i pragmatyzmu dało mu w końcu lat 80. pozycję arbitra, pośrednika i gwaranta na drodze sporu i porozumienia między władzą i opozycją.
W schyłkowej fazie funkcjonowania systemu komunistycznego coraz wyraźniej dojrzewała wśród przywódców PRL-u świadomość trwałości istnienia i funkcjonowania Kościoła w polskim społeczeństwie. Gen. Wojciech Jaruzelski tak mówił o tym Erichowi Honeckerowi: „Półżartem można by powiedzieć: to garb, którego nie można usunąć operacyjnie, z którym trzeba żyć. Sądzę, że z medycznego punktu widzenia jest to niewykonalne”.
Jeśli Kościoła nie można było zniszczyć, trzeba było go wykorzystać. W 1988 r., gdy wszyscy już rozumieli, że nie da się utrzymać dotychczasowego modelu dominacji partii komunistycznej, narodził się pomysł nazwany manewrem wessania. W uproszczeniu chodziło o to, aby wprowadzić część środowisk opozycyjnych do systemu, zaproponować im miejsca w sejmie, może nawet wzięcie odpowiedzialności za gospodarkę. „Wessać”, pozbawiając w ten sposób waloru „dziewiczości”, nieskażonej udziałem we władzy. Kościół miał odegrać w tym projekcie ważną rolę pośrednika i gwaranta, wiarygodnego dla obu stron sporu. Już w 1988 r. ukształtowała się stała forma kontaktów, w których najbardziej zaangażowanymi byli ze strony władz – Stanisław Ciosek, ze strony kościelnej zaś – wspominany już ks. Orszulik.
 
Gwarant porozumienia
Apogeum tej, koncyliacyjnej roli Kościoła był proces przygotowania i przeprowadzenia obrad Okrągłego Stołu. Przedstawiciele Kościoła byli świadomi swej wyjątkowej roli, która umożliwiała uzyskanie wpływu na fundamentalne przemiany dokonujące się w kraju, ale również pozwalała uzyskać korzyści ważne z punktu widzenia instytucji kościelnych. Nie bez powodu właśnie w 1988 r. wznowiono, przerwane w 1983 r., prace nad prawnym uregulowaniem statusu Kościoła w państwie i zintensyfikowano kontakty w ramach Komisji Wspólnej rządu i Episkopatu.
Nie dziwi zatem kluczowa rola, którą odegrali oficjalnie upełnomocnieni przedstawiciele Kościoła podczas trwających od miesięcy jesiennych 1988 r. prac przygotowawczych do obrad Okrągłego Stołu. Podczas owych przygotowań obie strony pojmowały udział Kościoła jako zabezpieczenie swoich podstawowych interesów. Nieufająca władzy „Solidarność” widziała w delegatach kościelnych świadka pozwalającego „patrzeć władzy na ręce”. Rządzący postrzegali ich jako siłę łagodzącą radykalizm strony opozycyjnej i wpływającą na dostosowanie się przez nią do scenariusza „wariantu wessania”.
Już wtedy, jesienią 1988 r., podczas pierwszych rokowań w Magdalence, ukształtował się pewien modus operandi wykorzystywany również kilka miesięcy później podczas rokowań okrągłostołowych. Tak charakteryzował go Zbigniew Bujak: „W Magdalence niczego się nie ustala na piśmie, wszystko jest na gębę. No, to jak któraś ze stron dojdzie do wniosku, że druga nie dotrzymuje warunków umowy, to się odwołuje do obserwatorów kościelnych i oni ostatecznie rozstrzygają, kto ma rację”.
Gdy 6 lutego 1989 r. rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu, nie mogło zabraknąć przy nim miejsca dla przedstawicieli Kościoła, wszak był on współtwórcą i gwarantem porozumienia, ku któremu chciano zmierzać. W Pałacu Namiestnikowskim zasiedli ks. Alojzy Orszulik, ks. Bronisław Dembowski i, o czym się dziś często zapomina, ks. Janusz Narzyński, biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Nie mieli oni statusu formalnej strony obrad – byli obserwatorami, ale rola, którą odegrali, okazała się o wiele istotniejsza.
W Magdalence, gdy ustalano podstawowe elementy kontraktu między władzą i opozycją, przedstawiciele Kościoła czynili wszystko, aby podtrzymać rozmowy i zapobiec ich zerwaniu, co niejednokrotnie było prawdopodobne. Wszelkie relacje – i to z obu stron – podkreślają determinację bp. Gocłowskiego oraz księży Orszulika i Dembowskiego, którzy nie ustawali w wiązaniu rwących się często nici porozumienia. Trudno stwierdzić, na ile zdecydowało to o ostatecznym kompromisie.
Niewątpliwie jednak Kościół traktował wówczas kontrakt między władzą i opozycją, jako ze wszech miar pożądany. Z perspektywy kościelnej był on ściśle powiązany z finalizacją procesu stabilizowania prawnego położenia Kościoła w państwie. Jego efektem był uchwalony 17 maja 1989 r. przez sejm PRL pakiet ustaw kościelnych. Proces ów był z całą pewnością czynnikiem wzmacniającym determinację hierarchii w działaniach na rzecz poparcia porozumienia władzy i opozycji, władza zaś spłacała w ten sposób swoisty dług zaciągnięty wobec Kościoła w ostatnich miesiącach.
 
Ponad uprzedzeniami
Nie ulega wątpliwości, że podpisanie porozumień okrągłostołowych było przez Kościół postrzegane jako sukces. Komunikat z 233. Posiedzenia Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski mówił o sygnatariuszach Okrągłego Stołu, że „zasługują na szacunek społeczny”, gdyż „wznieśli się ponad dzielące ich uprzedzenia, urazy i krzywdy”. Kościelni uczestnicy obrad byli dalecy od postrzegania swych adwersarzy w kategoriach wrogów. Ks. Orszulik uznał nawet za stosowne zaproszenie gen. Kiszczaka na swój jubileusz kapłaństwa i wręczył pamiątkowy obrazek.
Czy zatem Kościół przy Okrągłym Stole zmierzał ku całkowitemu i szybkiemu obaleniu systemu komunistycznego? Nie sądzę. Pragmatyzm, o którym wspominałem powyżej, kazał mu zmierzać ku osiągnięciu tego, co uważał wówczas za możliwe: regulacji własnego statusu prawnego, uzyskania dla opozycji reglamentowanego miejsca w systemie zdominowanym przez PZPR, stworzenia szans na poszerzenie swobód, ale w bliżej nieokreślonej przyszłości. Program minimum, zbieżny z tym, co osiągnąć chciała wówczas strona opozycyjna zasiadająca przy Okrągłym Stole.
Nawet jeśli później przedstawiciele Kościoła wyrażali swe rozczarowanie rezultatami jego obrad, nie zmienia to faktu, że w 1989 r. Kościół w Polsce był jednym z najważniejszych konstruktorów III Rzeczypospolitej.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki