Tragiczne wydarzenia w Ełku, gdzie po bójce i zabójstwie młodego Polaka przez pochodzących z państw arabskich pracowników kebabu doszło do zamieszek, doczekały się już licznych interpretacji. Lewica zaczęła bić na alarm, że słowa polityków – którzy straszą imigrantami pochodzących z państw muzułmańskich – przynoszą tragiczne konsekwencje. Prawica twierdziła zaś, że przybysze z islamskiego kręgu kulturowego nie integrują się ze społeczeństwem. Paradoksalnie w każdej z tych sprzecznych ze sobą interpretacji jest ziarno prawdy, ale muszę przyznać, że wydarzenia te dały mi do myślenia z zupełnie innego powodu.
Nie od dziś wiadomo, że kebab stał się ulubioną potrawą Polaków. Tuż po marszu niepodległości 11 listopada internet obiegły zdjęcia i filmiki przedstawiające narodowców, którzy zajadali się tym arabskim przysmakiem po zakończeniu manifestacji, której hasło brzmiało „Stop islamizacji Polski”. Wszak to tanie i pożywne danie idealnie nadaje się do zaspokojenia głodu po marszu na świeżym powietrzu i chłodzie. Młody mieszkaniec Ełku zanim zginął, również posilał się w barze, w którym Algierczyk i Tunezyjczyk przygotowywali te dania. Ale nie o kebab mi chodzi. Jest on tylko symbolem pewnego pomieszania, z którym mamy dziś do czynienia.
Nawet narodowcy, którzy głoszą wyższość Polski, jedzą potrawę nie tylko pochodzącą ze świata arabskiego, ale też najczęściej przygotowaną przez... o zgrozo, imigrantów. Pomieszanie to dotyczy nie tylko zresztą jedzenia. Do zwoływania się na marsz niepodległości używano amerykańskiego serwisu społecznościowego, założonego w Kalifornii przez studenta pochodzącego z żydowskiej rodziny, dziś szczęśliwego męża mającej chińskie korzenie dziewczyny. Zapewne większość narodowców posługuje się wyprodukowanym w Chinach amerykańskimi smartfonami lub ich koreańskimi odpowiednikami, łącząc się za ich pomocą z internetem, korzystając z usług francuskiej lub niemieckiej sieci telefonicznej. Kupują jedzenie w niemieckich lub portugalskich dyskontach, wykorzystując zapewne co jakiś czas promocję na produkty spożywcze kuchni włoskiej, francuskiej, amerykańskiej itp. Jeżdżą samochodami zagranicznych marek, oglądają zagraniczne filmy i tak dalej i tak dalej. Im większa globalizacja, tym większe wymieszanie wszystkiego.
Sęk w tym, że to zróżnicowanie produktów i usług wiąże się również z całkowitym galimatiasem w sferze światopoglądowej. Jak zauważył kiedyś amerykański filozof Alasdair MacIntyre, we współczesnych społeczeństwach obserwujemy pomieszanie porządków moralnych: współistnieją ze sobą – nawet u tych samych osób – przekonania moralne pochodzące z zupełnie innych, wręcz wykluczających się tradycji. To zjawisko dotyczy również naszego kraju. Wszak sieci handlowe pod koniec października promują Haloween, sprzedając znicze, które Polacy w Zaduszki stawiają na grobach bliskich. Trzy tygodnie później w sklepach pojawiają się tegoroczne francuskie wina, w ramach Beaujolais Nouveau, później zaczyna panować Święty Mikołaj, walentynki, a potem znów zaś swojskie zające i wielkanocne jajeczka. Zwyczaje z różnych stron świata łączą się w jeden postmodernistyczny galimatias.
Narodowcy są w pewnym sensie reakcją na tę zglobalizowaną kulturę. Tyle tylko, że i oni nie potrafią być konsekwentni w swych wyborach. Paradoksalnie więc ruch narodowy staje się jedną z panujących w tym postmodernistycznym świecie mód czy subkultur. Jeden jest punkiem, inny słucha reagge, inny odkrywa New Age, a część młodych ludzi zostaje narodowcami. Którzy – choć buntują się przeciw temu zglobalizowanemu światu – stają się jego elementem.