Właśnie zakończyłem wioślarski spływ tą rzeką, w jej dolnym biegu od Nieszawy do Tczewa. Przed rokiem eksplorowaliśmy z kolegą odcinek od Sandomierza do promu w Karczewie pod Warszawą. I wtedy, i teraz przez cały czas płynęliśmy rozległą, dziką rzeką, z obydwu stron otoczoną nieprzerwanym pasem dziewiczej zieleni. Nad naszymi głowami przelatywały czaple i kormorany, krążyły mewy i rybitwy. Nowych osad i miast tutaj się nie widzi, gdyż od kilkuset lat nikt nad Wisłą niczego nie buduje, z obawy przed powodzią. Skutkiem tego jedyne widziane z wody budowle to zabytkowe zamki albo kościoły. Nie ma też hoteli ani schronisk. Nocowaliśmy w namiocie na łachach, na środku rzeki.
O istnieniu cywilizacji, rzekomo wszechobecnej, przypominały nam jedynie mosty, co kilkadziesiąt kilometrów rozpięte pomiędzy brzegami. Gdy przepływaliśmy pod ich przęsłami, wysoko nad nami słyszeliśmy szum samochodów, ale cały ten rozpędzony świat nas nie dotyczył. Tutaj, na dole, nie ma pośpiechu. I niech tak zostanie. Zapomniałem o jednym, ważnym szczególe: w tym krajobrazie niezmiernie rzadko widzi się drugiego człowieka. Wisła jest pusta. Nie ma tutaj barek ani łodzi, żaglówek ani turystycznych stateczków. Ot, raz na dwa dni przemknie skądś dokądś samotny kajakarz. Chyba nawet Amazonka nie jest aż tak wyludniona.
Mieliśmy więc z kolegą tanie, egzotyczne wakacje w środku Polski, ale przecież nie zamierzam tu pisać turystycznego folderu. O czym świadczy wszystko to, co widzieliśmy? Po pierwsze o braku pomysłu na królową polskich rzek. Wisła jest jedyną dużą rzeką zachodniej i środkowej Europy, która z wyjątkiem centralnych części wielkich miast kompletnie pozbawiona jest regulacji. Płynie, jak chce i dokąd chce, z roku na rok zmieniając koryto.
Czy można i czy trzeba coś z tym robić? Można niewiele. Chodzi o piasek, a raczej o kilometry sześcienne tej miałkiej materii, która skutecznie hamuje przepływ wody, tworząc mielizny i zatory. W walce z nim nie mają szans nieliczne pogłębiarki, które spotykaliśmy na trasie naszego spływu. By udrożnić Wisłę, trzeba by jakiejś skoordynowanej, wielomiliardowej inwestycji. I to nie na jeden raz, gdyż piasek, jak na złość, napływa nadal i nie ma zamiaru przestać. Stuletnich zaniedbań nie naprawi się w kilka lat.
Więc może lepiej z konieczności uczynić cnotę, pozostawiając Wisłę taką jaką jest – ostatnią dziką rzeką Europy? Ale z przesłaniem, że ta dzikość służy człowiekowi. Nie tylko turystom, lecz także tym, którzy nad Wisłą mieszkają, choć nawet nie oglądają jej na oczy. Nie przesadzam: w takim Solcu Kujawskim ludzie duszą się w upale blokowisk, o kilkaset metrów od przewiewnego wiślanego Edenu. Podobnych miejsc jest więcej. Leżącego na dnie piachu, z którym nie wiadomo co zrobić, z powodzeniem wystarczyłoby na urządzenie kilkudziesięciu miejskich plaż. Na takie inwestycje nas stać, do ich wykonania potrzeba jednak minimum wyobraźni.