Logo Przewdonik Katolicki

Zapomnieliśmy o bogactwie „Solidarności”

Jacek Borkowicz
fot. Piotr Hukalo/East News

Z Basilem Kerskim, dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku, rozmawia Jacek Borkowicz

Po co się było upierać? Nie lepiej było zgodzić się na dział imienia Anny Walentynowicz, mieć te dodatkowe trzy miliony i do tego święty spokój?
– Należy rozróżnić dwie rzeczy. Pielęgnacja pamięci o bohaterach „Solidarności” jest czymś zupełnie innym niż próba faktycznego wykluczenia niektórych spośród tych bohaterów z naszej historii. A my nie chcemy nikogo wykluczać. Postawę Anny Walentynowicz podczas strajku 1980 r. traktujemy jako komplementarną wobec ówczesnego działania Lecha Wałęsy. Tych nazwisk, jeśli chodzi o strajk sierpniowy, nie należy sobie przeciwstawiać. Jeden symbol nie powinien zastępować drugiego.
Od pięciu lat budujemy pewną opowieść, której treść może weryfikować każdy, kto zwiedza wystawę stałą ECS. Nasza opowieść dotyczy przecież najnowszej historii, a jej świadkowie jeszcze żyją. I na tej żywej pamięci staraliśmy się oprzeć. Pamięć ludzka jest z natury subiektywna i rozumiałem obawy tych, którzy wątpili, czy na tak ryzykowny program utrwalenia publicznej pamięci uda się rozsądnie wydać publiczne pieniądze. Takie obawy żywili szczególnie politycy. Jeśli się udało opowiedzieć historię „Solidarności” w sposób pasjonujący i obiektywny, to w dużym stopniu dzięki szerokim konsultacjom ze świadkami, wybitnymi historykami różnych środowisk oraz odważnym decyzjom prezydenta Pawła Adamowicza, który już pod koniec lat 90. miał pomysł utworzenia ECS i z determinacją ten pomysł przez wiele lat realizował. A także entuzjazmowi całego zespołu Centrum, który składa się z przedstawicieli różnych generacji.
 
Moje poprzednie pytanie było prowokacją. Ja też pamiętam rok 1980 i specjalnie przed naszą rozmową jeszcze raz obejrzałem sobie ekspozycję. Wrażenia? Twarze, których fotografie widzę na wystawie, to te same osoby, jakie zapamiętałem z tamtych czasów.
– Powiem więcej: dziś, po pięciu latach istnienia Centrum, wielu gości dziwi się, patrząc na duży fotogram z hali Stoczni: „Co to? Walentynowicz obok Wałęsy! A w 1989 r. Kaczyńscy w drużynie Lecha?”. Bo nie pamiętają już historii i współczesne, na potrzeby kampanii wyborczych pielęgnowane podziały rzutują na tamte czasy.
Boli nas zarzut, często tych, którzy u nas nie byli, że pomijamy tę jedną z głównych bohaterek zbiorowej opowieści o polskim Sierpniu. Przecież pierwszym eksponatem, jaki na wystawie rzuca się w oczy, jest kabina i ramię suwnicy, na której Anna Walentynowicz pracowała. Jej syn, widząc tę pamiątkę w sali Centrum, był autentycznie wzruszony. Dla nas to oczywiste, że przypominamy bogactwo opozycji demokratycznej, jej pluralizm. W Wolnych Związkach Zawodowych w latach 70. razem walczyli z komunizmem państwo Gwiazdowie, Lech Wałęsa, Bogdan Borusewicz czy Krzysztof Wyszkowski. Tak wygląda obiektywny obraz historii. Wielka szkoda, że to bogactwo nie jest dziś obecne w świadomości wielu Polaków. Dla rzetelnych historyków ten pluralizm antykomunistycznego ruchu nie jest zaskakujący. A właśnie na ich ekspertyzie opieramy naszą opowieść. Powinniśmy dziś czerpać inspiracje z tej kultury pluralizmu, tolerancji i porozumienia, która doprowadziła do tak silnego ruchu antytotalitarnego w Polsce.
 
Więc to nie ECS się upolityczniło, ale upolityczniła się i podzieliła zbiorowa pamięć o naszej wspólnej historii?
– Tak, i z tej perspektywy istnienie Centrum postrzegam jako fenomen. Jesteśmy jedną z instytucji kultury, funkcjonujących w czasach polaryzacji wszelkich wartości, polaryzacji motywowanej bieżącą partyjną polityką, która w Polsce oderwała się od perspektywy wielodystansowej. A przecież istotą kultury, w tym demokratycznej kultury politycznej, jest nie utrwalanie podziałów, ale łączenie, wspieranie dialogu. I tu pojawia się konflikt. Nasze wystawy – tą stałą i te czasowe – oglądały setki tysięcy osób, od których mamy odzew i wiemy, że to, co tutaj widzą i słyszą, budzi ich pozytywne emocje. Dlaczego? Bo jesteśmy stronniczy tylko w opisie zasadniczego konfliktu, stając nie po stronie komunistów, ale tych, którzy stawiali im opór. Widać to dobrze w sali B naszej wystawy, urządzonej pod hasłem „Siła bezsilnych”. Ale w ramach tej szerokiej sfery wartości, z jaką identyfikował się ówczesny obóz „Solidarności”, staramy się zachować obiektywizm.
 
Ale w efekcie tych starań NSZZ „Solidarność” wycofała swoich przedstawicieli z grona Rady ECS. Przewodniczący Piotr Duda zarzuca wam, że stajecie po stronie opozycji.
– Ubolewam nad tą decyzją Związku, z którym przez ostatnich osiem lat dobrze i w języku dialogu współpracowałem. Dziwi mnie ten nagły odwrót od naszej współpracy, szczególnie w sferze zabezpieczenia dziedzictwa Stoczni Gdańskiej, kolebki „Solidarności”. Obawiam się, że to nie motywy merytoryczne, ale kalkulacje polityczne skłoniły Piotra Dudę do napisania tego listu. Pozwoli pan, że powtórzę: nie możemy zrezygnować z pokazywania „Solidarności” tamtych lat, jaką w istocie była. A była to „Solidarność” zjednoczona w oporze przeciwko komunizmowi, jednak wewnętrznie spluralizowana! Widać to było chociażby na jej pierwszym zjeździe, jesienią 1981 r. w hali Olivia. Ale takie spojrzenie nie jest wygodne dla polityków, ono ich nawet zaskakuje, bo nie są doń przyzwyczajeni.
W tworzeniu programu wystawy wspierali nas eksperci z różnych środowisk, czasem politycznie bardzo od siebie odległych. Nie przypadkiem na etapie końcowym prac przygotowawczych korzystaliśmy z pomocy dwóch historyków o odmiennej orientacji światopoglądowej: profesorów Andrzeja Friszkego i Wojciecha Polaka. A pośrodku osoba obdarzona perspektywą lokalną: prof. Aleksander Hall, który wtedy wyszedł już z polityki, a jest nie tylko historykiem, lecz także uczestnikiem strajku 1980 r. Ten pluralizm wrażliwości to wartość, którą chcemy zachować.
 
A nie da się jej zachować przy zwiększeniu kontroli ministerstwa kultury?
– Nie ma powodu, aby zmieniać zasady ustalone w umowie z 2007 r., powołującej do życia ECS. Podpisał ją między innymi Kazimierz Ujazdowski, minister kultury w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Ustanowiony na gruncie owej umowy statut Centrum mówi wyraźnie o odpowiedzialności dyrektora za program ECS, budowany w duchu pluralizmu. W imię czego mamy teraz tę odpowiedzialność rozbijać? Jeśli minister chce jakieś wątki historii wyjątkowo wyeksponować, może przecież powołać w tym celu oddzielną instytucję, której dyrektorem będzie osoba w stu procentach odpowiedzialna za realizację odpowiadającego rządowi programu. Warto także przypomnieć, że razem z ministrem Jarosławem Sellinem i Piotrem Dudą zobowiązaliśmy się w 2017 r. do wspólnego utrzymania historycznej Sali BHP, która leży w sąsiedztwie ECS. Centrum otrzymywało dotychczas dotację od ministerstwa w celu zachowania Sali jako otwartego miejsca spotkań i muzeum. Taką dotacje otrzymaliśmy także na ten rok. Powstała bogata przestrzeń, w której jest miejsce dla różnych wrażliwości, za którą współodpowiada ECS. My w Gdańsku, na historycznym terenie Stoczni, mamy już ten pluralizm, którego domaga się ministerstwo

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki