Logo Przewdonik Katolicki

To nasza sprawa!

Dorota Niedźwiecka
FOT. WOJCIECH PACEWICZ/PAP. Lubelski marsz poparcia dla studentów ukraińskich uczelni podczas trwania Euromajdanu.

O polsko-ukraińskiej współpracy i wnioskach wyciągniętych z historii z Krzysztofem Stanowskim rozmawia Dorota Niedźwiecka

– Jak Pani myśli? Z jakim zawodem uczniom szkół wiejskich we wschodniej Polsce kojarzy się Ukrainiec?
Gospodyni domowa?
– Nauczyciel języka angielskiego. Jeszcze przed Rewolucją Godności z 2013 r. wielu doskonale wykształconych Ukraińców przyjechało pracować w polskich szkołach. A kiedyś Polacy oburzali się, że Francuzi widzą w nas tylko hydraulika.

Od wielu lat wspiera Pan demokrację i prawa człowieka w państwach w okresie transformacji. Jaką rolę odgrywał Pan na Ukrainie?
– Nie jest tak, że Bóg wybrał Polaków i tylko nam dał prawa człowieka. Jeśli inne narody starają się bez przemocy zmienić swój kraj, próbując wprowadzać reformy, nie mamy prawa się od nich odwrócić i powiedzieć im: to wasza sprawa. W czasach podziemnej „Solidarności” wielu wyciągało do nas pomocną dłoń. Dziś my mamy chrześcijański obowiązek wyciągnąć rękę do tych, którzy też chcieliby współdecydować o własnym losie.
Na Ukrainie od początku lat 90. współpracowaliśmy z lokalnymi organizacjami pozarządowymi i nauczycielami. Kiedy rozpoczęła się Rewolucja Godności, stworzyliśmy w Polsce Komitet Obywatelski Solidarności z Ukrainą. Razem wspieraliśmy niezależne media, wysyłaliśmy środki opatrunkowe i wyposażenie medyczne, przeciwdziałaliśmy rosyjskiej propagandzie. A kiedy władza zaczęła strzelać do obywateli, pomagaliśmy w przewiezieniu do polskich szpitali i leczeniu 130 rannych z Majdanu.

Ale na Majdanie się nie skończyło.
– Tak, potem trzeba było z jednej strony pomagać uciekinierom z Krymu, ofiarom z Donbasu. Z drugiej wspierać reformy. Ja sam najbardziej jestem zaangażowany w reformę decentralizacyjną. Wbrew obiegowym opiniom Ukrainie udało się przekazać wiele kompetencji i pieniędzy na szczebel lokalny. A proces łączenia gromad, czyli gmin, jest unikalny w historii samorządności na świecie.

Jesteście też autorami innych działań, które mają budować między nami dobre stosunki.
– Przez ostatnie czterysta lat w tej części Europy, aby zostać bohaterem narodowym, trzeba było zabić wielu sąsiadów albo zostać zabitym przez sąsiada. Jestem absolwentem historii na KUL, szanuję naszych narodowych bohaterów, ale nie wydaje mi się, by była to atrakcyjna oferta dla naszych dzieci. Historia jest ważna, ale nie można być jej niewolnikiem. Mamy nadzieję, że los naszych wnuków w wielu obszarach będzie inny niż naszych dziadków. Wreszcie Ewangelia nie zachęca nas do mordowania się z sąsiadami. Niektórzy o tym zapominają.
W opinii wielu mieliśmy najlepsze od 500 lat ćwierćwiecze w polsko-ukraińskich stosunkach. Dla Ukraińców Polacy są najbardziej przyjaznym narodem. Niestety, nie wszystkim to odpowiada.

Dlaczego?
– Od okupacji Krymu doszło w Polsce do zbezczeszczenia ośmiu ukraińskich cmentarzy. Winnych nie ukarano. W Przemyślu Młodzież Wszechpolska zaatakowała procesję idącą z katedry na cmentarz żołnierzy Petlury. W moim rodzinnym Lublinie powstała inicjatywa odebrania nazwy skwerkowi im. Tarasa Szewczenki. W takich sytuacjach staramy się wspólnie modlić na zniszczonych grobach i tłumaczyć, że cmentarze nie powinny być miejscem agresji, wreszcie przypominać, że w Lublinie jest dzielnica Tatary, ulica Czeska, Szwedzka, Hirszfelda, Czechowicza, Szewczenki i każda z nich jest częścią historii tego miasta i żadnej nazwy nie trzeba zmieniać.

Dla równowagi adwersarze odpowiedzą przykładami zniszczenia grobów w Bykowni, nawoływaniu przez sympatyków Swobody i Prawego Sektora do włączenia kilkunastu przygranicznych powiatów polskich do Ukrainy…
– Zaraz, zaraz. Dla jakiej równowagi? Pod koniec II wojny światowej przemiany polityczne doprowadziły do zamrożenia dwóch długotrwałych konfliktów: serbsko-chorwackiego i polsko-ukraińskiego. Po odzyskaniu wolności Serbowie i Chorwaci natychmiast wrócili do mordowania sąsiadów. Owocem są setki tysięcy zabitych, dziesiątki tysięcy zgwałconych kobiet, miliony uchodźców. W ostatnim ćwierćwieczu Polacy i Ukraińcy okazali się mądrzejsi.
Moskiewska propaganda próbuje przedstawiać Ukrainę jako zdominowaną przez nacjonalistów (w czasach „Solidarności” mówiła tak o Polsce). Warto przypomnieć, że w pierwszych wyborach prezydenckich po Euromajdanie kandydaci partii zdecydowanie prawicowych uzyskali razem nieco ponad 2 proc. głosów. Tego samego dnia w wyborach do Europarlamentu Front Narodowy uzyskał we Francji 25 proc. głosów.

Mamy teraz w Polsce prawie dwa miliony ukraińskich imigrantów.
– I okazuje się, że możemy żyć razem bez większych problemów. Spotykamy się codziennie. W sklepie, na uczelni, w szkole, pracy, na przystanku autobusowym. Są miasta, gdzie Ukraińcy stanowią 10 proc. mieszkańców, i uczelnie, gdzie stanowią ponad połowę studentów. Są takimi samymi mieszkańcami Lublina czy Poznania jak Polacy mieszkający w Chicago, Londynie lub Berlinie. Pracują, płacą podatki, mają swoje marzenia. I powinniśmy ich traktować tak samo, jak chcemy, żeby ktoś potraktował naszego kuzyna w Irlandii. Warto ich zabrać na wycieczkę po mieście, do teatru. Pojedźmy z nimi do Zamościa, pokażmy piękne polskie miasto i opowiedzmy o ukraińskim pułkowniku Marku Bezruczce, który podczas wojny polsko-bolszewickiej dowodził obroną Zamościa. To m.in. jemu zawdzięczamy cud nad Wisłą, ponieważ walcząc, dał polskim wojskom czas na zorganizowanie się. W takich warunkach możemy też powiedzieć o trudniejszej historii. O walkach o Lwów w latach 1918/1919, przymusowej polonizacji Małopolski Wschodniej, zburzeniu przez II RP ponad stu cerkwi prawosławnych na Lubelszczyźnie, rzezi wołyńskiej czy akcji „Wisła”.

Dlaczego Pan to robi?
– Może dlatego, że gros naszych bohaterów narodowych było migrantami lub uchodźcami. Ale chyba najbardziej dla moich wnuków, Filipa i Andrzeja. Chciałbym, by w przyszłości z otwartością i życzliwością myśleli o bliższych i dalszych sąsiadach. By rozumieli, że „Solidarność”, za którą siedziałem w więzieniu, dotyczy nie tylko najbliższej rodziny, ale wszystkich ludzi potrzebujących pomocy.

Często mówi Pan o pozytywnym obrazie Polaka w oczach Ukraińców.
– Taka jest ciągle prawda. Podziwiają naszą konsekwencję w dążeniu do niepodległości i do Europy. Reformy, najbardziej samorządową i edukacyjną. Ale też po ludzku widzą, że gdy ktoś się bardziej postara, to może u nas posłać dzieci na studia, otworzyć serwis rowerowy, restaurację; że kiedy przedstawiciele organizacji pozarządowej z Ukrainy przyjadą do Gniezna czy Poznania, nie ma większego problemu, by spotkali się z prezydentem miasta. I jest to możliwe nie dlatego, że jesteś Polakiem, Ukraińcem czy Wietnamczykiem, ale dlatego że w Polsce żyją życzliwi ludzie, którzy widzą w tobie człowieka, przyjaciela. I że jest to kraj, w którym autobusy odchodzą według rozkładu jazdy...
 


Krzysztof Stanowski
Polski działacz społeczny i harcerski. Pierwszy naczelnik Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Działacz „Solidarności”, więzień polityczny. W latach 2007–2012 podsekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej, a następnie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Działacz Fundacji Solidarności Międzynarodowej
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki