W tym czekaniu co chwilę ktoś mu przeszkadzał. Najpierw do drzwi zapukał żebrak, który chciał parę groszy. Potem jakiś bezdomny pytał, czy może przespać się w szopie na narzędzia w ogrodzie. No i jeszcze jakaś kobieta z wrzeszczącym dzieciakiem chciała dostać coś do jedzenia. Wszystkich przegonił, a Jezus nie nadchodził. Rano gospodarz nieudanej kolacji popędził z pretensjami do kościoła. „Dlaczego nie przyszedłeś? Tak czekałem!” – zwrócił się do Chrystusa. „Trzy razy pukałem, ale za każdym razem mnie nie wpuściłeś” – odrzekł Jezus. „To byłeś Ty?” – zdziwił się zapraszający.
Podobno tę popularną kiedyś opowiastkę rzadko teraz można usłyszeć z ambony. Szkoda, bo ona świetnie podkreśla coś, co łączy bohaterów przypowieści o sądzie ostatecznym. Łączy ich niewiedza. Nie wiedzą, że spotkali Jezusa w innym, będącym w potrzebie, człowieku. W głodnym, spragnionym, przybyszu, potrzebującym ubrania, chorym, nawet w przestępcy zamkniętym w więzieniu. Czyli – mówiąc dzisiejszym językiem – w wykluczonym, w obcym. Jezus Chrystus Król Wszechświata identyfikuje się właśnie z nimi. Jest zatroskany o los każdego człowieka i chce, aby przykazanie miłości Boga i bliźniego było traktowane poważnie, bez wyjątków. Świat jest pełen ludzi, którzy pilnie jej potrzebują. Nie w formie rzadkich, widowiskowych gestów, ale w codziennym, zwykłym życiu.
Św. Jan od Krzyża powiedział, że „pod wieczór życia będziemy sądzeni z miłości”. Ktoś sparafrazował jego słowa i stwierdził, że będziemy sądzeni z tego, czy dla innych ludzi okazaliśmy się ludźmi.