Logo Przewdonik Katolicki

Wyzwanie na ekranie

Wiesław Kot
FOT.FERRARI PRESS/EAST NEWS. W roli Johna Paula Getty'ego nie zobaczymy Kevina Spacey'ego lecz Christophera Plummera. Reżyser filmu Wszystkie pieniądze świata zdecydował się na podmianę aktorów.

Usunięcie Kevina Spacey’ego z filmu Wszystkie pieniądze świata wydaje się błahostką. My Polacy pamiętamy jednak system, który z wymazywania ludzi uczynił narzędzie sprawowania władzy. Dlatego wycinanie aktora z gotowego dzieła to swoiste memento.

Cała sprawa jest tylko epizodem w historii filmu, ale epizodem którzy rzuca bardzo długi cień. Przypomnijmy: szanowany reżyser Ridley Scott (Łowca androidów, Gladiator) nakręcił film o porwaniu wnuka najbogatszego swego czasu człowieka świata, przedsiębiorcy naftowego Johna Paula Getty’ego. Rolę tego starszego pana po krótkich wahaniach powierzył Kevinowi Spacey’owi. Jego kreacją był zachwycony, powtarzał, że to materiał na trzeciego Oscara dla Kevina. Kiedy jednak wypłynęła afera, w której aktor przyznał się do molestowania nieletniego (i kilku innych osób) oraz oświadczył, że „resztę życia pragnie spędzić jako gej”, masa krytyczna została przekroczona. Reżyser odciął się od aktora, którego przed chwilą podziwiał, i zdecydował zastąpić go innym zdolnym starszym panem – Christopherem Plummerem. Nie świadczy to bynajmniej o wrażliwości moralnej Ridleya Scotta, a raczej o kosmicznej hipokryzji jego i całego środowiska. Jakoś nie słyszało się protestów, gdy Kevin Spacey odbierał Oscara za rolę czterdziestolatka, który molestuje dziewczynę w wieku własnej córki w filmie American Beauty (2000).

Kargul mówi pożyczonym głosem
Bądźmy jednak precyzyjni. Podmiany reżyserów, nawet aktorów, w trakcie pracy na planie nie są niczym nadzwyczajnym – o ile wynikają z potrzeb artystycznych. Historia kina notuje tu tysiące barwnych przykładów. Wybitny reżyser Terrence Malick (Cienka czerwona linia) ma zwyczaj zapraszania do swoich filmów wielu gwiazd, z którymi kręci mnóstwo epizodów. Potem trzy czwarte materiału wyrzuca beztrosko do kosza. Takie tuzy jak Sean Penn czy Adrien Brody zjawiają się na uroczystej premierze, a tu okazuje się, że na ekranie nie ma ich wcale. Nawet w polskim filmie podobnych historii jest bez liku. W pustyni i w puszczy (2001) zaczął reżyserować Maciej Dutkiewicz, który jednak nie radził sobie z rozbudowanym planem filmowym w Afryce (byłem, widziałem), więc szybko został zastąpiony przez producentów reżyserem południowoafrykańskim Gavinem Hoodem.
W kwestii obsady aktorskiej też zdarzały się interesujące drobiazgi. Na planie komedii Sami swoi (1967) szybko okazało się, że Wacław Kowalski zaciąga jak rasowy Zabużanin, ale Władysław Hańcza zupełnie nie umie sobie z tym poradzić. Jego wymowa brzmiała kompletnie nieprzekonywająco. Reżyserowi Sylwestrowi Chęcińskiemu pomógł jednak przypadek: Hańcza trafił do szpitala na drobny zabieg chirurgiczny. Chęciński pod pretekstem, że bardzo się spieszy, najął aktora Bolesława Płotnickiego, który z zaciąganiem nie miał najmniejszego problemu. I nagrał głosowe partie Władysława Hańczy. Dzięki temu w naszej najbardziej znanej komedii Kargul mówi wprawdzie jak rasowy swojak zza Buga, lecz nie swoim głosem. Najważniejsze – rzadko kto z wielomilionowej widowni zauważa tę podmianę.
Jednak nagłe zastępstwo, jakiego dopuścił się Ridley Scott, wynikało nie z konieczności artystycznej, lecz było efektem presji producentów, którzy obawiali się o swe dochody. Tyle że takich nerwowych wycinanek – na zasadzie jeden ubył, jeden przybył – nie dokonuje się bezkarnie. Przecież każdy wybitny aktor nadaje postaci odrębny wyraz, a to powoduje, że zmienia się ton całego filmu. Tak stało się i tym razem. Miliarder w wykonaniu Kevina Spacey’ego był neurotyczny, kapryśny, nieprzewidywalny. Jego odmowę wypłaty okupu za wnuka rodzina przyjmowała więc jak wyrok z góry, los, fatum. Christopher Plummer zagrał Getty’ego zupełnie inaczej – to staruszek twardy, obliczony, przebiegły. W tej sytuacji zmienić musiała się cała opowieść: dramat społeczno-obyczajowy z wtorku na środę stał się thrillerem z akcją napiętą jak sprężyna. Zupełnie inny film! Oto ostateczny efekt beztroskiej manipulacji.

Stalin pojawia się i znika
My tu, w Europie Wschodniej, patrzymy na te krotochwile z ironiczną pobłażliwością. Z własnego życia znamy stokroć bardziej niegodziwe fałszerstwa. Realny socjalizm pustoszył wszystko, co się dało: podręczniki, encyklopedie, archiwa, gazety, literaturę, o filmie nie wspominając. Wiodącym bohaterem literackim minionego stulecia był wszak Winston Smith, który w antyutopii George’a Orwella Rok 1984 zajmował się z polecenia partii rządzącej wymazywaniem ze starych (!) gazet tak zwanych nieosób, czyli postaci skazanych przez rządzącą partię na nieistnienie. I nie była to bynajmniej postać wymyślona przy biurku. Orwell podpatrzył takie praktyki w „czerwonej Hiszpanii”, gdzie pracował jako reporter w 1936 r. A komuniści hiszpańscy tylko nieudolnie naśladowali wzorce płynące z Moskwy.
Przykład filmowy. Radzieccy propagandziści już w latach dwudziestych minionego wieku opanowali do perfekcji wycinanie z historycznych zdjęć Lwa Trockiego („zdrajcę i renegata”), a mieli do dyspozycji tylko żyletkę i nożyczki. Kiedy reżyser Michaił Romm kręcił w roku fabularyzowany dokument Lenin w Październiku, okazało się, że ten zdrajca Trocki (zostanie zastrzelony na rozkaz Stalina w Meksyku w 1940 r.) na wszystkich ważniejszych kronikach filmowych figuruje u boku Lenina, a Stalina nie widać tam wcale. Ale reżyser sobie poradził. Posklejał ujęcia z różnych kronik w ten sposób, iż narzucało się wrażenie, że to Stalin zawsze stał u boku wodza rewolucji. I służył mu mądrą radą i wsparciem w zmaganiach ze zdrajcą Trockim. A w ujęciach, kiedy to Trockiego nie udawało się usunąć, retuszowano go w sprawdzony sposób. Na ekranie wyświetlano oryginalną kronikę i kiedy pojawiały się ujęcia z Trockim, przed ekranem stawiano barczystego krasnoarmiejca, który zasłaniał zdrajcę. Filmowała to inna kamera i powstawała nowa kronika, ideologicznie słuszna – na danym etapie. Po XX Zjeździe w 1956 r. koniunktura się jednak odwróciła. Stalin popadł w niełaskę. I teraz reżyser Romm dokonywał cudów, żeby owego „wodza całej postępowej ludzkości” wymazać z otoczenia Lenina. Ale poszło łatwo, ponieważ artysta miał już wprawę, a i technika ruszyła mocno do przodu.

Aktor nie żyje? Nie szkodzi!
Właśnie – technika! W świecie dzisiejszego filmu z łatwością można aktora zarówno usunąć z filmu, jak i do niego wprowadzić. Nawet jeżeli nie żyje. Scena, kiedy to Tom Hanks w filmie Forrest Gump (1994) w Białym Domu ściska dłoń prezydenta Nixona, który wówczas nie sprawował już władzy od 22 lat, to już filmowy Biskupin. Teraz można wprowadzić do filmu aktora w pełnej roli na podstawie tylko zdjęć próbnych. Na tej zasadzie amant Paul Walker „zagrał” w siódmej części filmu Szybcy i wściekli, choć w momencie jego premiery nie żył już od dwóch lat.
Przyzwyczajamy się powoli do sytuacji – w świecie filmu i poza nim – iż w przestrzeni publicznej panuje postprawda, czyli granica między tym, co realne, a tym, co fikcyjne, zaciera się. Najgorsze, że coraz mniej nam to przeszkadza.
 



Fakty z papieru
Postprawda – sytuacja w życiu społecznym, kiedy to o tym, jaki jest stan faktyczny, decyduje nie rozpoznanie zdroworozsądkowe, lecz emocje, nakręcane m.in. przez media. Redakcja słownika Oxford Dictionary uznała słowo „postprawda” („post-truth”) słowem roku 2016.

Fake news – wiadomość fałszywa wprowadzana do obiegu medialnego w konwencji przypominającej do złudzenia rzetelnie zredagowaną informację. Skutkiem tego zostaje uznana za fakt przez szerokie grono odbiorców. Redakcja szacownego Collins Dictionary uznała „fake news” za słowo roku 2017.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki