Logo Przewdonik Katolicki

Miłość bez wymówek

Monika Białkowska
FOT. AFP/EAST NEWS

My tu siedzimy w ciepłym mieszkaniu po niedzielnym obiedzie, a papież Franciszek zaprasza nas do świętowania Światowego Dnia Ubogich. Trochę nam z tym niewygodnie. Mamy wyjść na ulicę – i co dalej? Rozdać ciężko zarobione pieniądze? Co zrobić z tym nowym świętem?

Mieć mieszkanie i niedzielny obiad to nie grzech. Mieć sprawny i bezpieczny samochód to nie grzech. Nawet wyjechać na wakacje za granicę nie jest żadną moralną winą. Jednak cenne są chwile zawahania: czy to wszystko jeszcze jest mi niezbędne, czy to już zbytek? Czy na pewno wszystko, co mam, służyć powinno wyłącznie mnie? Takie chwile zawahania oznaczają, że człowiek jeszcze ma sumienie. Że jeszcze nie wyda bez wahania kilkuset złotych na jedno danie w restauracji czy na butelkę najlepszego nawet wina, nie oglądając się, czy obok nie stoi ktoś głodny. Chrześcijaństwo wysoko ustawia poprzeczkę.
 
Miłość nie pyta
Człowiek ma skłonność do tego, żeby się usprawiedliwiać. A papież Franciszek często sam sobie zadaje pytanie: „Co zrobiłby Jezus?”. To samo pytanie poleca zadawać sobie swoim współpracownikom, kiedy nie wiedzą, jak powinni postąpić. Nie ma prostszej drogi do odkrycia, co ma robić chrześcijanin. Niestety, odpowiedź jest często niewygodna. Często wydaje się zwyczajnie za trudna. Kiedy nas przerasta, mamy na podorędziu mnóstwo wymówek. Tłumaczymy, że to niemożliwe w naszych czasach, że nieracjonalne, że niemoralne, bo przecież uczy drugiego roszczeniowości, bo demoralizuje.
„Co zrobiłby Jezus?”. Jezus nie pytał chorych ani głodnych o żaden szczegół z ich życia. Nie prowadził listy godnych i niegodnych pomocy. Nie zastanawiał się, czy nie zmarnują jego daru. On tylko wyciągał rękę, dotykał i pomagał każdemu, kto do Niego przyszedł. Tak właśnie działa miłość. Na edukację, wychowanie, formację przyjdzie czas za chwilę: tu i teraz trzeba działać jak franciszkowy „szpital polowy”: zaspokoić pierwszy głód, zaleczyć pierwszy ból. „Miłość nie pozwala sobie na wymówki – pisze papież Franciszek w Orędziu na Światowy Dzień Ubogich. – Kto zamierza kochać tak, jak kochał Jezus, powinien postępować zgodnie z Jego przykładem, i to przede wszystkim wtedy, kiedy jest wezwany do okazania miłości ubogim”. Nawet, jeśli to radykalne. Nawet, jeśli wyda się szaleństwem.
 
Spotkanie
Nie można – i papież też tego nie robi – kwestionować zorganizowanych i działających od lat form pomocy ubogim. To dobrze, że wrzucamy pieniądze do puszek na zbiórki, że wspomagamy fundacje czy przekazujemy 1% podatku na cele charytatywne. To wszystko nadal jednak jest pomocą bezosobową. Jeśli nie spotykamy w tym drugiego człowieka – to dla papieża wciąż jest za mało. Franciszkowi nie zależy na tym, żeby do ubogich płynęła jak najszersza rzeka pieniędzy. Zależy mu na tym, żeby ci, którym niczego nie brakuje, z ubogimi się spotkali – i żeby to spotkanie przemieniło życie jednych i drugich. „Nie powinniśmy myśleć o biednych jako o odbiorcach dobrych działań wolontariuszy, którzy czynią to raz na tydzień, czy też o doraźnych gestach dobrej woli z naszej strony, które mają na celu uspokojenie naszego sumienia – pisze papież. – Takie doświadczenia, choć nieraz ważne i pożyteczne (…) powinny nas jednak prowadzić do prawdziwego spotkania z ubogimi, a także do dzielenia się, które powinno stać się stylem naszego życia”.
 
Czytelna miłość
Dzielenie się ma być stylem naszego życia: to główny postulat papieża Franciszka. O tym, na czym taki styl życia polega, opowiada papieski jałmużnik, abp Konrad Krajewski, który sam wciąż uczy się go od papieża. Wspomina obiady, wydawane bezdomnym na rzymskim dworcu Termini. Na deser podawane są tam banany. Dlaczego banany? – Kto nie kocha, pewnie poda im jabłka. Ale ten, kto kocha wie, że nie mają zębów, dlatego nie mogą dostać jabłek – tłumaczy jałmużnik. – Kiedy nie kocham, dam ubogiemu stare buty. A dla niego nie ma nic gorszego jak stare buty! Jego stopy w nie nie wejdą, on ma w stopach wszystkie choroby, a buty ukształtowały się do mojej nogi.
Dzielenie się jest więc nie tylko dawaniem: jest dawaniem z uważną miłością, która czyta prawdziwe potrzeby drugiego człowieka. I ta miłość musi być dla drugiego czytelna. Kiedy abp Konrad Krajewski obejmował posługę jałmużnika, usłyszał od papieża swoistą „instrukcję obsługi”. – Idź, a jeśli masz coś im dać, patrz im w oczy, bo to jest Jezus. Idź, a kiedy będziesz coś im dawał, to ich dotykaj. A kiedy ich dotkniesz, nie wycieraj sobie ręki. Najlepiej niczego im nie kupuj, tylko zjedz z nimi. Kupić coś, rzucić i odejść jest bardzo łatwo. Ty z nimi siadaj, a kiedy będzie trzeba, śpij z nimi. Wtedy sam będziesz wiedział, co robić. Na początku to będzie strasznie trudne. Ale po czasie zobaczysz, że w tym jest czysta Ewangelia.
 
Zasługujesz na najlepsze
Czasem wobec biedy stajemy bezradni. To bieda, której nie jesteśmy w stanie zaspokoić. – „Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, ale ja nie mogę ci dać aż tyle… Na pewno przyjdzie ktoś inny, kto ci pomoże!” – mówimy człowiekowi i odchodzimy, nie dając mu nic.
Nie ma większego upokorzenia, jak dostrzec biedę, pochylić się nad nią i odejść, nie zrobiwszy nic. Prawdziwa miłość pomaga zawsze: nawet, jeśli pomóc może tylko kilkoma okruchami chleba. – Kto doświadczy miłości, czuje się wezwanym, żeby ją odwzajemnić mimo własnych ograniczeń i grzechów – odpowiada papież.
Działanie w poczuciu bezradności jest miłością heroiczną. Robienie najdrobniejszych rzeczy ze świadomością, że w niczym nie uratuje to sytuacji, jest radykalizmem miłości. Podejmowanie wielkich zadań ze świadomością, że jesteśmy na nie zbyt słabi, jest domeną ludzi świętych. Wymaga bowiem pokory, wymaga pokonania pokusy własnej wszechmocy i całkowitego zdania się na Boga. Wymaga wreszcie wiary, że jeśli sami zaczniemy robić dobro na tyle, na ile w swojej słabości zdołamy, to sam Bóg doprowadzi je do końca. – Ufając w bliskość Boga, człowiek staje się zdolny do przyjęcia odpowiedzialności mimo swoich ograniczeń – przekonuje papież Franciszek.
 
Chronić ubogich i nas
Nie jesteśmy papieskimi jałmużnikami, ale Ewangelia nie przestaje nas obowiązywać. To dlatego papież pisze, że jesteśmy wezwani do wyciągania ręki do biednych i do spotkania z nimi. Ale prosi o jeszcze więcej: o patrzenie w oczy. O przytulenie. O to, by inni poczuli ciepło miłości, która przełamuje samotność drugiego człowieka.
Jak zatem świętować pierwszy w historii Kościoła Światowy Dzień Ubogich? Dołączyć do jakiejś charytatywnej zbiórki? Pewnie też. Ale przede wszystkim pomyśleć, co mogę zrobić nie dla samej idei, ale dla konkretnego człowieka. Znałam kiedyś księdza, który w wielkiej tajemnicy aż do śmierci trzymał fakt, że przynajmniej kilkoro dzieci w szkole jadało obiady tylko dlatego, że on im je opłacał. Jest to jakiś sposób? Jest. Zatem komu przyda się parę groszy w zamian za odśnieżenie chodnika czy wrzucenie węgla? Czy sąsiadka nie potrzebuje, żeby usiąść z nią wieczorem i porozmawiać przy herbacie? Czy nie trzeba zajrzeć do miejscowego schroniska dla bezdomnych – może przyda się tam moja pomoc? A może któraś ze szkolnych nauczycielek podpowie, że jakieś dziecko wciąż nie ma podręcznika do angielskiego? I czy na pewno nie marnuję za dużo jedzenia, czy na pewno potrzebuję siódmej pary butów na zimę? Takie samoograniczenie nie jest fanaberią: chroni naszą wrażliwość. Jakiś czas temu pewna z celebrytek zasłynęła wypowiedzią, że „900 zł to nie jest dużo pieniążków na zakupy” i że podziwia ludzi, którzy potrafią się za to ubrać. W święcie ubogich nie tylko o ubogich chodzi. To święto dla nas wszystkich: żeby poznanie ubóstwa poszerzało naszą wyobraźnię miłosierdzia. Żeby dotknięcie biedy na nią uwrażliwiło. Żeby nasze serca wciąż rozumiały, co zrobiłby Jezus.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki