Logo Przewdonik Katolicki

Korona plemiennego szaleństwa

Piotr Zaremba
FOT. MAGDALENA KSIĄŻEK. Piotr Zaremba zastępca redaktora naczelnego „wSieci”.

To, że plemiennie szaleństwo ogarnia w Polsce również politykę zagraniczną, to wiemy nie od dziś. Wizyta Donalda Trumpa musiała stać się tego szaleństwa ukoronowaniem.

I dlatego, że przyjechał polityk niecierpiany przez światową lewicę, kręgi liberalne, elitę Unii Europejskiej, a po części zresztą naprawdę kontrowersyjny. A i dlatego, że on sam z premedytacją wyszedł poza rolę pierwszego dyplomaty. Jego mowa na placu Krasińskich została naszpikowana taką masą wezwań ideowych, że trudno pisać o nim bez emocji. – Prezydent Trump wezwał do obrony cywilizacji europejskiej. Przed kim? – denerwowała się dziennikarka „Gazety Wyborczej”. – Przed wami – padła odpowiedź internauty.
Tym niemniej obóz przeciwników mógł zachować dystans Donalda Tuska, który potrafił przyznać, że to był sukces dyplomatyczny Polski. Nic takiego nie mogło przecisnąć się przez gardło komentatorów z mediów dawnego mainstreamu. W „Gazecie Wyborczej” zżymano się, że intencja Trumpa była taka, aby telewizje amerykańskie pokazywały owacje dla niego na ulicach Warszawy. Myśl, że ci sami Amerykanie usłyszą przy okazji coś dobrego o Polsce, nie zagościła na tych łamach.
Pleniła się za to histeria. Prof. Wojciech Sadurski, specjalizujący się ostatnimi laty w zwykłym chamstwie, pisał o… „żółtowłosym prostaku”. Zbigniew Hołdys martwił się, że Polacy nie przywitali Trumpa tak jak Niemcy (czyli krwawymi rozruchami). Reżyserka Monika Strzępka ogłaszała, że żałuje swojej obecności na Facebooku, bo nie wszyscy znajomi reagują na amerykańskiego potwora.
Odpowiedź drugiej strony była ekwiwalentna. I ja rozumiem emocje tej publiki, a nawet je podzielam. To, co powiedział Trump, jest naprawdę ważne. Więcej, swojej własnej refleksji nadaję pokoleniowe piętno. Kiedy po mowie prezydenta USA, siedząc w restauracji na warszawskim Nowym Mieście, zobaczyłem amerykańskich żołnierzy, poczułem wzruszenie. To te same uliczki, gdzie w latach 80. ganiała nas milicja, bo chcieliśmy wolnej Polski.
To jednak nie uzasadnia porównywania Trumpa do Jana Pawła II w 1979 r. Ani nie usprawiedliwia bezgranicznej wiary zakładającej oddanie się w ręce Ameryki. I przemilczanie, wręcz pełne zapomnienie, różnych dwuznacznych wypowiedzi i ruchów Trumpa.
Poparcie USA otwiera drogę do gry o inny kształt Unii, ale nie jest lekiem na wszystko. Już Mickiewicz pokazał taką baranią wiarę w Bonapartego w roku 1812. Wzruszajmy się, ale zachowajmy zimną krew. Mam nadzieję, że przynajmniej ekipa PiS będzie o tym pamiętać.
Przy czym zwykli ludzie są często bardziej emocjonalni niż ich polityczni i medialni reprezentanci. Podzieliliśmy się, role przyschły nam do twarzy jak maski. Wielu kolegów z mojego pokolenia miałoby równie dobre powody jak ja, aby pozdrawiać na ulicach amerykańskich żołnierzy (których zresztą przysłał jeszcze Obama). Ale nie będą tego robić, bo to… pisowskie.
Na tym tle promykiem nadziei okazała się opowieść pewnego dziennikarza, który podejmował mnie w jednym z niezliczonych programów na temat wizyty. – I niech pan sobie wyobrazi, spotkałem chłopaka, który przyjechał do Warszawy z amerykańską flagą. A nie wyglądał na pisowca.
Spytałem, jaki wygląd musi mieć pisowiec. Okazało się, że nie chodzi o wygląd, a o deklaracje. Więc jest ktoś, kto nie będąc wyznawcą obecnie rządzących, cieszył się z tego, co się stało. Ba, zadał sobie trud i przyjechał do stolicy dać tej emocji wyraz.
Radość więc, ale mocno podszyta niepokojem. A nuż ten chłopak to tylko wirtualna figura. A nuż po prostu przywidział się mojemu rozmówcy. I ostatnia nadzieja na nic.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki