Logo Przewdonik Katolicki

Najskromniejsza z Kossaków

Marzena Gursztyn
fot. Stanisław Jakubowski/PAP

„Mało kto zrobił tak wiele dla Żydów i mało kto otrzymał za ogromne bohaterstwo tak nikłe dowody uznania” – pisał o niej Jan Dobraczyński. 60 lat temu Zofia Kossak-Szczucka wróciła z emigracji do kraju. – Polskę można odbudowywać tylko w Polsce – mówiła.

Chrześcijaństwo w praktyce
Gdy trzeba ratować czyjeś życie, bez skrupułów korzysta ze swoich przedwojennych znajomości. W pewnym momencie dochodzi do sytuacji, w której znajomi Zofii, widząc nadciągającą pisarkę, pierzchają na drugą stronę ulicy, słusznie się obawiając, że prawdopodobnie poprosi o schronienie dla żydowskiego podopiecznego (w zdecydowanie aryjskim typie, jak zapewni z uśmiechem).
Świetnie zorganizowana Zofia radzi sobie ze wszystkim. Mimo coraz bardziej reglamentowanych racji żywnościowych uruchamia akcję pomagania więźniom obozów: na jej prośbę jeden ze znajomych lekarzy, były więzień Auschwitz, opracowuje recepturę paczki żywnościowej, która przy uwzględnieniu nałożonych przez Niemców obostrzeń (każda rzecz musiała być zważona i opisana na formularzu) dostarcza możliwie jak najwięcej produktów pozwalających przeżyć. A w rogi, pomiędzy dwie warstwy kartonu, wsuwa się grypsy. – Praca ta pochłaniała dużo czasu, a pełne paczki były ciężkie i trudne do manipulowania przy sznurowaniu. Byłyśmy obie zlane potem – wspomni potem córka pisarki. Nikt nigdy przy kontroli nie znalazł żadnego grypsu.
Rada Pomocy Żydom zajmuje się również zbieraniem pieniędzy na okupy za Polaków skazanych na śmierć. Są to zazwyczaj osoby bardzo cenne dla podziemia. Dzięki organizacji powstałej z inicjatywy Zofii uwolniona z Pawiaka zostaje Irena Sendlerowa.
 
Wiara czyni cuda
– Jeśli Bóg chce, żebym została aresztowana, żaden pseudonim ani ukrycie mi nie pomogą – cytuje jej słowa Jan Karski w Tajnym państwie. Faktycznie jakby ktoś nad nią czuwał. Częstokroć w komediowy wręcz sposób wymyka się Gestapo.
Pewnego dnia „Nina”, Jadwiga Unrung, wdowa po Witkacym, kuzynka Zofii wówczas z nią mieszkająca, ma wizytę dwóch mężczyzn, których bierze za gestapowców. – Nie chcę mieć nic wspólnego z tą wariatką – unosi się aktorskim popisem ekscentryczna kobieta. Na to panowie z AK, bo byli to ludzie z podziemia, oświadczają, że po wojnie Witkiewiczowa dostanie za swoje. Jadwiga ledwie ochłonąwszy je z rodziną kolację, kładzie się spać i wtedy nadciąga… prawdziwe Gestapo. Gips Jadwigi i jej łoże boleści (leżała ze złamaną nogą) okazują się doskonałym schowkiem podczas rewizji. Podobnie jak dno kosza z brudną bielizną (Niemcy panicznie boją się tyfusu). To oczywiście pomysły praktycznej Zofii. Jako że przyszli po Zofię Kossak, a zastają Zofię Szatkowską (dokumenty na nazwisko drugiego męża), odchodzą. Odkrywszy pomyłkę, wracają co prawda po kilku godzinach, jednak mieszkanie jest wtedy „czyste”, a Witkiewiczową de domo Unrung gestapowcy biorą za Niemkę.
Innym razem Zofia jedzie rowerem, wioząc podziemną prasę i meldunki, a także trochę kiełbasy i słoniny, żeby w razie aresztowania udawać kobiecinę szmuglującą żywność. Mija chłopa na furmance, który śpiewa pod nosem monotonną piosenkę: „Na przystanku, łapią, łapią…”. Pisarka niewiele myśląc, zawraca i pedałując w stronę Warszawy, sama pod nosem nuci to, co usłyszała przed chwilą.
Kiedyś w podwarszawskim tartaku Bispingów, siedzącą nad opracowywaną dla podziemia broszurą Zofię zaskakuje Niemiec, który przyjechał na kontrolę. Bierze do ręki notatki pisane jej charakterystycznym, pofalowanym pismem i komentuje z pogardą: – To chyba pisał jakiś wariat! – A tak, to krewna, której pomieszało się w głowie. Spisuje kazania – potwierdza skwapliwie właściciel tartaku.
 
Matka Polka
Szybko dzieci Zofii dostają poważniejsze zadania, z których dwa córka Zofii wspomina szczególnie. Po pierwsze matka, gorąca katoliczka, chce umożliwić skazanym na śmierć przyjęcie Eucharystii przed egzekucją. Wymyśla więc, że będzie przenosiła Komunię w puderniczce z podwójnym dnem i sporym medalionie (dziś można je zobaczyć jako wota w Skarbcu Jasnogórskim). Zamawia odpowiednie akcesoria u zaprzyjaźnionego jubilera – i zaczyna się… Młodziutka Ania wędruje, w zastępstwie matki na szóstą rano do kościoła św. Krzyża, gdzie ks. Krauze wręcza jej puderniczkę z zawartością. Dziewczyna przekazuje ją pracownicy Pawiaka, Ludwice Uzar.
Drugie zadanie, bardziej niebezpieczne, jest również związane z osobą „Myszki” (taki pseudonim nosiła Ludwika). Mieszka ona z matką, która codziennie w pasztecikach, pierożkach i ciastkach zabieranych przez córkę do pracy zapieka… grypsy. Nikt nie domyśla się, że dziewczyna przenosi w posiłkach ważne informacje nie tylko dla rodzin uwięzionych, ale przede wszystkim dla Polski Podziemnej. Ważniejsze są jednak informacje z Pawiaka. Z pytań zadawanych w czasie morderczych przesłuchań można wywnioskować, co Niemcy już wiedzą i przygotować się.
Gubi ją właśnie to, że każdemu człowiekowi okazuje względy, jej chrześcijańskie miłosierdzie. Pewnego dnia, nie mając nic dla żebraka, przy którym codziennie się zatrzymuje, tylko dlatego, żeby nie zrobić mu przykrości, zmienia trasę. Wpada.
 
Aresztowanie
W pierwszym grypsie z Pawiaka, dostarczonym przez zaprzyjaźnioną „Myszkę”, pisze do bliskich: „Zęby moje, zawsze liche, spotkał najbardziej honorowy koniec”. Brutalnie przesłuchiwana, traci połowę zębów i do końca życia nie słyszy dobrze na jedno ucho. Jednak nie sypie, a w grypsach przesyła uspokajające rodzinę wiadomości.
Zofia trafia do Oświęcimia. Wkrótce wybucha epidemia tyfusu – i zaraża się. Kiedy jest na granicy śmierci, jej opadającą dłoń chwyta umierająca pryczę niżej Cyganka. Wróży długie życie, sławę i pieniądze za wielką wodą. Dodaje, że dostrzega kochającego męża i dwoje dzieci. Zofia z niepokojem wyrywa rękę, krzycząc, że kobieta się myli, bo ona jest matką trójki dzieci! – Widzę tylko dwoje – szepce staruszka. W 2001 r. okaże się, że jej syn Tadzio – utalentowany rzeźbiarz – trafił do Auschwitz, gdzie umiera z wycieńczenia na pół roku przed przybyciem matki...
Zofia opuszcza lager 12 kwietnia 1944 r. Waży 38 kg, idzie prowadzona przez dwie lekarki, ledwie ciągnąc nogi w za wielkich butach. Niemcy w ostatniej chwili odkrywają jej prawdziwą tożsamość i intensywnie leczą po to, aby nadawała się do przesłuchiwania. Wraca na Pawiak. Tu po odmowie współpracy dostaje wyrok śmierci i przez kilka miesięcy czeka na śmierć. Tymczasem Polska Podziemna negocjuje wykupienie Zofii, Niemcy jednak śrubują warunki. W końcu, kiedy już czeka na podwórzu na swoją kolejkę do rozstrzelania, zostaje uratowana przez przekupionego, niemieckiego urzędnika. Jest 29 lipca.
 
Sierpień 1944
Kilka lat po wojnie Zofia pisze: „Niech Bóg broni od jakiegoś krwawego szaleństwa jak Powstanie Warszawskie, w który wzięłam udział”. Oddaje jednak powstańcom i hołd, i sprawiedliwość: „Była to epoka, kiedy (...) każdy wydał z siebie co mógł najlepszego, a która jest dziś zapomniana, niemodna, pomniejszana, bo nie została zakończona sukcesem”.
Władysław Bartoszewski spotyka ją w pierwszych dniach walk i zadając pytanie o Anię i Witka, otrzymuje dziwną odpowiedź: – Są pod najlepszą opieką. – Czyją? – Bożą – odpowiada tajemniczo uśmiechnięta.
Zofia wraz z  matką spędza czas powstania na Powiślu, na Radnej 14, gdzie znajduje się jeszcze czternaście sparaliżowanych staruszek. Przejmuje nad nimi opiekę. Po wycofaniu się powstańców, wraz z młodym franciszkaninem po raz pierwszy ratują im życie, przenosząc kobiety do piwnic. Wkraczające patrole SS bez miłosierdzia mordują starych i niedołężnych. Potem wchodzą żołnierze z miotaczami ognia i zaczyna się prawdziwe piekło. Dwa dni nieustannego biegania z wiadrami, pęcherze na rękach, poparzone twarze, popalone włosy i brwi, żeby uratować podopieczne przed koszmarem śmierci w płomieniach. Udaje się. Przed nimi nadal dwa tygodnie życia w zawieszeniu, w warunkach dla nas niewyobrażalnych: bez ogrzewania, ciepłej wody, naczyń, pościeli, ubrań na zmianę, jakichkolwiek środków higieny. Młody podoficer dowodzący patrolem Wehrmachtu opuszcza na ich widok ręce: – Jeżeli przeżyliście, to żyjcie dalej.
Matka pisarki po dotarciu do szpitala na Woli umiera. Zofia owija ją w prześcieradło i grzebie na dziedzińcu własnymi rękami. 10 października pisarka wychodzi wraz z cywilną ludnością Warszawy. Wynosi jeden przedmiot, który chciała ocalić: obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.
 
Wygnanie
Wreszcie kapitulacja Niemiec. W połowie czerwca 1945 r. przychodzi do niej list, zaadresowany na prawdziwe nazwisko (jest więc obserwowana!), zapraszający na spotkanie w MSW. Minister Jakub Berman przyjmuje ją uprzejmie, ale dość chłodno: – Proszę pani, jestem bardzo zajęty, nie mam dużo czasu, ale wezwałem Panią, by spłać dług. W czasie okupacji uratowała pani bardzo wiele dzieci żydowskich. Kiedy Zofia milczy, dodaje z naciskiem: – A ja radzę Pani wyjechać! (...) Czy uważa Pani, że spłaciłem dług? – Tak, tak…dziękuję – odpowiada Zofia. Pisarka w czasie okupacji, w ramach „Żegoty”, współpracowała z bratem Bermana, Adolfem, który w 1942 r. uciekł z getta. Zofia pomogła uratować dwoje jego dzieci. Wie już, że to nie żarty, jest na czarnej liście rządu komunistycznego i jej życiu grozi niebezpieczeństwo. Anna wspomni, jak siedziały na murku pod ministerstwem. – Jak to? Wyjechać? Teraz, gdy tyle pracy stoi przed nami? – płakały obydwie. Wiedzą jednak, co stało się niespełna dwa miesiące wcześniej z szesnastoma delegatami kierującymi Polskim Państwem Podziemnym, „zaproszonymi” na rozmowy do Moskwy.
Są jednak i dobre wieści. Prof. Stanisław Kot ma wiadomości z Ameryki. Książka Bez oręża jest tam bestsellerem, sprzedanym już w półmilionowym nakładzie. Amerykański wydawca na poczet honorariów przekazuje Zofii przez profesora platynowy pierścionek z brylantem. Stara Cyganka miała rację: za wielką wodą czekają pieniądze. Podejmują decyzję o wyjeździe. Polecą do Szwecji, bo tylko tam w zachodnim kierunku będą na razie kursowały samoloty. Otrzymują powojenne paszporty z numerami 26 i 27. Z plecakiem uszytym ręcznie przez Annę, w strojach, które zwrócą uwagę swoim ubóstwem. Ze Szwecji lecą do Anglii, ale tam wita je potworna plotka. Zamieściła ją poczytna gazeta „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”: „Zofia Kossak, jak się dowiadujemy, pracowała ostatnio jako osobista sekretarka p. Bolesława Bieruta”. Nie chcą jej słuchać w emigracyjnym rządzie. Kiedy przyjaciele pytają, dlaczego nie tłumaczy, mówi: – Jest to równie niedorzeczne, jak gdyby napisali, że zabiłam własne dziecko. Na to się nie odpowiada.
Jako jedna z nielicznych osób trzeźwość myślenia zachowuje gen. Stanisław Sosabowski, który zaprasza pisarkę do Szkocji, aby zechciała zostać matką chrzestną sztandaru brygady jego spadochroniarzy. Na szczęście z Włoch dostaje także informację o pobycie tam męża i młodszego syna. Chwilę później pojawia się propozycja objęcia funkcji delegata PCK, którą Zofia pełni przez dwa lata.
Jej życie na farmie w Kornwalii, powrót do Polski i odnajdywanie się w nowych realiach, to odrębne opowieści. Zofia Kossak dopiero w 1982 r. została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Jan Dobraczyński pisze o niej: „Mało kto zrobił tak wiele dla Żydów i mało kto otrzymał za ogromne bohaterstwo tak nikłe dowody uznania”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki