16 listopada mieszkający w USA autor Sąsiadów, komentując warszawski Marsz Niepodległości, napisał w „New York Timesie”, że antysemicka nienawiść jest „rdzennie polska” (indigenous to Poland) i reprezentuje ją „przeważająca większość Polaków” (most Poles). Innymi słowy: nienawiść i antysemityzm nie jest jakąś chorą naroślą – mniejsza już o to jak wielką – ale wynika z samej istoty polskości.
Skąd moje zdziwienie? Ano stąd, że ludzie cywilizowani dopracowali się – a przynajmniej takie dotąd mieliśmy wrażenie – pewnych podstawowych zasad dyskusji. Kamieniem milowym jest tu przekonanie, że nie ma gorszych ani lepszych narodów, podobnie jak nie ma gorszych ani lepszych ras ludzkich. Owszem, rasy i narody różnią się od siebie, ale wszelkie ich wzajemne wartościowanie kwalifikuje się jako rasizm albo szowinizm. I oto drukowany jest tekst, w którym bez osłonek pisze się o Polakach jako o złym narodzie. Nie zdziwiłbym się, gdyby podobny artykuł o Rohindżach ukazał się na łamach jakiejś birmańskiej gazety. Ale tu chodzi o czołowy dziennik wspomnianego cywilizowanego świata! Widać zasady już nie obowiązują. A raczej obowiązują nadal, ale wybiórczo. „New York Times” to przecież sztandarowy bojownik z rasizmem i szowinizmem. I publikuje tekst jawnie szowinistyczny, by nie rzec – rasistowski.
Nie piszę tego, by się jałowo oburzać, nie chcę też wzmagać u rodaków poczucia osaczenia. Chciałbym tylko, byśmy przyjęli ze spokojem fakt istnienia zjawiska zwanego antypolonizmem. Ono bynajmniej nie jest kluczem do wyjaśniania relacji Polski z resztą świata. Etykietką antypolonizmu nie godzi się opatrywać z automatu każdej krytyki Polski i Polaków. To pojęcie często jest nadużywane lub też nadmiernie rozdmuchiwane. Niemniej antypolonizm, sam w sobie, nie jest jakimś wymysłem chorych ksenofobów. Istnieje naprawdę i ma się dobrze – czego dowód powyżej.
Odkąd rządy Prawa i Sprawiedliwości znalazły się pod pręgierzem znaczącej części światowych mediów, pewne rzeczy pod adresem Polski, dawniej niedopuszczalne, łatwiej przechodzą przez sito cenzury politycznej poprawności. Ale antypolonizm to oczywiście zjawisko znacznie starsze od „dobrej zmiany”.
Jak się doń odnosić? Złe podpowiedzi daje nam tu zarówno uniżoność, jak i pycha. Uniżoność każe nam brać za dobrą monetę antypolskie oskarżenia. Te należy zdecydowanie odpierać. Istotą sprawy jest oddzielenie krytyki, która jest rzeczą normalną i nawet pożądaną, od szowinizmu, dla którego nie może być miejsca w cywilizowanej przestrzeni publicznej. Pycha z kolei podpowiada nam, byśmy czuli dumę tylko z tego powodu, że staliśmy się celem oszczerczej krytyki. Skoro świat nas atakuje, widać jesteśmy wybrańcami.
Obie postawy prowadzą donikąd, gdyż nie likwidują zła w zarodku. Antypolonizmu nie wygasi ani przyjmowanie zarzutów na klęczkach, ani też żądanie, by reszta świata na tychże klęczkach z nami rozmawiała. Tylko rzeczowe odpieranie konkretnych kłamliwych, lub też szowinistycznych zarzutów, poparte – tam gdzie to możliwe – egzekwowaniem odpowiedzialności od oszczerców, da nam w dłuższej perspektywie wymierne wyniki. Ale do tego trzeba zarówno trzeźwości myślenia, jak i konsekwencji.