Jaki dobry film religijny widziałeś ostatnio?
– Nie chciałbym nazywać go filmem religijnym, bo tak naprawdę jest to film głęboko teologiczny, a mam na myśli Milczenie Martina Scorsese. To jest arcydzieło, być może najważniejsze spośród filmów kina chrześcijańskiego.
W zasadzie jaka jest różnica między kinem religijnym, chrześcijańskim i teologicznym?
– Myślę, że kino religijne porusza wątki powszechnie uznane za religijne, tylko że takie kino nie zawsze jest duchowe. Prawdę mówiąc, często się zdarza, że jest wręcz antychrześcijańskie, bo pokazuje rzeczywistość w sposób niezgodny z tym, co niesie ze sobą chrześcijaństwo. Natomiast film chrześcijański można by nazwać traktatem teologicznym, który został zapisany za pomocą języka kina, czyli obrazu. Takimi teologami kina są np. Andriej Tarkowski, Krzysztof Zanussi, Krzysztof Kieślowski, Roland Joffé czy właśnie Scorsese. To twórcy, którzy postanowili nie zatrzymywać się na religijnej warstwie, ale odkrywać głębię i zadawać najważniejsze pytania.
Zatrzymajmy się na chwilę przy kinie religijnym. Jakie są jego największe grzechy?
– Największym grzechem kina religijnego jest dosłowność, czyli kicz. Drugim problemem jest dawanie łatwych odpowiedzi na trudne tematy. I właśnie tym charakteryzuje się popularny w Stanach Zjednoczonych nurt christian movies, tworzonych głównie przez środowiska protestanckie. Ponadto w tych filmach następuje klasyczne rozwiązanie „deus ex machina”. Mamy osobę z jakimś problemem, która najczęściej nie zna Pana Boga albo jest Jemu wroga. Następuje jakaś tragedia życiowa, która równa się nawróceniu. Zaraz potem ta osoba modli się i od razu przychodzi Pan Bóg z bardzo łatwą odpowiedzią na bardzo trudne problemy, na przykład dokonując jakiegoś wielkiego cudu, a wielki problem naszego bohatera w jednej chwili znika.
Takie rzeczy tylko na ekranie…
– Właśnie. Odnalezienie Boga to proces długich i bolesnych poszukiwań. Proces, który odbywa się bardzo głęboko we wnętrzu człowieka i który jest „niepokazywalny”. Kiedy więc twórcy decydują się na taką dosłowność, na Boga, który przychodzi jako łatwe remedium na wielkie dramaty, to po prostu okłamują widzów. Zamiast pokazywać ten proces wielkiej duchowej pracy, kino religijne daje widzowi Boga, który nie przypomina Boga Ewangelii, ale Boga z plastiku.
Podobny dramat dotyka kina hagiograficznego, które przyjmuje bardzo uproszczoną wersję scenariuszową, w której święty jest nieskalany od samego początku opowiadanej historii. Nie zadaje żadnych pytań, a wręcz zamienia się w nauczyciela.
– W kinie brak dramatyzmu to nuda, a dydaktyzm najczęściej uznawany jest za usterkę scenariuszową. Jeśli film zajmuje się wykładaniem prawd wiary, to po prostu wpada w pułapkę nudy i powierzchowności. Natomiast filmy, które odważają się zadawać głębokie pytania, których twórcy wysnuwają swoją bardzo osobistą refleksję, bardzo często uważane są za niemalże heretyckie, a przynajmniej za mało chrześcijańskie. I to jest głębokie nieporozumienie, bo chrześcijaństwo nieustannie prowokuje do wielkich pytań. Chrześcijaństwo to nie jest raz na zawsze dana odpowiedź na wszystkie pytania, na dodatek odpowiedź nie podlegająca żadnemu dialogowi.
I tu wracamy do filmu Milczenie, który wzbudził kontrowersje w środowisku krytyków chrześcijańskich. Jak myślisz, dlaczego?
– Jestem przekonany, że ten film należy uznać za cierń. Milczenie ma boleć, ma wywołać sprzeciw, ma zadawać głęboką ranę naszej wierze. To jest w chrześcijaństwie najpiękniejsze, bo ten film nieustannie prowokuje do tego, żeby odważyć się na zrozumienie chrześcijaństwa w całej jego głębi, w całym jego dramatyzmie.
W wielu recenzjach pisano, że bohater filmu powinien był zachować się inaczej.
– Tacy krytycy poważyli się na coś tak głęboko niechrześcijańskiego jak osąd moralny drugiej osoby, akurat w tym wypadku bohatera. Pisano, że zachował się źle, że nie zawierzył Bogu. Ale ten film został tak właśnie skonstruowany, jako pułapka na najpobożniejszych chrześcijan, którzy zastanawiają się przez cały film, jak powinien postąpić główny bohater. Na koniec doznajemy niesamowitego olśnienia, bo Scorsese, który doskonale jak sądzę zrozumiał głębię chrześcijaństwa, pozwala nam w jednej z ostatnich scen przyjąć punkt widzenia Boga. Gdy kamera zaczyna zbliżać się powoli do trumny, przenika przez ciało głównego bohatera i odsłania ukryty w jego dłoniach przedmiot. I to jest moment, w którym widz może spojrzeć na tego człowieka oczami Boga. Wtedy cały nasz osąd okazuje się kłamliwy, bo poznajemy prawdę, którą znał tylko Bóg.
Pojawiały się też zarzuty, że Scorsese dezawuuje męczeństwo.
– Wierzę, że widz, który dojrzale spojrzał na ten film, zobaczył wręcz, jaki jest prawdziwy sens męczeństwa. Mamy tam poruszającą scenę męczeństwa japońskich chrześcijan na krzyżach podczas przypływu. Ta scena pokazywała chrześcijan, którzy z ogromną pokorą potrafią wychwalać Pana Boga do ostatniej chwili, cierpiąc i wysławiając w tym cierpieniu Chrystusa. Scorsese pokazuje męczeństwo jako coś niesamowicie pięknego, wzniosłego i wartościowego. Ten film z pewnością zadaje bardzo poważne pytania o to, czym jest prawdziwe męczeństwo i na czym ono polega, bo z pewnością nie polega ono na tym, żeby trafić na ołtarze za cenę śmierci innych ludzi.
Bierzesz udział w obradach jury ekumenicznego na wielu festiwalach. Jak to działa?
– Na wszystkich festiwalach międzynarodowych klasy A, czyli tych, które od wielu lat uznawane są za najważniejsze, istnieje jury ekumeniczne albo międzyreligijne. W kwietniu brałem udział jako członek jury w festiwalu filmowym Fajr w Teheranie. Jury było międzyreligijne. Był w nim szef kinematografii irańskiej, czyli przedstawiciel muzułmanów, przedstawicielka środowiska protestanckiego, no i ja, katolik. Kiedy obraduje jury ekumeniczne, to szuka się w filmach konkursowych wartości chrześcijańskich. Ponieważ jednak w tym przypadku chodziło o jury międzyreligijne, to szukaliśmy wartości nam wspólnych, na przykład związanych z promowaniem pokoju, wartości życia czy godności człowieka.
W polskiej kinematografii chrześcijańskiej dzieje się coś ciekawego?
– Jestem przekonany, że ogromną wartość chrześcijańską ma film Chrzest Marcina Wrony. To nie jest wprawdzie film najnowszy, bo z 2010 r., ale pokazuje on, że nasze kino religijne nie skończyło się na Zanussim czy Kieślowskim, że wartości chrześcijańskie wciąż są inspiracją dla polskich twórców młodego pokolenia.
Najważniejsze filmowe traktaty teologiczne według ojca Michała Legana
Dziennik wiejskiego proboszcza, reż. Robert Bresson, 1951
Andriej Rublow, reż. Andriej Tarkowski, 1966
Iluminacja, reż. Krzysztof Zanussi, 1972
Misja, reż. Roland Joffé, 1986
Uczta Babette, reż. Gabriel Axel, 1987
Dekalog I, reż. Krzysztof Kieślowski, 1988
Wyspa, reż. Paweł Lungin, 2006
W pogoni za szczęściem, reż. Gabriele Muccino, 2006
Jestem legendą, reż. Francis Lawrence, 2007
Siedem dusz, reż. Gabriele Muccino, 2008
Kalwaria, reż. John Michael McDonagh, 2014
Milczenie, reż. Martin Scorsese, 2016
O. Michał Legan OSPPE
Paulin z Jasnej Góry, doktor teologii i filmoznawca, wykładowca na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Jana Pawła II w Krakowie