Logo Przewdonik Katolicki

Granice małości

Piotr Zaremba
FOT. MAGDALENA KSIĄŻEK. Piotr Zaremba zastępca redaktora naczelnego „wSieci”.

Andrzej Duda pięknie mówił 11 listopada o nieznanym żołnierzu. Mamy prezydenta, który świetnie wypełnia jedną z ról głowy państwa. To rola kustosza patriotyzmu. Prezydent tradycyjnie zaapelował o dialog, o wzajemny szacunek ponad podziałami. Na te słowa nałożyła się histeria prawicowych internautów, a po części i zawodowych komentatorów wokół tego, że w prezydenckiej loży pojawił się Donald Tusk.

Można prowadzić debatę w duchu: przecież Tusk co roku był zapraszany, tylko w tym roku „perfidnie” z zaproszenia skorzystał. Można nawet się zastawiać, kto popełnił tu błąd i jaki, bo pojawienie się Donalda Tuska gdzieś z tyłu za Andrzejem Dudą, skłóciło prezydenta z częścią jego tradycyjnego elektoratu. Ale to jeden z polityków PiS zwrócił mi uwagę, że przewodniczący Unii Europejskiej korzystając z zaproszenia znienawidzonej przez tamtejsze kręgi ekipy, jakoś ją przed Europą uwiarygodnia. Zarazem to stężenie nienawiści to problem, i to coraz większy.
Prezydent Duda twierdził, że twórcy polskiej niepodległości wprawdzie obdarzali się szczerą niechęcią, bo ścierali się o podstawowe idee, ale się szanowali. Z tym można polemizować. Były wtedy momenty przekraczania podziałów, choćby kiedy Józef Piłsudski porozumiał się z Romanem Dmowskim co do zmiany rządu w 1919 r., bo potrzebne mu było zaangażowanie Dmowskiego w konferencję paryską. A dzieliła ich wcześniej, podczas rewolucji 1905 r., walka na śmierć i życie. Odmawiali sobie nawzajem patriotyzmu. Uważali za szkodników polskiego interesu i mówili o tym.
Ale były w II RP i momenty dużo brutalniejsze niż dziś. W końcu Piłsudski nie tylko atakował przeciwników, ale w 1930 r. wskazywał osobiście, których liderów opozycji zamknąć do więzień. Wśród nich Wincentego Witosa i Wojciecha Korfantego, dziś wyliczanych jednym tchem razem z nim. Warto pamiętać, że tamta polityka była dziksza, bardziej gwałtowna, życie ludzkie było mniej warte. Na dokładkę w latach 30. starcie przeciwstawnych ideologii – w skali Europy, nie jednego kraju – zaczęło przybierać postać apokalipsy. Eksplodowało to II wojną światową.
A równocześnie oglądam film Śmierć prezydenta Jerzego Kawalerowicza. Eligiusz Niewiadomski, morderca prezydenta Gabriela Narutowicza, potrafił mówić o nim bardziej powściągliwie i z większym szacunkiem, niż dziś przeciętny internauta wyraża się o liderach przeciwnego sobie obozu. Nie to, że wolę, aby ktoś strzelał, niż ubliżał. Zresztą może gdyby wtedy istniał internet, wrażenia byłyby inne. Ale unikając na razie większej przemocy – na ogół, bo przecież mieliśmy już i mord polityczny, i samospalenie – doszliśmy do granic małości.
Oglądałem ostatnio w Poznaniu sztukę Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki o Kaczyńskim i Tusku. Nie sądzę, aby autorzy dotknęli istoty ich portretów. Myślę, że zbytnio się zaczytali w książkach Roberta Krasowskiego, który rozumie wyłącznie cyniczny, koniunkturalny wymiar polityki. Obaj politycy są ludźmi większego formatu niż w sztuce, a już w szczególności prezes PiS, któremu o coś w polityce chodzi, który próbuje zmieniać Polskę. Ale zarazem obaj wychowali swoje obozy w duchu tak małostkowej agresji, że dziś niewiele daje się z tym zrobić. Zaczął Tusk świadomie próbujący prowokować przeciwnika. Ale po Niesiołowskim i Palikocie przyszła Krystyna Pawłowicz. A przede wszystkim przyszły zastępy naśladowców i Niesiołowskiego, i Pawłowicz.
W Polsce niewiele można dziś wspólnie zrobić. Ale przede wszystkim my, w kraju relatywnie wciąż chrześcijańskim, stajemy się coraz gorsi.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki