Logo Przewdonik Katolicki

Partyzant Lis

Marzena Gursztyn
FOT. AGNIESZKA KURASIŃSKA/PK, BREAKERMAXIMUS/FOTOLIA

W przedwojennej Polsce w gimnazjum w Chyrowie jezuici kształcili zdolną, choć trudną młodzież. Jednym z wychowanków był Leon Gradowski. Jego oddanie dla ojczyzny i bohaterstwo pozostają praktycznie nieznane.

Na ostatnich przedwojenych fotografiach z synem Michałem widzimy skupionego Leona, jak uczy chłopca mierzyć do celu. Kilka dni później została ogłoszona mobilizacja i wrzesień 1939 r. zastał podchorążego Gradowskiego w Kraśniku, w jego macierzystym 24. Pułku Ułanów. I tu zaczął się nieprzerwany ciąg jego wojennych przygód.
 
W drodze ze Starobielska
Kiedy pod Przemyślem wysłany na patrol został ranny i odcięty przez Niemców od swojego oddziału, wyrwał się z okrążenia znalezioną porzuconą ciężarówką. Po drodze załadował do niej wszystkich rannych z napotkanego przypadkiem polowego punktu sanitarnego i kiedy przemykał wertepami i bocznymi drogami, zatrzymał się jeszcze na chwilę, by zabrać ze sobą porzucone w rowie działko przeciwpancerne Boforsa. Z całym tym balastem wyślizgnął się Niemcom jak piskorz i wrócił do swoich. Prawie cała jego brygada przeszła do Rumunii, Gradowski był jednak wśród tych, którzy nie chcieli się ewakuować i dostał się do niewoli sowieckiej. Ani się obejrzał, a już siedział w Starobielsku. Jakiś czas potem zaczęto wywozić jeńców w nieznanym kierunku, a kiedy i na niego przyszła kolej, natychmiast obmyślił plan ucieczki. Znał bolszewików z dzieciństwa i znał też ich metody walki. Namawiał znajomych, by z nim wyskoczyli przez wyłamane okienko w bydlęcym wagonie, ale poczucie bezpieczeństwa pod osłoną konwencji genewskiej oraz głębokie przekonanie, że wojna skończy się najdalej za dwa miesiące, zniechęcały oficerów do ryzyka. Tyle tylko, że ZSRR nigdy konwencji nie podpisał... Okienko znajdowało się wysoko i było na tyle małe, że człowiek mógł się w nim zmieścić tylko z wyprostowanymi, przyciśniętymi do tułowia rękami. Uciekinierzy byli więc wyrzucani przez współtowarzyszy kolejno „na szczupaka”. Jeden z chłopaków został zastrzelony przez konwojentów, drugi raniony, Gradowski tylko poturbował się na skutek upadku. Ci, którzy zostali w pociągu, skończyli tragicznie. Ich nazwiska pojawiły się dopiero na Listach Katyńskich.
 
Teatr cieni
Dotarł do Warszawy. Tam zatrzymał się w gościnnym domu Czetwertyńskich przy placu Dąbrowskiego. Trzej koledzy: Staś, Jerzy i Leon, zajęli się konspiracją i fabrykowaniem fałszywych dokumentów. Leon zaopatrzony w odpowiednie pieczęcie pracowicie fabrykował fałszywe dokumenty, zawsze w ten sam sposób podrabiając mało czytelny podpis wysokich hitlerowskich urzędników. Pewnego razu wracając do domu, poczuł dziwny niepokój. Zwolnił kroku i rozejrzał się bacznie, a wtedy w oknie na wprost bramy zauważył cień postaci z rękami w górze (potem okazało się, że to lokaj Czetwertyńskich wpadł na tak chytry plan i przesuwając się niezauważalnie wdłuż ściany ustawił się tak, aby jego cień był widoczny z zewnątrz i ostrzegał nadchodzących). Leon już wiedział: to kocioł. W tym samym momencie zbliżyło się ku niemu dwóch mężczyzn w czarnych skórzanych płaszczach. On z zimną krwią sięgnął do kieszeni i poprosił o ogień tego, który trzymał w dłoni papierosa. Żegnając się, Gradowski odszedł co prawda dziarsko, ale z sercem w gardle. W Warszawie był już spalony. Poszukiwany przez Gestapo ukrywał się w zaprzyjaźnionych majątkach na Lubelszczyźnie, skąd postanowił wyruszyć przez zieloną granicę na Węgry.
 
Budapeszt i Stambuł
Po zajęciu Jugosławii krążyły plotki, że Niemcy szykują się do ataku na Turcję. Brytyjczycy potrzebowali na gwałt informacji. Postanowiono więc, że Gradowski zawiezie do Stambułu mikrofilm. Był już blisko granicy jugosłowiańskiej, kiedy dopadli go Niemcy i w kajdankach wyekspediowali pociągiem w asyście dwu żandarmów. I znów brawurowo uciekł. W najbliższej wiosce wyjaśnił po łacinie księdzu swoją sytuację, zaś proboszcz nakarmił go, zaprowadził do zaprzyjaźnionego kowala, aby ten otworzył kajdanki i zaopatrzył na podróż. W Budaeszcie podrobił estoński paszport na nazwisko A.H. Ostroga, który miał rzekomo zorganizować ruch oporu wśród tych, którzy uciekli z republik nadbałtyckich po zajęciu ich przez Sowietów, latem 1940 r. Wykorzystał swój aktorski talent i po kilku popijawach z niemieckim komendantem budapesztańskiego lotniska, zaczął mu się skarżyć na trudności w podróży, a on przecież jak najszyciej musi dostać się do Stambułu. „W zaufaniu” pokazał też własnoręcznie podrobiony list Goebbelsa. Komendant natychmiast zaoferował specjalny transport lotniczy, a po kilku dniach sam odprowadził Gradowskiego na płytę lotniska, do samolotu mającego dostarczyć go prosto do Stambułu. Podczas międzylądowania w Sofii Gradowski zobaczył, że w kierunku samolotu zmierza kilku niemieckich oficerów. To koniec – zdążył pomyśleć, gdy pierwszy z nich… salutował z pytaniem, czy nie sprawiłoby mu kłopotu to, że oni również zabraliby się jego samolotem do Stambułu? Cała podróż zakończyła się przejazdem przez Stambuł taksówką na koszt konsula niemieckiego.
 
Cichociemny
W maju 1941 r. Leon Gradowski wstąpił do formującej się w Palestynie Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Po bitwie pod Tobrukiem zyskał zgodę i we wrześniu 1943 r. odbył kurs w Kairze i na górze Karmel. Kurs bardzo intensywny, niewyobrażalnie trudny, nie tylko jeśli chodzi o trening fizyczny, ale i nadwyrężający psychikę. Z początkiem października przeszedł do miejsca oczekiwania na skok pod zmienionym nazwiskiem, jako oficer brytyjski Michael John Lis. Plany powrotu do Polski wzięły jednak w łeb, bo Niemcom udało się zerwać nitkę, po której polscy kurierzy i poczta wędrowali przez Bałkany. Trzeba było posłać odpowiedniego człowieka, by założył nowe placówki przerzutowe. Gdy w mglistą, jesienną noc 10 października 1943 r. Gradowski skakał na spadochronie nad jeziorem Ohryd w Albanii, już wiedział, że misja w tym kraju jest długoterminowa. I rzeczywiście przez dziewięć miesięcy odbudowywał drogę kurierów i wojował w albańskiej partyzantce. Pewnego razu Niemcy otoczyli znaczne zgrupowanie partyzantów. Przygotowany przez Anglików plan wyjścia z pułapki nie przewidywał ratowania oddziałów „czerwonych” przypadkowo znajdujących się na tym terenie. Współpraca z komunistami Enwera Hodży „nie leżała w sferze zainteresowań” misji brytyjskiej. Jednakże polski oficer stanowczo sprzeciwił się niehonorowemu pozostawieniu na pewną śmierć partyzantów i wtedy jeden z trzech dowodzących oficerów brytyjskich powiedział: „OK, to teraz ty dowodzisz całością, bo w moich wytycznych nic nie ma o współpracy z czerwonymi”. Zaciekły bój o most w Dibra, jedyną drogę odwrotu dla „białych” i „czerwonych”, 16 listopada 1943 r. przeszedł do legendy partyzanckich walk w Albanii, a w brytyjskim Muzeum Wojny można do dziś ogladać rewolwer ze złotym autografem albańskiego króla Zogu, który Gradowski otrzymał w podzięce.
 


Po zakończeniu działań wojennych jako brytyjski oficer w randze kapitana Gradowski tropił zbrodniarzy wojennych na terenie Niemiec. Został zdemobilizowany w 1947 r. Dopiero po osiemdziesiątce choroba i starość ujarzmiły jego niespożytą energię. Zmarł 8 sierpnia 1994 r. w Angers nad Loarą. Syn Michał przewiózł jego prochy do Polski i złożył je w rodzinnym grobie w Skolimowie pod Warszawą. – Był to człowiek o łagodnym sercu, lwiej odwadze i niewyczerpanej wesołości – wspomina go w jednym zdaniu syn. – Miłośnik życia i znawca kobiet – dorzuca synowa Ewa. W Muzeum Ziemii Sochaczewskiej można oglądać pamiątki z jego bojowego szlaku, który wiódł przez wiele obcych krajów, z dala od Ojczyzny.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki