Logo Przewdonik Katolicki

Historia w pigułce

Kamila i Błażej Tobolscy
ZDJĘCIA AGATA OŻAROWSKA

Największe widowisko historyczne w Polsce rozgrywane w plenerze prowadzi nas przez tysiąc lat polskiej historii. Kilkuset aktorów, ogromna scena, efekty specjalne, gra świateł i dźwięków – spektakl Orzeł i Krzyż w Murowanej Goślinie po prostu trzeba zobaczyć.

Inspiracją dla powstania tego miejsca jest najlepszy na świecie park historyczny, francuski Puy du Fou. Grupa pasjonatów i społeczników z podpoznańskiej Murowanej Gośliny zamarzyła, żeby stworzyć coś takiego u siebie. Zaczęli skromnie, kilka lat temu, od plenerowego widowiska o dziejach swojego miasta. Tak jak we Francji, udało się do tego przedsięwzięcia zaprosić mieszkańców. Z czasem powstawały kolejne spektakle historyczne, robione z coraz większym rozmachem. ‒ Nie mogliśmy ich już wystawiać w środku miasta, bo zrobiło się za ciasno. Po konsultacji z ekipą z Puy du Fou wybraliśmy obecne miejsce. To grunt parafialny, tak zwane stare probostwo. Cztery lata temu wystawiliśmy tu pierwszy spektakl – wspomina Tomasz Łęcki, historyk i prezes Stowarzyszenia Dzieje. I tak, krok po kroku, gośliniacy przygotowywali się do stworzenia naprawdę wielkiego widowiska, które prowadzi przez tysiąc lat historii naszej Ojczyzny. ‒ To było moje marzenie. Wrócić do źródeł i pokazać kim, jako Polacy, jesteśmy. Postanowiliśmy poruszyć widzów wielością planów, wartką akcją i muzyką ‒ przyznaje Łęcki, który przez kilkanaście lat był burmistrzem Murowanej Gośliny. Spektakl Orzeł i Krzyż wystawiono po raz pierwszy w ubiegłym roku, na rocznicę chrztu Polski.

OK_A-Ozarowska-126.jpg
 
Okryta na nowo pasja
Wchodzimy do Parku Dzieje. Mamy jeszcze sporo czasu, więc na moment zaglądamy do namiotu, w którym stworzono staropolską karczmę. Przy stołach siedzą całe rodziny, które przed widowiskiem chcą „złapać” klimat tego, co się tutaj dzieje. ‒ Największe wrażenie robi na nas rozmach i profesjonalizm tych widowisk, a jednocześnie to, że są robione przez amatorów, ludzi z pasją – mówią Elżbieta i Wojciech Celichowscy z Poznania, przyznając, że są stałymi widzami spektakli przygotowywanych przez Stowarzyszenie Dzieje. Tym razem zabrali ze sobą brata z rodziną i ciocię zaproszoną specjalnie na to wydarzenie aż ze Słupska.
Jeszcze zanim wszystko się zacznie, wpraszamy się za kulisy. Rozstawione są w kilku miejscach na pagórkowatym malowniczym terenie, który w piątkowe i sobotnie wieczory zamienia się w wielką scenę. Z lewej strony, za ogrodzeniem z drewnianej palisady, wraz z innymi przygotowuje się uśmiechnięta starsza pani. Nieśmiało pytamy ją, czy są jeszcze starsi od niej aktorzy. – Jestem najstarsza, razem z koleżanką równolatką. Mamy po 76 lat – przyznaje Halina Wiśniewska, dodając, że na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Od 40 lat należy do zespołu śpiewaczego Goślińskie Chabry. ‒ Ponad tysiąc osób na trybunach mnie nie krępuje. Zresztą już jako dziecko chętnie występowałam. Teraz na nowo odżyła we mnie ta pasja, w którą wciągnęłam wnuki. Ada i Mateusz są teraz w innych kulisach – opowiada. Pierwsza scena, w jakiej zagra, to chrzest Mieszka. Podobnie jak inni aktorzy, wystąpi też jeszcze w kilku. ‒ Kiedy kończy się jedna scena i wygaszane są niektóre światła, biegniemy tyłami za kulisy i szybko się przebieramy. Trzeba się nieźle uwijać. Ale ja to lubię.
 
OK_A-Ozarowska-15.jpg

Jak mój dziadek w Katyniu
Razem z Tomaszem Łęckim i Grzegorzem Jedlikowskim, zajmującym się bezpieczeństwem i organizacją zaplecza, ruszamy za kolejne kulisy na tzw. odprawę. Tam aż roi się od… myszy. To dzieci ubrane już w stroje do sceny z legendą o królu Popielu. Wszędzie dookoła wiszą kostiumy, którymi zajmuje się m.in. Katarzyna Paszkiewicz. ‒ Dla naszych trzystu aktorów wolontariuszy potrzebujemy ponad tysiąc kostiumów. Te prostsze szyjemy sami, a resztę wypożyczamy z teatru czy od specjalistycznych firm. Na przedstawienie każdy aktor przyjeżdża już ze swoją torbą czy walizką, w których trzyma stroje. Sam musi o nie dbać – wyjaśnia. Sama będąc mamą szóstki dzieci, w widowisku także gra matkę, ale zesłaną na Sybir. Występuje też w innych scenach zbiorowych, podobnie jak jej córki, 29-letnia Kinga i 18-letnia Klara. Z kolei 13-letni Franek to bohater trzeciego planu, m.in. żołnierz broniący Jasnej Góry. W spektakl zaangażowany jest również mąż pani Kasi, Maciej. ‒ Najbardziej wyjątkowa jest dla mnie scena z oficerami z Katynia. Zginął tam mój dziadek i to jego po prostu gram – wyznaje dopowiadając, że dużo satysfakcji daje mu świadomość, że uczestniczy w czymś ważnym. ‒ Oczywiście, poświęcamy na to sporo czasu, bo pierwsze przymiarki do ról są już jesienią, a wiosną zaczynają się próby. Ale jesteśmy tu całą rodziną, więc spędzamy go razem – tłumaczy. Jego żona dodaje, że aktorzy, choć są w różnym wieku i pochodzą z różnych środowisk, tworzą swoistą wspólnotę. ‒ Są też wśród nas ludzie zarówno obojętni religijnie, jak i tacy, którzy traktują grę tutaj jedynie jako dobrą zabawę. Ale nawet jeśli komuś na początku nie są szczególnie bliskie takie pojęcia jak patriotyzm czy ojczyzna, to mam wrażenie, że z czasem się to zmienia – zauważa Katarzyna Paszkiewicz.
Aktorzy to głównie mieszkańcy Murowanej Gośliny i sąsiednich miejscowości, ale są tacy, którzy dojeżdżają nawet prawie sto kilometrów. Mirka i Mirek Wawrzyniakowie przyjeżdżają z dwoma nastoletnimi córkami aż z Pyzdr. Najpierw byli jedynie widzami, ale w ubiegłym roku postanowili spróbować swoich sił i zgłosili się jako aktorzy. ‒ Chcieliśmy być częścią tego wyjątkowego przedsięwzięcia. Czujemy się, jakbyśmy wchodzili w historię. Tu nie ma absolutnie żadnego ideologizowania. To po prostu pokazanie historii Polski i to w bardzo atrakcyjnej formie dla widza w każdym wieku – stwierdza Mirka, która na co dzień uczy historii w gimnazjum.

zawisza_A-Ozarowska-6.jpg
 
Starszy smokowy
Przechodząc do jednego z miejsc, gdzie stacjonują aktorzy trzeciego planu, pytamy Grzegorza Jedlikowskiego o hałas, na który ponoć skarżą się niektórzy mieszkańcy miasta. ‒ Na podstawie doświadczeń twórców Puy du Fou ustawiliśmy nagłośnienie tak, że nie powinno nikomu przeszkadzać. I z tego, co wiemy, nikt w tym roku, od czerwca, kiedy zaczęliśmy grać, nie zgłosił na policję żadnych uciążliwości – wyjaśnia. Chwilę potem mówi do aktorów: ‒ Do każdego widowiska musimy podchodzić tak, jakby było pierwsze.
Ekipa, którą odwiedzamy, właśnie urządziła sobie mały piknik. Mają powody do świętowania, bo jedna z aktorek, Dagmara Sygnecka, dostała się na wymarzone studia z inżynierii biomedycznej. W radosnych nastrojach przygotowują się więc do spektaklu Iwona Klimaszewska, wykładowca biologii, Daria Reńska, nauczycielka matematyki, i Ewelina Łupińska, specjalistka ds. handlu, oraz jedyny w tym gronie mężczyzna, Piotr Jędrzejczak, pracownik serwisu maszyn. Jak żartobliwie mówi o sobie, jest starszym smokowym. ‒ Odpowiadam za to, żeby we właściwej chwili wypuścić Smoka Wawelskiego, który ziejąc ogniem, zjeżdża po ponad 120-metrowej linie z wysokiej wieży – tłumaczy, dopowiadając, że w dalszej części przedstawienia jest odpowiedzialny za porządkowanie rekwizytów. A jest ich w sumie około trzech tysięcy. Panie razem natomiast grają w dziesięciu scenach, zaczynając od wcielenia się w wiejski lud podczas chrztu, po epizod starcia polskich i niemieckich wojsk podczas II wojny światowej. ‒ To co prawda trzeci plan, ale nie mniej ważny. Bez niego widowisko nie miałoby głębi – zauważają.
 
OK_A-Ozarowska-73.jpg

Słowa przekute na widok
‒ Każdy plan jest istotny. My tutaj musimy wykazać się grą ciałem i gestykulacją ‒ słyszymy chwilę potem od aktorek w sąsiednich, znajdujących się jeszcze bardziej na uboczu, kulisach. Zaintrygowały nas snopki, które stoją tam w rzędach. – To do sceny jesieni. Zakłada się je po prostu na siebie – pokazuje Mirka Grewling z Poznania, która obsługuje też armaty w scenie obrony Jasnej Góry. – Mamy tu więcej spokoju i czasu na przebranie niż aktorzy w pierwszych kulisach. Ubieramy się zresztą „na cebulkę” i potem tylko zmieniamy mundury. Bo na trzecim planie dziewczyny grają też role męskie. Z tej odległości to nie ma znaczenia – śmieje się. Skąd wiedzą, kiedy wejść? – Na ekranie komputera wyświetla się, ile czasu pozostało do danej sceny. Doskonale znamy też muzykę i po niej potrafimy również to rozpoznać – opowiada grupa nastolatek. Dziewczyny przyznają, że dzięki zaangażowaniu w widowisko lepiej poznały historię, odkrywając mniej znane im wydarzenia. – Każdą scenę przegadałyśmy z reżyserem na próbach – dodają.
Całe widowisko reżyseruje Marcin Matuszewski, który skomponował także muzykę do niego. Co jest najtrudniejsze w wyreżyserowaniu takiego przedsięwzięcia? – Złożenie wszystkiego w całość: muzyki, pirotechniki, projekcji multimedialnych, światła i efektów dźwiękowych. Ta trudność nie jest jednak uciążliwa, ale fascynująca – mówi z uśmiechem. Opowiadając, jak powstaje widowisko, wyjaśnia, że najpierw dostaje od prof. Jacka Kowalskiego, historyka sztuki, poety i pieśniarza, scenariusz tekstowy. Na jego podstawie tworzy scenariusz sytuacyjny. ‒ Staram się „przekuć” słowa na widok, czyli stworzyć widowisko. Planuję, jak to wszytko powinno wyglądać, gdzie kto powinien się przemieścić, co ma wybuchnąć, a co zaświecić. Próbuję też sobie wyobrazić klimat, jaki powinien panować w danej scenie, i zaczynam komponować muzykę – zdradza reżyser, dodając, że po ubiegłorocznej premierze dopracowano grę na wielu planach i zmieniono niektóre sceny. ‒ I tak będziemy robić co roku, kładąc akcent na inne wydarzenia z naszej historii.
 
OK_A-Ozarowska-50.jpg

Prowadzeni przez Stańczyka
Przy zachodzącym już słońcu powoli zapełnia się widownia. Dziś zasiedli na niej widzowie nie tylko z Wielopolski, ale też z Dolnego Śląska, Podhala i ponad setka harcerzy z Mazowsza. Jest także grupa dzieci i młodzieży z Białorusi oraz goście z Węgier.
Wracamy za pierwsze kulisy. Spotykamy tu starszego syna Katarzyny i Macieja Paszkiewiczów. Ma na sobie strój, w którym w swojej pierwszej scenie wyruszy w asyście księżniczki Dobrawy. Dominik ma 22 lata i marzy o karierze aktora. – To dzięki widowisku odkryłem swoje aktorskie zacięcie i nabrałem pewności, że chcę grać – wyznaje. Dominik jest także Ottonem podczas zjazdu gnieźnieńskiego i Rejtanem. – Na moment gasną światła, a ja ustawiam się dokładnie jak na obrazie Matejki – opowiada. Zresztą widowisko inspirowane jest wieloma obrazami z klasyki polskiego malarstwa. Największym wyzwaniem aktorskim jest jednak dla Dominika rola Stańczyka, bohatera innego obrazu Jana Matejki, w którą wciela się niekiedy jako dubler. Prowadząc dialog z dziewczyną z obrazu Jacka Malczewskiego Zatruta studnia, Stańczyk jest naszym przewodnikiem po dziejach Polski, które scena za sceną, wiek za wiekiem, dzięki grze aktorów, świateł i dźwięku przesuwają się przed oczami widzów. W wielu momentach wprawiając we wzruszenie i dosłownie zapierając dech w piersiach.
Wychodząc, niewiele przed północą, mijamy magazyn pirotechników z Piotrkowa Trybunalskiego, którzy jeszcze pracują. ‒ Schodzimy ostatni, pierwsi też jesteśmy na placu boju. Już od rana rozstawiamy nasze materiały, przygotowując wszystko, co musi wybuchnąć – zaznacza ich szef Artur Sobieraj.

OK_A-Ozarowska-41.jpg
 
Duma to nie wstyd
Zarówno Orzeł i Krzyż, jak i wcześniejsze widowiska patriotyczne wystawione przez Stowarzyszenie Dzieje, są częścią większej idei ‒ założenia w Murowanej Goślinie pierwszego w Polsce historycznego parku tematycznego wzorowanego na Puy du Fou, jednej z największych atrakcji turystycznych Francji. Na terenie, gdzie wystawiane są widowiska, już w ubiegłym roku zaczął funkcjonować więc Park Dzieje. W tym miejscu można przekonać się, że doświadczanie historii może być także dobrą zabawą. Z pomocą animatorów spróbujemy tam na przykład strzelania z łuku lub katapult czy lepienia z gliny. Spotkamy też sokolnika, a najmłodsi mogą wcielić się w postacie z legendy o Smoku Wawelskim czy skorzystać z takich atrakcji, jak zamkowy plac zabaw i piaskownica archeologiczna. Podobnie jak Orła i Krzyż, do końca lipca można też oglądać tutaj w ciągu dnia półgodzinne widowisko o dzielnym rycerzu Zawiszy Czarnym, wystawiane z udziałem grupy kaskaderskiej na koniach.
‒ Nasze przedsięwzięcia spotykają się niekiedy z atakami, ale tak już jest, jak robi się coś wielkiego z potrzeby serca – przyznaje Tomasz Łęcki, który obecnie jest także dyrektorem Muzeum Niepodległości w Poznaniu. ‒ Najcenniejsze jest dla nas to, że ludzie wychodzą stąd zadowoleni, dumni z tego, że są Polakami. To może brzmi patetycznie, ale właśnie takie opinie bardzo często słyszę. A nie ma przecież nic złego w byciu dumnym z tego, co wielkie i wzniosłe.


 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki