Ale tym razem nie chodzi o przekraczających granice satyryków, ale o ciężko chorego chłopca i walczących o jego życie rodziców. Charlie Gard miał niesłychanego pecha. Jest jedną z zaledwie kilkunastu osób na świecie, u których zdiagnozowano syndrom mitochondrialnego wyczerpania DNA. Choroba, na którą medycyna nie zna skutecznego lekarstwa, powoli zabija niespełna rocznego chłopca. Jego rodzice nie dali za wygraną: znaleźli terapię, która daje cień szansy na poprawę stanu zdrowia ich syna, zebrali na nią niemałe pieniądze, ale cios otrzymali od lekarzy, którzy stwierdzili, że ze względu na dobro dziecka należy odłączyć go od aparatury podtrzymującej życie i pozwolić mu z godnością umrzeć. Sprawa trafiła do sądu, który przychylił się do zdania lekarzy i nakazał wyłączyć aparaturę 30 czerwca.
To, że 10 lipca, czyli w momencie oddawania „Przewodnika” do druku, chłopiec jeszcze żył, to efekt dobrej woli lekarzy, którzy postanowili dać zrozpaczonym rodzicom czas, by pożegnać się ze swoim synem. Skoro nie brakuje im empatii, skąd w takim razie chęć odłączenia Charliego? Dobrze wyjaśnia to w swoim artykule Magdalena Urlich (s. 24): dla lekarzy ważniejszą wartością od samego życia jest jego jakość. A ta, w przypadku ciężko chorego dziecka, jest niestety niska, a w każdym razie za niska, by żyć.
Nie mam pojęcia, co przechodzą teraz rodzice chłopca i mam nadzieję, że nigdy nie znajdę się w ich położeniu. Wydaje mi się jednak, że jak każdy rodzic chcą dla swojego dziecka jak najlepiej. W tej konkretnej sytuacji oznacza to, żeby najpierw zrobić wszystko, by próbować je wyleczyć, a jeśli się nie da, pozwolić mu odejść. W tej dramatycznej sytuacji chcemy ich wspierać.