Prezes Prawa i Sprawiedliwości zapewnia w publicznych wypowiedziach, że wcale nie chce konfliktu z prezydentem Andrzejem Dudą i ma nadzieję na to, że ten „nieszczęsny incydent” (czyli weta i ich konsekwencje) się zakończy. Równocześnie bierze udział w konwencji Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry, podczas której daje ministrowi sprawiedliwości pełne poparcie, choć prezydent przekonuje, że relacje z PiS układają mu się znakomicie, problemem są jednak ataki ze strony Solidarnej Polski. Głowa państwa dorzuca, że nie może zaakceptować również niektórych zachowań Antoniego Macierewicza i kierowanego przez niego Ministerstwa Obrony Narodowej.
Ale w strategii prezydenta pojawił się nowy wątek. Podkreślając w wywiadach, że jest politykiem umiarkowanym i takiego poparli go wyraźnie wyborcy, Andrzej Duda wraca do roku 2015. Rzeczywiście wtedy w kampanii – zarówno prezydenckiej, jak i parlamentarnej – Duda odgrywał rolę jaśniejszej twarzy PiS. Mówił zupełnie innym językiem niż ten, który znaliśmy z walk sejmowych. Podkreślał konieczność odbudowywaniu wspólnoty oraz to, że prezydent nie może być sprowadzony do roli tego, który podpisuje wszystkie dokumenty przysłane przez partię rządzącą. Te argumenty przekonały Polaków wiosną, gdy głosowali w wyborach prezydenckich. Okazały się też skuteczne jesienią, gdy PiS stał się pierwszą partią po 1989 r., która zdobyła większość umożliwiającą samodzielne rządy. Ale wówczas kampania prawicy nie była oparta na twarzach, które dziś są dla PiS kluczowe. Gdzie byli wówczas Antoni Macierewicz, Marek Suski czy Ryszard Terlecki, gdzie był sam Jarosław Kaczyński, szef służb specjalnych Mariusz Kamiński czy szef resortu sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro? Zamiast nich w kampanii brylowała Beata Szydło, która odgrywała w kampanii parlamentarnej taką rolę jak Duda w prezydenckiej – jaśniejszej, bardziej umiarkowanej twarzy PiS. Na szefa MON typowano Jarosława Gowina, zaś do przekonania inteligencji został skierowany dość wówczas umiarkowany prof. Piotr Gliński.
I gdy dziś prezydent Duda wspomina obietnice złożone w czasie kampanii wyborczej, zdaje się mówić: Obiecałem, że Polska będzie bezpieczna, obiecałem, że zreformujemy wymiar sprawiedliwości. Ale działania Antoniego Macierewicza wcale nie sprawiają, byśmy byli bezpieczniejsi. Zaś zamiast reformy sądownictwa, mamy rewolucję polegającą nie dość na jego upolitycznieniu to jeszcze podporządkowaniu ministrowi sprawiedliwości. Nie, nie to obiecywaliśmy. Duda wysyła sygnał: to nie jest mój spór z PiS-em, to ja jestem prawdziwym PiS-em i usiłuję go obronić przed tymi środowiskami radykalnymi, którzy prowadzą dziś na manowce.
A gdy Duda mówi, że jego spór z Ziobrą – wbrew lekceważeniu Kaczyńskiego, który nazwał go ambicjonalnym sporem czterdziestolatków – to spór o przyszłość Polski, pokazuje różnicę perspektywy. Prezydent nie dość, że broni PiS przed nim samym, to jeszcze zastanawia się, jaką Polskę PiS pozostawi pokoleniu jego córki, czyli dzisiejszych dwudziestolatków.