Anuli zazdrościłam ciotki. Wychowałam się na Wojnie domowej, to był jeden z pierwszych seriali mojego życia. Ireny Kwiatkowskiej, to znaczy matki serialowego Pawła, jako dziecko nie traktowałam poważnie, za to Alina Janowska, czyli ciotka Anuli, przedstawiała sobą wszystko to, co uwielbiałam: elegancka a jednocześnie wyluzowana, inteligentna, wyrozumiała dla młodzieży i dowcipna. No i jeszcze rola cioci Uli w Podróży za jeden uśmiech, czyli królowej autostopu! Więc kto nie chciałby mieć takiej ciotki? Potem widywałam Alinę Janowską na każdych obchodach rocznicy powstania warszawskiego w muzeum. Zawsze była otoczona ludźmi. Ostatni raz kilka lat temu zapytała naszego dziesięcioletniego wtedy syna, czy chce sobie z nią zrobić zdjęcie. Ale on nie chciał i zawstydzony uciekł. My też byliśmy zawstydzeni i w domu mówiliśmy mu, co stracił. Obejrzeliśmy Wojnę domową i opowiedzieliśmy o udziale „Aliny” w powstaniu warszawskim. Ale dlaczego ja sama nie skorzystałam z okazji, żeby dłużej z nią porozmawiać? Nie chciałam być natrętna, widziałam, że jest zmęczona, a ona zapytała, czym się zajmuję, wyglądałam jej na malarkę, uśmiechnęła się do mojego męża. Od razu zaczęłam żałować, że nie umówiłam się na wywiad, bo potem to już było niemożliwe. Powiedziano mi, że choruje na alzheimera i nie wychodzi z domu.
Wszyscy, którzy ją znali, mówią o wielkiej pogodzie ducha, o dowcipie i nadaktywności. A także o nadzwyczajnym zamiłowaniu do porządku.
Na barykadach
Wojskowy dryl zawdzięczała ojcu, który był adiutantem generała Józefa Dowbora-Muśnickiego. „Tata mnie uczył od dziecka, że mamy się myć rano zimną wodą, bo mamy mieć sprawność fizyczną, mamy składać swoje ubranie przed snem w kostkę, bo nie wiadomo, kiedy zatrąbi trąbka do apelu” – wspominała. Dzięki tej wyuczonej obowiązkowości mówiono w powstaniu na nią „Setka”, bo można było na nią liczyć na sto procent. Urodziła się 16 kwietnia 1923 r. w Warszawie, zimą 1939 r. została osadzona z matką i bratem w obozie jenieckim pod Olsztynkiem. Cudem uratowana przed wywózką na roboty do Niemiec, pracowała w ogrodach pałacu w Wilanowie. Miała 19 lat, kiedy została aresztowana przez Gestapo za pomoc Żydom i konspirację. Wciągnęła ją w tę działalność ciotka. Mieszkanie ciotki było punktem przerzutowym „bibuły”, dokumentów konspiracyjnych, broni oraz miejscem, gdzie zatrzymywali się na chwile Żydzi, którym udało się wydostać z getta, ale to potem. W kobiecym oddziale Pawiaka, tak zwanej Serbii, Alina Janowska spędziła dziewięć miesięcy, a udało się jej wydostać dzięki przyjaciółce matki i właścicielce sklepu z papeterią, w którym Alina pracowała, Ilse Glinickiej. Ona również uratowała Alinę przed transportem do Auschwitz. W powstaniu warszawskim brała udział od pierwszego dnia jako łączniczka w Batalionie „Kiliński”. „Osobiście byłam od porządków, od jedzenia i od meldunków” – mówiła potem. W ogóle opowieści pani Aliny z powstania to temat na osobny artykuł, ale na razie można ich posłuchać na stronie internetowej Muzeum Powstania Warszawskiego w dziale Archiwum Historii Mówionej.
Po upadku powstania wróciła do rodziców, którzy mieszkali wtedy w Tworkach pod Warszawą. Wiele razy powtarzała, że to dzięki ich modlitwie ocalała. Kiedy weszła do domu, zobaczyła, że matka zawiesza firanki, stojąc na krześle. Odczekała więc chwilę, nic nie mówiąc, żeby matka z tego krzesła nie spadła z wrażenia. „Padłyśmy sobie w ramiona, mam się popłakała. Mówię: «Gdzie ojciec?». «A nie wiem, może jest u sióstr». Bo siostry jeszcze wówczas w szpitalach pracowały, u nas były szarytki w Tworkach. Od razu mówię: «Mama, ja lecę!». Przybiegłam na oddział, do kaplicy wchodzę, patrzę, a tata leży krzyżem w kaplicy. Musiałam odczekać, aż będzie sam wstawał po modlitwie. On się modlił za mnie cały czas, podobno codziennie tam chodził i się modlił”.
Otrzymała kilka odznaczeń, w tym Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Ale mówiła o tym tak: „A to, że nie byłam bohaterką – z całą pewnością. Te wszystkie odznaczenia, które mam, to niesłusznie, bo nieraz daje się odznaczenia tak jak leci. Właściwie gdybym miała siebie odznaczać za coś, to za posłuszeństwo mojemu dowódcy, panu porucznikowi, który za każdym razem mówił: «Alina, uważaj na siebie». Jemu zależało, żeby donieść wiadomości czy meldunki i żeby przynieść jakąś wiadomość, a nie żeby był jeszcze jeden trup”.
Na scenie
Najpierw miała zostać tancerką, a nie aktorką. Na lekcje baletu i tańca chodziła w czasie okupacji, a jej pierwszy występ jeszcze przed powstaniem zapowiadał Jerzy Waldorff. Po wojnie mieszkała w Łodzi, gdzie ukończyła eksternistycznie Szkołę Tańca Artystycznego prof. Janiny Mieczyńskiej. Występowała także jako piosenkarka w teatrze „Syrena”, gdzie wypatrzył ją asystent reżysera Leonarda Boczkowskiego i w ten sposób znalazła się na planie filmu Zakazane piosenki. Potem grała w teatrach warszawskich, ale popularność zaczęły przynosić jej kolejne filmy, a szczególnie emitowany w latach 60. serial telewizyjny Wojna domowa Jerzego Gruzy. Janowska była znana z ról komediowych, szczególnie świetne były jej duety z Ireną Kwiatkowską (na przykład w Rozmowach kontrolowanych Sylwestra Chęcińskiego) i trochę niedoceniona w rolach dramatycznych, jak na przykład w Samsonie Wajdy z 1961 r., w którym grała rolę Lucyny, Żydówki, czy w serialowej Lalce, gdzie grała baronową Krzeszowską. Niezapomniane są jej krótkie epizody, na przykład w Stawce większej niż życie czy w Panu Samochodziku. W ostatnich latach grywała w serialach Złotopolscy, Plebania. Podczas 34. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu w 2013 r. świętowała swój jubileusz pracy artystycznej, ale potem, z powodu pogłębiającej się choroby, już nie wychodziła z domu.
Kiedy nie występowała na scenie kabaretowej czy teatralnej, działała społecznie. W 1990 r. założyła Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom „Gniazdo”, które pomaga rodzinom i dzieciom z problemami wychowawczymi do dziś i otwiera kolejne świetlice w Warszawie. Jej dziełem jest także orkiestra Mała Filharmonia, dzięki której młodzi muzycy mają możliwość debiutu na scenie.
W jednym z ostatnich wywiadów dla „Życia Warszawy” powiedziała między innymi: „Nie chcę już opowiadać ludziom o swojej martyrologii, że siedziałam w więzieniu, że cierpiałam, że byłam przerażona. Chce im powiedzieć, że życie bez miłości jest nic nie warte”.
Latem tego roku syn Aliny Janowskiej, Michał Zabłocki (autor tekstów wielu piosenek wykonywanych przez Grzegorza Turnaua czy Annę Szałapak), wydał tom wierszy zatytułowany po prostu Janowska. W trzydziestu trzech wierszach opisał życie swojej matki.