Zgadzam się, że Europa przezywa kryzys, ale tych słów nie przyjąłem z entuzjazmem. Jasne jest, że nasz kontynent tkwi w duchowej i – jako jej konsekwencja – demograficznej zapaści. Myśli coraz bardziej egoistycznie, nie potrafi zdefiniować wartości, na których chcę oprzeć swój obecny i przyszły byt. A jeśli już europejscy politycy próbują je określać, to wypowiadają ciąg okrągłych, politycznie poprawnych deklaracji, bez odwołań do historii dawniejszej niż rewolucja francuska.
A jednak wypowiedź Mateusza Morawieckiego nie wzbudziła mojego entuzjazmu. Czy premier wypowiedział swoje słowa jako osoba prywatna, czy jednak jako szef rządu? Nie, nie ulegam bynajmniej bezrozumnym próbom „prywatyzacji” wiary i nikomu, także politykom, którzy są katolikami, nie odmawiam prawa do tego, by się do swej wiary publicznie przyznawali. Jednakże czym innym jest prosta deklaracja: tak, wierzę; czym innym zaś zapowiedź o charakterze stricte politycznym i złożona w imieniu rządu („chcemy przekształcać...”). Wszelka ostentacja kłóci się z prawdziwą religijnością. Podobnie jak puszczanie oka do elektoratu za pomocą religijnych deklaracji. Chciałbym wierzyć, że nie mieliśmy tu do czynienia z żadną z tych okoliczności.
Słowa premiera odebrane dosłownie budzą jednak moje zakłopotanie. Nie za bardzo rozumiem, jak można po Soborze Watykańskim II chcieć wykorzystać instrumentarium polityczne czy administracyjne do kształtowania postaw wiary, a więc „rechrystianizować” kraj (choćby swój własny, tym bardziej zaś cały kontynent). Ta praca należy przede wszystkim do Kościoła, z papieżem na czele; wierni zaś – także należący do Kościoła politycy – winni czynić wszystko, by swoje rodzinne i zawodowe powołanie wypełniać jako katolicy jak najlepiej. Tylko i aż tyle. Nie byłoby dobrze, gdyby jakiekolwiek rządy zabierały się do chrystianizacji czy rechrystianizacji.
Co powiedziawszy, podkreślić chciałbym, że absolutnie nie zgadzam się z komentarzami, które w prześmiewczy sposób usiłowały zdyskredytować wypowiedź premiera. Próby pokazania go jako przywódcy krucjaty, który chce najechać bezbożną Europę, by zaprowadzić w niej chrześcijański ład? Płaskie to i głupawe. Autorzy tych ocen doskonale wiedzą przy tym, że nie taka była intencja mówiącego. Jego wypowiedź – zgoda, niezbyt szczęśliwie sformułowana – odnosiła się jednak do ciężkiej choroby europejskiego ducha, czego chór prześmiewców zupełnie nie zauważył. Zamiast merytorycznej polemiki usłyszeliśmy płaski rechocik w klimacie tramwajowego antyklerykalizmu. W ten sposób autorzy ci dowiedli, że nie są zdolni podjąć rozmowy o tym, co dziś najważniejsze. Ich teksty więcej mówią o nich samych aniżeli o Morawieckim, którego tak bardzo chcieli pogrążyć.