Przez śmiech do lepszego małżeństwa to jedna z najpopularniejszych książek Pana autorstwa. Czy rzeczywiście śmiech jest receptą na lepsze życie we dwoje?
– To nie jest książka o poczuciu humoru małżonków – chociaż oczywiście zdrowe pary potrafią się śmiać ze swoich różnic – ale raczej obranie pewnej drogi w sposobie przekazu. Mówienie do ludzi w sposób swobodny, zabawny pomaga im pewne rzeczy zapamiętać. Poza tym przestają się bronić i łatwiej przyjmują pewne rzeczy do siebie.
Podając w książkach czy podczas swoich wystąpień przykłady sytuacji z życia małżeńskiego, robi Pan wyraźne rozróżnienie w zachowaniu i myśleniu kobiet i mężczyzn. Czy to nie jest zbyt stereotypowe podejście?
– W przemówieniach i książkach często podkreślam, że nie można generalizować. Nie da się opisać wszystkich kobiet i mężczyzn, bo oni między sobą też się różnią. Są jednak pewne cechy charakterystyczne, które Pani nazywa stereotypowymi. To słowo tak naprawdę istnieje, bo rzeczywiście wiele zachowań jest po prostu bardziej typowych dla kobiet czy mężczyzn. Daleki jestem jednak od tego, by mówić, że one występują zawsze i u każdego. Co więcej – czasem zdarza się zupełnie odwrotnie. Na przykład zazwyczaj to mężczyźni bardziej interesują się seksem niż ich żony. To jednak nie jest reguła. Jest wiele kobiet, które przywiązują do niego większą wagę niż mężowie.
Załóżmy jednak, że mamy przed sobą typową parę. Pisze Pan: „mężczyźni są dosłowni, kobiety częściej komunikują emocje niż fakty. Mężczyźni są bezpośredni, kobiety – wręcz przeciwnie”. Czy porozumienie jest w tej sytuacji w ogóle możliwe?
– To oczywiście znowu uogólnienie, bo te same cechy mogą występować u nich na odwrót. Prawie zawsze jednak jedna osoba jest bardziej emocjonalna, a druga bardziej konkretna.
Gdzie tkwi sekret dobrej komunikacji między nimi? Przede wszystkim nie można zakładać, że twój małżonek myśli, działa i czuje jak ty.
Sporo miejsca w Pana książkach zajmuje tematyka seksu. W środowiskach katolickich w Polsce albo się o nim milczy, albo traktuje bardzo powierzchownie. Tymczasem mam wrażenie, że dla Pana seks to coś, co powinno się omawiać z małżonkiem z taką samą naturalnością jak to, co kupić na obiad, i z taką powagą jak inne sfery życia.
– Seks powinien być normalnym tematem, nie da się go oddzielić od codzienności. Powinniśmy o nim rozmawiać tak samo jak o innych obszarach naszego życia.
Niektórzy jednak skupiają się na tej sferze tak bardzo, że… współżyją przed ślubem, twierdząc, że „muszą się sprawdzić”. Co by Pan im powiedział?
– To jest totalny absurd. Po pierwsze, potrzeba bardzo dużo czasu, by poznać swoje ciała. Jedna noc, by „się sprawdzić”, to czysta głupota. Pomijając już, że większość takich zbliżeń to kiepski seks. Filmy pokazują, że to piękne chwile pełne uniesień, ale okazuje się, że rzeczywistość nie jest już taka prosta. Dwoje ludzi musi się siebie uczyć. To nie jest kwestia „sprawdzenia”, czy do siebie pasujemy.
Często trudno jednak przekonać innych do tych argumentów.
– Ale potwierdzają to liczne badania, z których wynika, że wśród małżonków, którzy współżyli przed ślubem, są wyższe wskaźniki rozwodów. Jeśli więc „próbowanie” siebie przed ślubem miałoby być tak ważne, to skąd te statystyki? To po prostu bzdura!
W 1995 r. Robert Rector i Kirk Johnson z Heritage Foundation przeprowadzili badania, które pokazały, że wśród kobiet 30-letnich i starszych żyjących w monogamii (jeden partner seksualny na całe życie) odsetek rozwodów wynosił tylko 20 procent. Wśród tych, które żyły z jednym partnerem więcej wzrastał do 46 procent, a przy kolejnych dwóch aż do 56 procent. Kto by pomyślał, że ceną za spanie z więcej niż jednym partnerem będzie rozwód połowy z nich?
Mówi Pan, że małżonkowie powinni się wzajemnie siebie uczyć. A co jeśli kobieta i mężczyzna mają inne oczekiwania, np. jeden chciałby częstszych zbliżeń, a drugi ich unika?
– Tak naprawdę każdy ma inne oczekiwania i właśnie dlatego tak ważna jest komunikacja. Trzeba iść na kompromis. Właściwie wszystko polega na ustępstwie. Każdy, kto wkracza w związek małżeński, myśląc, że zawsze dostanie to, czego pragnie, jest po prostu w błędzie.
Jak rozmawiać o wartości małżeństwa z osobami, które deklarują się jako wierzące, ale mimo to nie żyją po chrześcijańsku?
– Nie musisz być chrześcijaninem, żeby docenić wartość małżeństwa. I tu jest duże niebezpieczeństwo w naszym myśleniu: znam wielu ateistów, którzy tworzą wspaniałe małżeństwa, znam też chrześcijan, których małżeństwa są okropne. Samo bycie chrześcijaninem nie gwarantuje dobrego małżeństwa. Każdy musi je sam docenić.
Był ślub, pojawiają się dzieci. Małżonkowie stają wobec kolejnych wyzwań związanych z ich wychowaniem, często oddalając się od siebie.
– Na pewno nie można mówić, że dzieci stanowią jakikolwiek problem. One są błogosławieństwem od Boga! Gdy zapytamy ludzi, gdzie tak naprawdę znajdują prawdziwe szczęście, to wcale nie odpowiadają, że w posiadanym majątku, domu czy karierze, ale właśnie w dzieciach czy wnukach. Wszystko w życiu jest trudne. Praca, płacenie rachunków, dorastanie, a nawet czyszczenie toalety. Wstawanie z łóżka jest ciężkie. Nie można jednak mówić o dzieciach jak o przeszkodzie. A szczęście nie spływa na ciebie dlatego, że wszystko układa się tak, jak tego chcesz. Szczęście to wybór i nasza postawa.
W poradnikach czytamy czasem złote rady dla małżeństw w kryzysie, jednak prawie zawsze zakładają one dobrą wolę obu stron. A gdyż mąż lub żona mają w sobie tyle żalu albo dystansu, że nie potrafią jej wykazać?
– Małżeństwo zawsze kończy się z jednego powodu: jedno lub oboje małżonków staje się egoistami. To jest właśnie punkt, w którym chrześcijaństwo powinno pomagać. Ponieważ każdy prawdziwy chrześcijanin nie powinien być samolubny i powinien myśleć o potrzebach drugiej osoby.
Mark Gungor
Amerykański pastor, mówca poruszający tematy małżeństwa i rodziny, autor popularnego seminarium Przez śmiech do lepszego małżeństwa. W Polsce jego książki ukazały się nakładem wydawnictwa Vocatio